PolskaPodejrzany ws. afery w łódzkim pogotowiu nie wróci do pracy

Podejrzany ws. afery w łódzkim pogotowiu nie wróci do pracy

Dyrektor łódzkiego pogotowia Janusz Morawski
powiedział, że jest zadowolony z wyroku Sądu
Najwyższego, który uniemożliwił powrót do pracy jednemu z
podejrzanych w aferze z handlem informacjami o zgonach w łódzkim
pogotowiu, Tomaszowi S.

04.03.2005 | aktual.: 04.03.2005 14:53

Sąd Najwyższy uchylił wyrok Sądu Okręgowego w Łodzi z czerwca zeszłego roku, który nakazał dyrektorowi pogotowia przywrócenie S. do pracy, bo jako działacz związkowy podlegał ochronie.

Cieszymy się z wyroku Sądu Najwyższego, który uwzględnił te okoliczności, na które my wcześniej zwracaliśmy uwagę. Chodzi m.in. o to, że związek był nielegalny, bo jego rejestracja nie została zakończona. Nie można więc podlegać ochronie, jeśli związek nie istnieje - powiedział dyrektor ds. medycznych Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, Janusz Morawski. Dodał, że sytuacja z Tomaszem S. była dla pogotowia "niezdrowa". Teraz będziemy mieli święty spokój- zaznaczył.

Tomaszowi S. zarzucono przyjęcie 60 tys. zł

W lutym 2002 r. Tomasz S. został zatrzymany przez policję w związku z aferą w łódzkim pogotowiu. Prokuratura zarzuciła mu przyjęcie co najmniej 60 tys. zł w zamian za informacje o zgonach pacjentów, nakłanianie rodzin zmarłych do korzystania z usług konkretnych firm pogrzebowych i naruszenie tajemnicy zawodowej.

Pod koniec 2002 roku S. został dyscyplinarnie zwolniony z pogotowia. Według dyrektora placówki, jako pracownik stacji działał na szkodę firmy, kierując jednocześnie fundacją Na Ratunek, a więc - zdaniem dyrekcji - instytucją konkurencyjną dla pogotowia. Decyzję dyrektor podjął wbrew stanowisku Związku Zawodowego Pracowników Ratownictwa Medycznego, który nie wyraził zgody na zwolnienie swego przewodniczącego. S. odwołał się od decyzji dyrektora do sądu pracy.

We wrześniu 2003 roku sąd pierwszej instancji przywrócił S. do pracy. Od tego wyroku odwołał się z kolei dyrektor pogotowia. Sąd drugiej instancji w czerwcu 2004 roku oddalił apelację uznając, że Tomasz S., jako szef jednego ze związków działających w pogotowiu, był objęty szczególną ochroną i aby go zwolnić, dyrektor placówki powinien otrzymać na to zgodę związku.

S. wrócił do pracy, ale wtedy zareagowała prokuratura, która zdecydowała o zastosowaniu wobec niego środka zapobiegawczego w postaci zawieszenia go "w czynnościach służbowych związanych z wykonywaniem pracy na stanowisku st. inspektora do spraw kontroli w Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego oraz nakazania mu powstrzymania się od działalności polegającej na podejmowaniu pracy w instytucjach związanych z ratownictwem medycznym". S. zaskarżył decyzję prokuratury do sądu.

W październiku zeszłego roku Sąd Rejonowy w Łodzi orzekł, że Tomasz S. nie może wrócić do pracy w Wojewódzkiej Stacji Ratownictwa Medycznego w Łodzi, może natomiast podjąć pracę w innych instytucjach związanych z ratownictwem medycznym.

Media ujawniły aferę w łódzkim pogotowiu

W styczniu 2002 r. "Gazeta Wyborcza" i Radio Łódź ujawniły, że w łódzkim pogotowiu handlowano informacjami o zgonach, a być może nawet celowo zabijano pacjentów. Media podały, że istnieją poszlaki, że niektórym chorym podawano lek zwiotczający mięśnie, co w określonych przypadkach powodowało ich śmierć. Śledztwo w tej sprawie, po doniesieniu dyrekcji pogotowia, wszczęła Prokuratura Apelacyjna w Łodzi.

W październiku ubiegłego roku prokuratura oskarżyła dwóch byłych sanitariuszy łódzkiego pogotowia o zabójstwa pacjentów w celu osiągnięcia korzyści majątkowych. 35-letni Andrzej N. odpowiadać będzie za zabójstwo czterech pacjentów, a o dwa lata starszy Karol B. - jednego. Przed łódzkim sądem stanie też dwóch lekarzy oskarżonych o narażenie 14 pacjentów na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia i nieumyślne doprowadzenie do ich śmierci. Ich proces ma się rozpocząć na początku kwietnia.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)