Podkoszulki miejscami za ciasne
W przestrzeni publicznej wolno mówić o wszystkim. Nie ma tematów tabu. W tym sensie każdy pojawiający się w niej komunikat, każda rozbrzmiewająca w niej wypowiedź służy sprawie wolności. Nie każda jednak jest zaproszeniem do dialogu. Są wypowiedzi, które znoszą podziały między ludźmi, i takie, które je tworzą lub utrwalają. Warto o tym pamiętać, rozważając przypadek „Tiszertów dla wolności" - pisze Wojciech Bonowicz w "Tygodniku Powszechnym".
28.02.2006 | aktual.: 28.02.2006 09:52
Kampania pod takim hasłem rozpoczęła się w połowie 2004 r. Ostatnio znów zrobiło się o niej głośno za sprawą organizowanego przez Helsińską Fundację Praw Człowieka festiwalu „Prawa człowieka w filmie". W tym roku lubelskiej edycji festiwalu miała towarzyszyć wystawa fotografii – pokazywanych wcześniej w publicznych miejscach m.in. w Warszawie, Krakowie i Poznaniu – na których rozmaite znane osoby pojawiają się w koszulkach z napisami typu: "Jestem ze wsi", "Jestem bezrobotny", "Jestem gejem", "Mam okres", "Będę stara", "Mam AIDS", "Jestem Żydówką", "Jestem Arabem", "Nie płakałam po Papieżu", "Usunęłam ciążę". Te same koszulki – właśnie "tiszerty dla wolności" – miały być sprzedawane w trakcie trwania imprezy.
"W sprawie wolności nie ma kompromisów" – stwierdził prof. Zbigniew Hołda z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Przyznał, że tiszerty "zawierają pewien element prowokacji na rzecz wolności wyboru czy wolności słowa, ale tu nic złego się nie dzieje. Na pewno nie jest to też obrażanie pamięci Papieża.
Gdzie zatem rozchodzą się nasze drogi? Może tam, gdzie zaproszenie do dyskusji zamienia się w jakąś grę. O co to gra? Nie wnikam. Chcę tylko mocno podkreślić: sprawie wolności najlepiej służy dialog i wszystko, co do dialogu prowadzi. Owszem, służy jej też bunt i prowokacja, dowcip, a niekiedy nawet szyderstwo. Ale wolność utrwala się w dialogu. Trzeba szukać dialogu nawet wtedy, kiedy sięga się po prowokację. Mało to efektowna myśl i na tiszert się nadaje...