PolskaPocięte dusze

Pocięte dusze

Skłonność do deformowania własnego ciała i zadawania sobie bólu pojawiała się w wielu kulturach. Dziś jest problemem głównie ludzi młodych, coraz częściej – dorastających dziewcząt. Dlaczego i po co tną się, dziargają, przypalają, tatuują? - zastanawia się Ewa Baran w tygodniku "Polityka".

14.12.2005 | aktual.: 14.12.2005 09:10

Jedną z placówek, która proponuje terapię osobom ze skłonnością do samookaleczeń, jest Oddział Leczenia Zaburzeń Osobowości Szpitala im. J. Babińskiego w Krakowie. Halina Ożóg, pielęgniarka oddziałowa, opowiada, że kobiety najczęściej tną się po nogach lub brzuchu tak, by nie było widać blizn, bo można je ukryć pod rajstopami lub bluzką. Mężczyźni przypalają się papierosami albo przykładają ręce do bardzo gorących przedmiotów, podejmując w ten sposób ryzykowną walkę z bólem. Bywają pacjenci, którzy igłą wykłuwają napisy na ramieniu – na przykład: „Nienawidzę siebie” – albo wycinają sobie imiona swych ukochanych. Część używa noża jako argumentu przetargowego w kłótni z rodziną – podczas awantury potrafią pociąć się na oczach rodziców lub małżonka. Ożóg pamięta dziewczynę, która swoją krwią pisała wiersze i pamiętnik.

Dla Wojtka, 20-letniego mieszkańca Nowej Huty, okaleczanie się to coś normalnego. Młodzi robią to na podwórkach – na ławkach, przy trzepaku. Chodzi o to, by zademonstrować swoją siłę, pokazać wytrzymałość na ból. Wtedy zyskuje się poważanie, nikt takiej osoby nie nazwie słabeuszem. Cięcia wykonywane są tak, by na rękach zostały trwałe blizny. Dlatego świeże rany nacierane są siarką. Takimi sznytami można się później chwalić. By przypieczętować braterstwo, lojalność, młodzi przecinają nożem wewnętrzną stronę dłoni i przybijają piątkę. Robią to zarówno chłopcy, jak i dziewczęta.

Popularne jest też tatuowanie się. Nie w profesjonalnych studiach tatuażu, ale u kolegi z bloku. Za duży tatuaż płaci mu się 100 zł, gdy w studiu trzeba by za niego zapłacić dziesięć razy tyle. Nikt nie przejmuje się mało sterylnymi warunkami. – To dobrzy fachowcy – przekonuje Wojtek. – Ćwiczyli na świńskich skórach. A jeśli nawet coś nie wyjdzie, to przecież nic się nie stało, można w tym samym miejscu zrobić większy tatuaż. Skąd powrót tej osobliwej mody na sznyty?

Samookaleczenia od wieków są obecne w różnych kulturach. W Afryce, Azji, Nowej Gwinei wiązały się z rytuałami inicjacyjnymi okresu dojrzewania. Chłopcy, gdy wkraczali w dorosłość, poddawani byli biciu, wywoływali wymioty, parzyli się pokrzywami. W ten sposób symbolicznie odrywali się od matek. Poprzez deformowanie ciała często dążono do uzyskania pożądanego wyglądu: Polinezyjczycy i australijscy aborygeni łamali sobie nosy, a potem je spłaszczali. W Chinach bandażowano kobietom stopy - małe stopy uchodziły za symbol piękna i wyrażały podporządkowane mężczyźnie. Wiele plemion afrykańskich podczas rytualnego tańca kaleczy sobie twarz, brzuch. Dzięki specjalnym pastom rany szybko się goją. Cały proces symbolizuje odrodzenie plemienia - czytamy w tygodniku "Polityka".

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)