Podludzie PRL
Władze PRL potraktowały zakonnice na Ziemiach Zachodnich jak podludzi, którym żadne prawa nie przysługują. 3 sierpnia 1954 r. bez wyroku sądowego ponad tysiąc zakonnic pozbawiono wolności, własności i wywieziono w nieznanym kierunku.
21.01.2008 | aktual.: 21.01.2008 12:54
Właśnie zakończyło się trwające pięć lat śledztwo IPN w tej sprawie. Zgromadzenia zakonne irytowały komunistów nie tylko w Polsce. Na początku lat 50. zlikwidowano zgromadzenia męskie i żeńskie w Czechosłowacji oraz na Węgrzech. W innych krajach komunistycznych oraz na terenach włączonych do ZSRR w ogóle nie dopuszczono po wojnie, aby działały. Ze znaczenia życia konsekrowanego dla Kościoła doskonale zdawał sobie sprawę ks. prymas Stefan Wyszyński, dlatego decydując się na podpisanie porozumienia z władzami w kwietniu 1950 r. specjalnie zadbał, aby znalazły się w nim gwarancje dla wszystkich zgromadzeń zakonnych. Komuniści do rozprawy z nimi przystąpili dopiero po jego aresztowaniu.
Akcja X2
Na pierwszy ogień miały pójść zakonnice z 10 zgromadzeń żeńskich z Dolnego Śląska, Opolszczyzny oraz Górnego Śląska, głównie elżbietanki, służebniczki, franciszkanki. Uderzono przede wszystkim w domy zakonne, w których żyły siostry autochtonki, Ślązaczki, z których zdecydowana większość deklarowała narodowość polską. Wiele z nich przeżywało szykany w czasach nazistowskich. Były tam także siostry repatriowane z Kresów Wschodnich. Zajmowały się pracą charytatywną, opiekowały się chorymi, prowadziły ochronki, katechizowały. Władze uznały je wszystkie za „element rewizjonistyczny” i postanowiły brutalnie się z nimi rozprawić. Z materiałów śledztwa wynika, że wszystkie najważniejsze decyzje w tej sprawie podejmował premier Józef Cyrankiewicz. Akcja była starannie przygotowywana przez wiele miesięcy, wzięły w niej udział tysiące ludzi i pochłonęła olbrzymie środki. Tylko w województwie opolskim, gdzie wysiedlono 718 zakonnic i zlikwidowano 176 domów zakonnych, w operacji użyto 1426 osób z milicji, UB, wojska oraz
aktywu społecznego.
Całość operacji, opatrzonej kryptonimem X2, nadzorował wicedyrektor Wydziału do Spraw Wyznań Roman Darczewski, który na bieżąco informował Cyrankiewicza o wszystkich przygotowaniach i realizacji akcji na terenie sześciu ówczesnych województw: wrocławskiego, opolskiego, stalinogrodzkiego, czyli katowickiego, oraz krakowskiego, bydgoskiego i poznańskiego. Decyzje w terenie podejmowali przewodniczący Wojewódzkich Rad Narodowych: we Wrocławiu – Szczepan Jurzak, w Opolu – Jan Mrocheń, w Stalinogrodzie – Stanisław Stańczak. Wszyscy oni, gwałcąc nawet ówczesne prawo, wydawali decyzje administracyjne odbierające siostrom wolność i skazujące ich na wygnanie oraz zabór ich mienia. Gdyby żyli, zostaliby oskarżeni o popełnienie zbrodni komunistycznych. W terenie ich pełnomocnikami były tzw. trójki likwidacyjne, składające się z lokalnego sekretarza PZPR, przewodniczącego prezydium Powiatowej Rady Narodowej oraz powiatowego szefa UB. Do ich dyspozycji były setki ludzi, jednostki milicji oraz kolumny transportowe. Do
czasu wprowadzenia w Polsce stanu wojennego była to chyba największa operacja władz państwowych wymierzano przeciwko własnym obywatelom. Spacyfikowane uwięzieniem Prymasa władze kościelne protestowały przeciwko gwałtowi po cichu, a rządzone przez księży patriotów kurie w Opolu i Wrocławiu nawet pomogły zalegalizować likwidację klasztorów. Dzień strachu i płaczu
Klasztory likwidowano według jednego planu. W nocy domy zakonne były otaczane przez silne jednostki milicji i bezpieki. Do domów dziesięciu żeńskich zgromadzeń zakonnych, położonych na terenie województw wrocławskiego, opolskiego i stalinogrodzkiego, wkroczono o świcie 3 sierpnia 1954 r. Jedna ze służebniczek, której relację zebrano w czasie śledztwa, wspominała po latach: „ wcześnie rano między godziną 4.00 a 5.00 niesamowite uderzenia pięściami zmusiły nas do otwarcia furty. Wtargnęła milicja i zażądała dowodów osobistych. Na pytanie dokąd jedziemy, nie otrzymałyśmy odpowiedzi. Wypadało nam wszystko z rąk. Zabrałyśmy tylko to, co najpotrzebniejsze”. Najściu towarzyszyło często demolowanie kaplic.
Miały także miejsce wypadki profanacji Najświętszego Sakramentu. Wszystko to spadło jak grom z jasnego nieba na bezbronne siostry. Nie miały żadnej łączności ze światem, linie telefoniczne zostały w nocy zerwane, były izolowane przez kordony milicji. Nikt nie chciał siostrom powiedzieć, co się z nimi dalej stanie. Pospiesznie ładowano je do autobusów, których kierowcy za szybą umieścili napis „wycieczka”. Inne jechały wozami ciężarowymi. Trzeba pamiętać, że część sióstr była w starszym wieku, chora i niedołężna. Siostra Ksawera Jabłońska pomimo upływu lat zachowała w pamięci każdy szczegół z tamtego dnia. „Wieczorem wyruszyliśmy w podróż, nadal nie wiedziałyśmy, dokąd jedziemy. W czasie jazdy któryś z mężczyzn, widząc, że siedzę między meblami i groziło mi przygniecenie, kazał mi przejść do szoferki. Pytałam, dokąd nas wiozą. Powiedział, że taki mają rozkaz i nie może powiedzieć”. Wiele sióstr wspomina, że likwidacji towarzyszył wielki strach, iż zostaną wywiezione na Sybir albo do lasu, na rozstrzelanie.
„Najtrudniej było wsiadać do aut i jechać z obcymi ludźmi, nie wiedząc gdzie. W tym momencie nawet najodważniejsze i opanowane siostry płakały”. W innej relacji siostra Jadwiga Kwas wspomina: „Zawieziono nas do naszego domu zakonnego do Kraszowic. Tam już było dużo naszych sióstr. Noc w Kraszowicach wspominam jako najgorszą noc mojego życia. Panował nastrój przerażenia, strachu. Ja myślałam, że to już koniec, że to ostatnia noc w moim życiu. Rano ksiądz odprawił Mszę w naszej intencji.
Wszystko tak wyglądało, jakbyśmy szły na śmierć”. Łącznie tego dnia zlikwidowano ponad sto domów zakonnych i wywieziono 1061 sióstr, które umieszczono w domach w centralnej Polsce i w Wielkopolsce, skąd pod koniec lipca także wysiedlono zakonników i zakonnice.
Życie pod nadzorem
Siostry ulokowano w kilku zamkniętych ośrodkach odosobnienia, gdzie pod strażą miały przebywać do grudnia 1956 r. Zamieszkały w Stadnikach, Staniątkach i w Wieliczce na terenie województwa krakowskiego, w Gostyniu, Kobylinie i Otorowie w Wielkopolsce, w Dębowej Łące w Bydgoskiem. We wszystkich tych klasztorach panowała nieopisana ciasnota. Niszczał ich dobytek, który zalegał na podwórkach klasztornych i w szopach, wystawiony na deszcz i śnieg. Nikt nie był w stanie rozpoznać, do kogo co należało. Warunki bytowe często były dramatyczne: „Starsze siostry umieszczono w pokojach – wspomina s. Łucja Kijek. – Natomiast młodsze, w tym mnie, zakwaterowano na poddaszu. Spało nas tam około dwudziestu.
Latem panowały nawet względne warunki. Natomiast zimą zaczął się prawdziwy koszmar. Poddasze było nie ogrzewane. Na ścianach można było skrobać śnieg, w dzbankach, miskach woda była pozamarzana. Okna zatkałyśmy materacami, a rano, gdy się budziłyśmy, para z oddechu zamarzała i zamieniała się w sople lodu”.
Klasztory były cały czas pilnowane, a siostry starannie izolowane od mieszkańców. Poza mury klasztoru mogły wychodzić tylko pod specjalną eskortą. Wszystkie musiały pracować, głównie jako szwaczki bądź hafciarki. Pracowały w systemie akordowym, a normy były bardzo wyśrubowane. Ponieważ wiele z tych miejsc nie miało prądu, do późnych godzin nocnych musiały szyć przy słabym świetle lamp naftowych. Były stale obserwowane oraz inwigilowane przez UB. Kontrolowana była cała ich korespondencja. Zwolnione zostały dopiero w grudniu1956 r., na skutek zabiegów prymasa Wyszyńskiego. Często jednak nie miały gdzie wracać, gdyż ich domy miały już innych użytkowników.
W ciągu śledztwa, prowadzonego przez prokurator Teresę Kurczabińską z oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu IPN w Katowicach, udało się zgromadzić szereg nowych materiałów w tej sprawie, przesłuchać wielu żyjących jeszcze świadków, poddać ocenie prawnej jedną z najbardziej skandalicznych, a zapomnianych operacji władz PRL wobec Kościoła. W 40 tomach dokumentacji zapisane są dwa lata dramatycznego wygnania całego pokolenia polskich zakonnic, świadcząc o ich heroizmie i oddaniu Kościołowi.
Andrzej Grajewski