Pojadą na różaniec za złotówkę. "A ja muszę walczyć o zniżki na przejazd dla chorego syna. Absurd"
Spółka PolRegio zdecydowała się wspomóc inicjatywę "Różaniec do granic". Specjalna promocja pozwoli wszystkim chętnym dojechać do przygranicznych parafii za złotówkę. – Tymczasem ja, żeby dostać zniżkę na przejazd z niepełnosprawnym dzieckiem do lekarza muszę mieć ze sobą stertę dokumentów. Jej "kolekcjonowanie" zajmuje czasem nawet miesiąc – mówi Żaneta Czerwińska, mama autystycznego chłopca.
06.10.2017 13:55
O swojej akcji promocyjnej Polregio poinformowało w czwartek. Jak czytamy w krótkiej notce na oficjalnej stronie promocja "ma na celu umożliwienie osobom zamierzającym uczestniczyć w modlitwie dojazdu i powrotu do/z miejscowości, w których zlokalizowane są kościoły wyznaczone do udziału w wydarzeniu". Wierni będą jechać do przygranicznych miejscowości, by modlić się m.in. z okazji stulecia objawień fatimskich.
Ludzie, którzy będą brali udział w "Różańcu do granic" chwalą sobie decyzję spółki. Poza tym promocja wywołała jednak wiele negatywnych reakcji. Oburzenie budzi fakt, że dojazd na religijne wydarzenie jest sponsorowany przez państwowego przewoźnika. I to, że by dostać bilet wystarczy powiedzieć, że jedzie się na różaniec, podczas gdy rodzice dzieci chorych czy ludzie starsi muszą stawić czoła szeregowi procedur, by dostać zniżkę na przejazd.
Kasjerka kręci nosem
– Żeby dostać zniżkę na bilet, gdy jadę z moim upośledzonym dzieckiem do lekarza lub na turnus rehabilitacyjny, muszę mieć ze sobą stertę dokumentów. Jej "kolekcjonowanie" zajmuje czasem nawet miesiąc. A tutaj wystarczy, że podejdzie się do kasy i powie, że jedzie się modlić – mówi nam Żaneta Czerwińska, mama autystycznego chłopca i prezes fundacji "Zwyczajnie żyć".
Czemu, aż miesiąc? Żeby dostać specjalną zniżkę na dojazd na leczenie (w wysokości 78%) trzeba mieć legitymację przedszkolną lub szkolną, orzeczenie o niepełnosprawności, skierowanie od lekarza na leczenie oraz potwierdzenie stawienia się na badania od ośrodka, do którego się dopiero jedzie. Dwa ostatnie punkty trzeba powtarzać przed każdym takim wyjazdem.
- Lekarze często nie wypisują skierowania od ręki. Uważają, że to oni najlepiej wiedzą, jak leczyć dziecko, więc po co mają je wysyłać do innego specjalisty? Trzeba się więc nachodzić, naużerać – wyjaśnia Czerwińska. I dodaje: - A ostateczną decyzję czy zniżkę otrzymamy i tak podejmuje decyzję pani w kasie. Nie raz się zdarzyło, że kasjerka kręciła nosem, bo mój syn nie jeździ na wózku, nie ma niepełnosprawności, którą widać na pierwszy rzut oka. Po prostu stoi i martwym wzrokiem wpatruje się w ścianę. A to i dokumenty, które przynoszę to może być dla "ludzi z okienka" za mało, by sprzedać bilet taniej.
Przestępstwo: niepełnosprawność
Bywa też problem z dostępnością miejsc na wybrany pociąg, szczególnie w okresie letnim, więc całą procedurę trzeba zaczynać jeszcze wcześniej. – To dokłada nam trudności i upokorzeń, których i tak jest na co dzień dużo – mówi Czerwińska. Opowiada o sytuacji, która zdarzyła się w jednym z pociągów.
- Miałam bilety na wagon w strefie ciszy, bo innych nie było. Bałam się reakcji ludzi, bo mój syn wydaje różne, głośne dźwięki. W ten sposób się komunikuje, bo nie potrafi mówić. Wtedy był jednak wyjątkowo spokojny. Niestety w pewnym momencie zwymiotował. Jeden z pasażerów zrobił awanturę, obsługa pociągu wyprosiła nas z naszych miejsc. Czułam się, jak kryminalistka, której przestępstwem jest to, że ma niepełnosprawne dziecko – podkreśla.
Matka przedszkolaka podkreśla, że nie ma nic przeciwko wierze. - Nie rozumiem tylko czemu od tak funduje się coś katolikom, a olewa się problemy ludzi niepełnosprawnych – mówi Czerwińska. I podsumowuje: - Ja nie żądam jakichś specjalnych przywilejów, tylko niech państwo nie rzuca mi chociaż dodatkowych kłód pod nogi.