Pogrzeb uduszonych dzieci - pochowano je z zabawkami
Łódzki sąd aresztował w piątek 42-letniego Janusza T. podejrzanego o uduszenie dwójki swoich dzieci: 4,5-letniej córki i 7-letniego syna. Były policjant przyznał się do obu zbrodni. Grozi mu kara dożywotniego więzienia. Sąd na wniosek prokuratury aresztował podejrzanego na trzy miesiące.
W piątek na cmentarzu Zarzew na łódzkim Widzewie odbył się pogrzeb zamordowanych dzieci - 4,5-letniej Dagmary i 7-letniego Wiktora.
24.12.2010 | aktual.: 24.12.2010 15:04
- Sąd uznał, że istnieje duże prawdopodobieństwo popełnienia przez podejrzanego zarzucanych mu czynów, za które grozi surowa kara. Zdaniem sądu istnieje także obawa utrudniania postępowania przez podejrzanego - powiedziała Grażyna Jeżewska z biura prasowego Sądu Okręgowego w Łodzi.
W piątek na cmentarzu Zarzew na łódzkim Widzewie odbył się pogrzeb zamordowanych dzieci - 4,5-letniej Dagmary i 7-letniego Wiktora. W uroczystościach pogrzebowych uczestniczyło ok. 100 osób - najbliższa rodzina, sąsiedzi, przyjaciele rodziny. Ciała dzieci zostały skremowane, a prochy spoczęły w jednym grobie; matka dzieci włożyła do niego zabawki, które prawdopodobnie dzieci miały otrzymać pod choinkę.
Ciała dzieci znaleziono we wtorek po południu w mieszkaniu przy ul. Szpitalnej w Łodzi. Policjanci zatrzymali w mieszkaniu ich 42-letniego ojca Janusza T., byłego policjanta. Był pijany, miał dwa promile alkoholu w organizmie.
W czwartek prokuratura przedstawiła 42-latkowi dwa zarzuty zabójstwa swoich dzieci przez uduszenie. Mężczyzna przyznał się do winy i złożył wyjaśnienia, z których wyłania się szokujący obraz zbrodni.
Wynika z nich, że w przeddzień zbrodni podjął ostateczną decyzję, że zabije swoje dzieci; zamierzał także - jak wyjaśniał - popełnić samobójstwo. Zabójstw dokonywał systematycznie. Najpierw odebrał ze szkoły 7-letniego syna, zaprowadził go do domu i tam udusił. Później odebrał córkę z przedszkola i ją również zamordował w mieszkaniu. Zrezygnował ostatecznie z próby samobójczej, ale nie potrafił wyjaśnić dlaczego.
Z relacji Janusza T. wynika, że do zbrodni popchnęła go chęć zemsty na żonie. W prokuraturze mówił, że chciał w ten sposób zemścić się, ponieważ był przekonany, że żona zamierza go opuścić i wyjechać za granicę. Mówił też śledczym, że żałuje tego, co zrobił.
W tej sprawie - podobnie jak w przypadkach innych zbrodni - konieczne będą badania psychiatryczne podejrzanego.
Tragedia rozegrała się w mieszkaniu w bloku przy ulicy Szpitalnej w Łodzi, które od trzech miesięcy wynajmowała czteroosobowa rodzina. Policjantów zaalarmował jej znajomy, który dostał od swojego kolegi dziwne i niepokojące sms-y, mogące wskazywać na to, że mógł coś zrobić swoim dzieciom. 42-latek nie chciał otworzyć drzwi znajomemu ani wezwanym policjantom. Dopiero gdy na miejsce ściągnięto wysięgnik strażaków, otworzył drzwi.
W mieszkaniu - w dużym pokoju - znaleziono ciała dwójki dzieci: 4,5-letniej dziewczynki i 7-letniego chłopca. Próbowano je reanimować, ale lekarz stwierdził zgon. Na ciałach dzieci nie było widać wyraźnych śladów obrażeń. Już pierwsze oględziny wskazywały jednak, że przyczyną zgonu mogło być uduszenie; potwierdziła to sekcja zwłok dzieci.
Prokuratura i policja przeprowadziła oględziny mieszkania. Zabezpieczono wiele śladów, m.in. biologicznych, a także materiał porównawczy do badań, w tym odzież sprawcy. 31-letniej matki, która jest policjantką, nie było w domu. W stanie szoku kobieta trafiła do szpitala, ale na własną prośbę została wypisana. Następnego dnia została przesłuchana.
Trwa ustalanie przyczyn tragedii. Wiadomo, że rodzina wynajmowała mieszkanie od trzech miesięcy; sprowadziła się tam po sprzedaży domu w okolicach Zgierza. Wcześniej mieszkała w woj. zachodniopomorskim. Według nieoficjalnych informacji PAP ze źródeł zbliżonych do sprawy, małżonkowie mieli problemy związane z finansami, a także nadużywaniem alkoholu przez 42-latka. Z zeznań sąsiadów wynika, że rodzina uchodziła za spokojną; sąsiedzi nie zauważyli nic niepokojącego.
Według policji, Janusz T. przed trzema laty przeszedł na policyjną emeryturę. 10 lat temu został odznaczony Krzyżem Zasługi m.in. za uratowanie dwójki małych dzieci z pożaru kamienicy przy ul. Piotrkowskiej w Łodzi.