Pogotowie bez pomocy
Andrzej Polak czuł się źle od kilku dni. W nocy z czwartku na piątek jego stan pogorszył się na tyle, że rodzina wezwała pogotowie. Lekarz stwierdził anginę. Cztery godziny później chory zmarł.
16.01.2004 07:56
- Gdyby lekarz pogotowia chociaż go zbadał, być może wydałby inną diagnozę, zabrał do szpitala. Nawet gdyby zmarł podczas próby ratowania, łatwiej byłoby to przyjąć - mówi Kazimierz Lesiak, szwagier zmarłego.
43-letni Andrzej Polak mieszkał sam w domu w podwisznieńskich Mienicach. Już w poniedziałek skarżył się siostrze, że się źle czuje. Do lekarza jednak nie poszedł. Nie był ubezpieczony i bał się kosztów leczenia. - W nocy przyszedł do nas sąsiad brata. Mówił, że coś złego z nim się dzieje - mówi Krystyna Szymczak. - Spieszyłam się na PKS, bo jechałam do pracy we Wrocławiu. Nie mogłam dodzwonić się do siostry więc wysłałam syna, żeby wezwał pogotowie do wujka.
- Wujek był w strasznym stanie, ręce i nogi miał powykręcane. Nie mógł mówić. Wezwałem pogotowie, które przyjechało bardzo szybko - dodaje Piotr Szymczak. - Pierwsze pytanie, jakie zadał doktor, to czy brat jest ubezpieczony. Później zajrzał tylko do gardła i powiedział, że to angina... Gdy brat skarżył się, że drętwieją mu ręce i nogi, ma torsje, poprosił łyżeczkę i... znowu zajrzał do gardła - mówi Anna Lesiak, mieszkająca w Strzeszowie druga siostra chorego, dodając, że weszła do mieszkania brata niemal równocześnie z lekarzem.
Jak twierdzi rodzina, lekarz pogotowia nawet nie wyciągnął stetoskopu, ciśnieniomierza. Nie zbadał pulsu. Zalecił zgłoszenie się do lekarza rodzinnego. Ponieważ Andrzej Polak był mocno odwodniony, polecił dużo pić. - Gdy powiedzieliśmy, że wujek wszystko zwraca, zrobił zastrzyk na wstrzymanie wymiotów i odjechał - mówi siostrzeniec. O wpół do ósmej ciotka i siostrzeniec pojechali do ośrodka zdrowia w Wiszni Małej.
- Miałam wtedy dużo pacjentów, dlatego zadzwoniłam do lekarza pogotowia. Gdyby stan był nagły, pojechałabym natychmiast, lub wezwałabym karetkę. Po rozmowie z lekarzem pogotowia przyjęłam wizytę na późniejszy termin - mówi Elżbieta Strońska, kierowniczka przychodni w Wiszni Małej. Krewni zdecydowali, żeby jednak chorego przywieźć do ośrodka.
- Gdy przed godz. 9 zadzwoniłem do wujka, sąsiad powiedział żeby się spieszyć, bo z nim jest coraz gorzej. Wezwaliśmy ponownie pogotowie - mówi Piotr Szymczak, dodając, że gdy pół godziny później rodzina przyjechała do Mienic, było już za późno. Lekarz pogotowia, który w chwilę później stwierdził zgon, jako przyczynę śmierci zapisał: ostra niewydolność krążeniowa, zaburzenia krążeniowo-oddechowe, zatrzymanie krążenia, oddychania.
- Jeśli, jak twierdzi rodzina, lekarz pacjenta nie badał, to co robił przez 25 minut u chorego - mówi Andrzej Guska, kierownik trzebnickiej filii Pogotowia Ratunkowego we Wrocławiu. - Po stwierdzeniu, że jest to infekcja dróg oddechowych, polecił zgłosić się do lekarza pierwszego kontaktu, pogotowie nie wozi antybiotyków.
Z wypowiedzi lekarza, który przyjechał pierwszy, wynika, że chory był pod opieką sąsiada, siostra i siostrzeniec zmarłego nadeszli po kilku minutach. Nie mogli więc widzieć całego badania. Zaprzeczył on też, że dowiadywał się, czy pacjent jest ubezpieczony: - Zebraniem danych osobowych o pacjencie zajmuje się sanitariusz - usłyszeliśmy.
- Jeszcze nie mamy protokołu z sekcji zwłok, więc trudno mówić, czy niezawiezienie chorego do szpitala przyczyniło się do jego śmierci. Niewątpliwie lekarz popełnił ewidentny błąd nie badając dokładnie pacjenta - powiedział Leszek Wojtyła, zastępca prokuratora rejonowego w Trzebnicy. - Stan pacjenta, opisany przez świadków, kwalifikował go niewątpliwie do natychmiastowej hospitalizacji.
Jak się dowiedzieliśmy nieoficjalnie, chory cierpiał na guz trzustki oraz bardzo zaawansowaną miażdżycę.
Andrzej Buryło