"Pogotowie zachowało procedury w przypadku rannego kolonisty"
W przypadku rannego kolonisty sądeckie
pogotowie ratunkowe zachowało wszelkie procedury i wykonało
wszelkie działania, mogące uratować mu życie - powiedziała dyrektor Sądeckiego Pogotowia Ratunkowego Danuta Cabak-Fiut.
30.07.2008 | aktual.: 30.07.2008 17:19
Jak podawały media, przygnieciony 15 lipca przez bramkę na boisku w Szczawniku koło Muszyny kolonista umarł w czwartej godzinie od wypadku, przewożony dwiema karetkami do dwóch szpitali w Krynicy i Nowym Sączu. Natomiast 120 minut trwałby transport lotniczy do szpitala w Krakowie, gdzie prawdopodobnie uratowano by mu życie. Nikt jednak nie wezwał śmigłowca.
Prokuratura rejonowa w Muszynie będzie oceniać prawidłowość postępowania ratowników i lekarzy wobec zmarłego Kamila, w tym m.in. ustali, dlaczego nie wezwano do chłopca Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i czy było takie wskazanie.
Akcja ratunkowa pogotowia w stosunku do rannego kolonisty trwała 55 minut, od przyjęcia zgłoszenia do przywiezienia zabezpieczonego chłopca na izbę przyjęć szpitala w Krynicy. Tam rannego przekazano lekarzom - powiedziała dyr. Cabak-Fiut.
Podkreśliła, że pogotowie nie wezwało śmigłowca, ponieważ w ciągu 19 minut ranny znalazł się w szpitalu w Krynicy. Dziecko przebywało następnie 2 godz i 9 minut w szpitalu, po czym lekarz dyżurny ponownie wezwał pogotowie do transportu chłopca do szpitala w Nowym Sączu.
Nie wiem, jakie procedury wykonano w szpitalu. To było już wezwanie nie ratunkowe, ale do przetransportowania sanitarnego. Według procedur, szpital powinien zapewnić lekarza do takiego transportu. Ponieważ szpital nie miał lekarza, wbrew procedurom podjęłam decyzję o wysłaniu jedynej w tym terenie karetki ratunkowej. Ta akcja pogotowia trwała godzinę i 29 minut - powiedziała Cabak-Fiut.
Jak dodała, rozmowa z dyspozytorką trwała krótko, a wątpliwości dotyczyły faktu, czy można pozbawiać Krynicę jedynej karetki ratowniczej w tym rejonie. Dlatego wysłano karetkę w systemie "na spotkanie" z karetką szpitalną z Nowego Sącza. Za takim rozwiązaniem przemawiało także zgłoszenie kolejnego tragicznego wypadku w Krynicy w tym czasie - wyjaśniła dyrektorka.
Nie umiem powiedzieć, dlaczego w szpitalu w Krynicy nie wykonano procedur, które by ratowały dziecku życie. Z mojej wiedzy wynika, że byli tam odpowiedni lekarze. Tę kwestię wyjaśnią biegli, podczas spotkania w tej sprawie nam nie udało się uzyskać odpowiedzi na to pytanie - powiedział członek zarządu starostwa powiatowego Józef Zygmunt.
Zarówno dyrektorka pogotowia, jak i członek zarządu starostwa podkreślali, iż od dłuższego domagają się zwiększenia liczby karetek, uzyskują jednak odpowiedzi o braku funduszy. Mamy trzy karetki ratunkowe i sześć zespołów wypadkowych. Przydałby się przynajmniej jeden zespół ratowniczy więcej i więcej sprzętu na cztery koła - powiedziała Danuta Cabak-Fiut. Jak podkreśliła, w sezonie letnim podwaja się liczba ludności w regionie, a liczba sprzętu się nie zmienia.
Podczas konferencji prasowej dyrektor pogotowia powołała się także na kłopoty z wezwaniem lotniczego pogotowia ratunkowego, podając przykład wtorkowego wypadku dwulatka, którego nie udało się przetransportować śmigłowcem do szpitala w Krakowie. Dziecko z urazem głowy dotarło do szpitala karetką i jest utrzymywane w stanie śpiączki farmakologicznej.
Jak poinformował dyżurny pogotowia lotniczego w Krakowie, powodem, dla którego transport lotniczy rannego dwulatka we wtorek nie był możliwy, było wcześniejsze wezwanie śmigłowca do Tychów, gdzie maszyna zmiażdżyła robotnika. To była przypadkowa zbieżność zdarzeń, wezwanie do Tychów było wcześniejsze i tylko dlatego transport chłopca nie mógł zostać wykonany - zapewnił dyżurny ratownik.