Pod Warszawą działa reaktor atomowy. Jest się czego bać?
Po eksplozjach w japońskiej elektrowni Fukushima I, rozgorzała dyskusja na temat bezpieczeństwa innych elektrowni atomowych na świecie, a Niemcy apelują, by Polska przemyślała swoje plany związane z budową elektrowni w Żarnowcu. Choć skupiamy się wyłącznie na Żarnowcu, nie wszyscy pamiętają, że w Polsce, pod Warszawą istnieją dwa reaktory atomowe - Ewa i Maria. Ewa nie pracuje od niemal 16 lat, ale Maria ma się dobrze. Do czego reaktor jest wykorzystywany i czy może stanowić zagrożenie dla Polaków?
Reaktor Ewa, którego nazwa pochodzi od słów Eksperymentalny, Wodny, Atomowy, został uruchomiony w 1958 roku pod Warszawą - w Instytucie Badań Jądrowych w Otwocku-Świerku. Był to pierwszy, doświadczalny reaktor w Polsce. Dzięki niemu - czym szczyci się IBN - rozwinęła się fizyka reaktorowa, inżynieria reaktorowa i elektronika jądrowa. Instytut stał się znaczącym na arenie międzynarodowej miejscem rozwoju badań neutronowych, zastosowań technik jądrowych, wytwarzaniu izotopów i związków znaczonych izotopami radioaktywnymi, fizyki i techniki reaktorowej. Był jednym z najdłużej eksploatowanych reaktorów badawczych na świecie.
16 lat po uruchomieniu Ewy, w grudniu 1974 roku, powołano do życia Marię, od imienia słynnej polskiej noblistki Marii Skłodowskiej-Curie. Od 1995 roku - momentu, w którym oficjalnie zakończyła się działalności Ewy - Maria stała się jedynym działającym reaktorem jądrowym w Polsce. Jak przekonuje Grzegorz Krzysztoszek, zastępca dyrektora ds. reaktorów w Instytucie Energii Atomowej POLATOM, który zarządza reaktorem, Maria jest oczkiem w głowie Instytutu i przynosi mu chlubę za granicą. Czy jednak jej popularność idzie w parze w z bezpieczeństwem pracowników Instytutu i mieszkańców tego regionu?
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Po wybuchach w japońskiej elektrowni powstała ogólnoświatowa panika. Problem dotyczy również nas, bo w planach jest budowa elektrowni jądrowej w Żarnowcu, a Niemcy apelują, byśmy wstrzymali się z budową. Jest się czego bać?
Grzegorz Krzysztoszek: Myślę, że jest za wcześnie na to, by z japońskiej katastrofy wyciągać tak daleko idące wnioski. Azjatycki kataklizm absolutnie nie uprawnia do tego, by mówić "nie" energetyce jądrowej w Polsce.
WP:
Dlaczego?
- Bo żyjemy w zupełnie innych warunkach. W naszym regionie takie kataklizmy nie występują, a jeśli nawet doszłoby do trzęsienia ziemi, to na pewno nie na taką skalę. Warto zwrócić uwagę również na to, że większość reaktorów japońskiej elektrowni jest typu BWR, których teraz już się nie buduje. Zresztą, jak zapewnił minister odpowiedzialny za energetykę jądrową, polska elektrownia będzie budowana zgodnie z wszelkimi normami bezpieczeństwa.
WP: Będzie przygotowana na ewentualne wstrząsy sejsmiczne?
- Oczywiście, ale bez przesady. Nie będziemy budować elektrowni przygotowanej na wstrząsy o sile 9 w skali w skali Richtera, bo koszt budowy takiego obiekty, byłby horrendalny, ale maksymalnie 4-5.
WP: Czy katastrofy w japońskiej elektrowni można było uniknąć?
- Sam się nad tym zastanawiam. Nie wiem, jak to możliwe, że w takim regionie zgromadzono tyle elektrowni atomowych. Rozumiem, że głównym argumentem, było to, że nie mają innych źródeł energii i kierowali się najtańszymi rozwiązaniami, ale przecież można przesyłać energię. No cóż, mleko się jednak rozlało.
WP: Ale w Polsce jeszcze nie. Czy inwestowanie przez Polskę w energetykę jądrową jest zatem konieczne?
- Tak, bo to daje nam szansę zdywersyfikowania dostaw energii elektrycznej. Oprócz gazu i węgla, mamy energię z uranu i z powodzeniem można ją wykorzystywać. Obawiam się jednak, że przeciwnicy tego pomysły będą mieli teraz pretekst do bojkotowania tego pomysłu i będą straszyć mieszkańców okolic, w których planowana jest budowa elektrowni. Tym bardziej, że u naszych sąsiadów - Niemców i Czechów - takie rozwiązania od lat funkcjonują, a niebawem powstanie nowy obiekt w Rosji - w okolicach Kaliningradu oraz na Białorusi - w rejonie Grodna. Nie ma powodu, aby Polska była zieloną wyspą i nie miała swojej elektrowni. Wokół nas jest ich wiele, więc nawet jeśli doszłoby do wybuchu, skażenie może dotknąć i nas. Pokazał to Czarnobyl.
WP: Ale Niemcy chcą przystopować i wyłączyć na pewien czas siedem elektrowni atomowych wybudowanych przed 1980 rokiem (BBC podaje, że jedną wyłączyli właśnie dziś, jutro miałaby być wyłączona druga).
- To bardzo dobrze, że postanowili skontrolować swoje obiekty, ale jestem przekonany, że gdy emocje opadną, elektrownie ruszą z powrotem.
WP: Czy jedyny działający w Polsce Reaktor Maria jest bezpieczny?
- Zdecydowanie tak. Po awarii w Czarnobylu reaktor został wyłączony, ponieważ, w ramach profilaktyki, wdrożyliśmy nowy system bezpieczeństwa - wymieniliśmy m.in. system sterowania, zmodernizowaliśmy systemy chłodzenia, wentylacji i kontroli temperatur. Mogę zapewnić, że absolutnie nie grozi nam żaden wybuch na wielką skalę. Nawet, gdy nie mamy zasilania w energię elektryczną i np. na skutek wyładowań atmosferycznych reaktor przestanie działań, mamy odpowiednie agregaty prądotwórcze, baterie akumulatorów, a rdzeń reaktora, zanurzony pod siedmiometrowym słupem wody, jest odpowiednio chłodzony i zabezpieczony przed promieniowaniem. Przez ponad 37 lat działalności reaktora, nie zdarzyła się żadna niepokojąca sytuacja.
WP: Pracownicy są bezpieczni?
- Najbardziej narażeni na promieniowanie są mechanicy, którzy przeprowadzają co jakiś czas remonty reaktora. Są jednak pod stałą kontrolą i jak wynika z badań - otrzymują dawki na poziomie kilku procent dopuszczalnej normy, a więc ok. 2 milisiwerty, co nie zagraża ich zdrowiu (dopuszczalna roczna dawka wynosi 6 milisiwertów, a dla pracowników, którzy mają stały kontakt z promieniowaniem, jest to 20 milisiwertów rocznie - przyp. red.).
WP: Okolica, w której powstały polskie reaktory uchodzi na zielone płuca Warszawy. A w Otwocku przez lata leczyli się gruźlicy i wybudowano sanatorium. Mieszkańcy nigdy nie skarżyli się, że to nie jest odpowiednie miejsce na taki obiekt?
- Byli tacy, którym to nie pasowało, ale wielu ludzi z okolicznych miejscowości tu pracuje i rozumie, że reaktor nie stanowi zagrożenia.
WP: Czym zajmuje się reaktor Maria? Pytam, bo z tego, co wiadomo, nie jest tylko reaktorem doświadczalnym, ale i produkcyjnym.
- Istotą były badania dla energetyki jądrowej, ale życie zweryfikowało pierwotne założenia. Programy badawcze zostały wyhamowanie w latach 80. podobnie, jak budowa elektrowni w Żarnowcu. Musieliśmy zatem zmienić profil reaktora. Obecnie priorytetem jest produkcja radioizotopów dla medycyny nuklearnej - głównie jodu 131, który służy do walki z rakiem tarczycy, a także szereg izotopów stosowanych do diagnostyki i terapii medycznej. Jesteśmy też ważnym ogniwem w łańcuchu dostaw molibdenu do Europy, gdzie są przerabiane i jadą dalej - m.in. do szpitali w USA czy Kanadzie. Nasza rola jest nie do przecenienia na świecie.
WP: Jakiś przykład?
- W ubiegłym roku o Marii rozpisywały się wszystkie holenderskie gazety. Gdy uszkodził się holenderski reaktor, wzmocniliśmy system międzynarodowych dostaw. To był wielki zaszczyt i zastrzyk finansowy dla Instytutu. Dzięki temu mamy pieniądze na modernizację urządzeń technologicznych, bo niestety dotacje z budżetu przeznaczone na ten cel są systematycznie zmniejszane.
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska