Pogrzebało ich błoto
Dwa dni temu, z 2 na 3 października, na południu Włoch, a dokładnie w północno-zachodniej części Sycylii w prowincji Messyny, doszło do kolejnej tragedii. W wyniku nieprzerwanych deszczy, jakie w ciągu kilku dni padały na Sycylii, doszło do powodzi i osunięć terenu. Spowodowały one lawiny błotne. Mimo, że cała Sycylia została sparaliżowana przez obfite opady, zostały zablokowane drogi i zalane mieszkania, to najbardziej ucierpiała prowincja Messyny, gdzie zostały całkowicie zalane i zniszczone błotem liczne miasteczka.
Krajobraz po bitwie jest nadal polem bitwy
Tragedia ta, przez jednych nazywana katastrofą naturalną, w istocie ogłoszono stan wyjątkowy, a przez drugich określana jako skutki nieodpowiedzialności człowieka. Chodzi tutaj głównie o używanie kiepskiej jakości cementu, ale i przede wszystkim konstruowanie budynków mieszkalnych bez zezwolenia, czy chociażby w miejscach kompletnie nie nadających się na budowę, na przykład konstruowanie w dawnych korytach rzek, mówi szef obrony cywilnej Guido Bertolaso.
Nawałnice błota zniszczyły doszczętnie, pochłaniając pod zwałami błota takie miasteczka jak Scaletta Zanclea leżąca u bram Messyny. Zdruzgotane przez powódź i błoto frakcje Giampilieri, Molino, Altolia, Briga Superiore, gdzie dostęp do potrzebujących jest wyjątkowo utrudniony , a w niektórych częściach nawet kompletnie zablokowany. Stąd też Obrona Cywilna i wolontariusze przewożą poszkodowanych helikopterami, jedynym na chwilę obecną możliwym środkiem transportu.
W dotkniętych tragedią miasteczkach, poszukuje się nadal zaginionych, bliscy wraz z ratownikami przeszukują gołymi rękami zalane domy w nadziei odnalezienia swoich bliskich.
Na dzień dzisiejszy oficjalna liczba ofiar wzrosła do 22, jednak nieoficjalnie sam premier Silvio Berlusconi powiedział w jednym z wywiadów, iż liczba ta być może wzrośnie do 50. W szpitalach przebywa obecnie 29 osób, ale liczba zaginionych nadal rośnie - do 35.
Mimo że na miejsce tragedii przybyły grupy 1100 ratowników wraz ze sprzętem i kilkunastoma helikopterami, prace ratownicze prowadzone są w fatalnych warunkach atmosferycznych, a miejsce akcji przypomina pole bitwy. Zburzone domy, zalane lawinami błota, pochłaniającymi po drodze wszystko co popadnie, samochody, drzewa i budynki.
Włoska telewizja na przemian pokazuje smutne i makabryczne obrazy z miejsca katastrofy, przeplatając je wypowiedziami poszkodowanych, proszących o pomoc w poszukiwaniu bliskich i przyjaciół. Wstrząsające historie, przedstawiające starszych mieszkańców prowincji Messyny, którzy nawet w obliczu tragedii nie chcą pozostawić swoich zniszczonych domostw.
Polowanie na czarownice
Wśród tych wyciskających łzy wywiadów i zdjęć przedstawiających dotkniętych tragedią i zdesperowanych mieszkańców prowincji Messyny, którzy stracili cały dorobek swojego życia, przewijają się komentarze włoskich polityków i szukanie winnych tragedii, przypominające niemal " polowanie na czarownice".
Sami mieszkańcy zalanych miasteczek głośno przypominają, iż 2 lata temu, a dokładnie 25 października 2007 roku, miało miejsce podobne zdarzenie, tyle że na szczęście nie było ofiar śmiertelnych. Już wtedy burmistrz miasteczka Scaletta Zanclea, Mario Briguglio, zgłosił prośbę o dofinansowanie i naprawę szkód w wysokości 2 milionów, a otrzymał zaledwie 500.000.
Jednak w tym samym zamieszaniu, najważniejsze na chwilę obecną jest nie szukanie winnych, a szybkie udzielenie pomocy poszkodowanym. Obecnie bez dachu nad głową znajdują się 564 osoby, a liczba ta cały czas rośnie. Wielu z poszkodowanych uratowało się chowając się przed osunięciami błota i powodzią, w szkołach, czy też na dachach własnych domów.
Jak informuje włoska prasa, sam burmistrz Messyny prosi o pomoc lekarzy i służbę medyczną. Brakuje wody i odzieży, a także środków higieny i produktów dla niemowląt, a mimo to już słyszy się o pierwszych aktach grabieży i wandalizmu.
Jak poinformował ANSA - włoską agencję prasową, Szef Obrony Cywilnej - Guido Bertolaso, na dzisiaj jest również przewidziana wyczekiwana wizyta Premiera Silvio Berlusconi, który przybędzie na miejsce katastrofy helikopterem, by skontrolować sytuację i nie utrudniać akcji ratowniczych.
Monika Zakrzewska dla Wirtualnej Polski