Trwa ładowanie...
d1fawji
22-01-2007 10:22

Pociąg do ryzyka

W legendarnym mieście Soweto, gdzie narodził się Nelson Mandela i jego rewolta, młodzież nadal naraża życie, ale już nie w walkach z policją. Dziś ryzykuje się dla szpanu
w głupawych zabawach na pędzących pociągach.

d1fawji
d1fawji

Czarnoskóra młodzież z Republiki Południowej Afryki uprawia najbardziej niebezpieczny sport świata. Nazywają go „trainsurfing”. Polega to na podróżowaniu nie wewnątrz pociągu, lecz na zewnątrz. Młodzi ludzie czepiają się boków wagonów, podwozia między kołami albo po prostu wskakują na dach, gdzie tańczą i starają się unikać mijanych w ogromnym pędzie przewodów wysokiego napięcia. Wiedzą, że najmniejszy kontakt z drutami albo utrata równowagi oznacza natychmiastową, pewną śmierć.

Do tej pory zginęło już dziesięć osób, większość z nich z powodu porażenia prądem. Było też wiele przypadków amputacji i paraliżu wskutek upadku z pędzących pociągów. A choć zarząd kolei i władze kraju ciągle ostrzegają o niebezpieczeństwie, organizując w szkołach kampanie edukacyjne, kolejowy serfing nie wychodzi z mody. Zwłaszcza wśród młodych (zawsze są to chłopcy, nigdy dziewczęta) z legendarnego czarnego miasta Soweto, przyległego do Johannesburga, gdzie urodził się Nelson Mandela i gdzie w 1976 roku zaczęła się rebelia studentów, która przyczyniła się do obalenia 18 lat później systemu dyskryminacji rasowej zwanego apartheidem. W owych czasach młodzi ludzie przybierali pseudonimy, aby zmylić policję. Dziś też nadają sobie przydomki – takie jak ben Laden czy Bitch Nigger (Czarna Suka) – choć już bez żadnego powodu, być może jedynie po to, aby dać wyraz swej nihilistycznej pogardzie dla społecznych konwencji.

19-letni chłopak, znany wśród przyjaciół jako Mzembe (to przezwisko w języku suahili znaczy mniej więcej: „zaniedbany, leniwy i powierzchowny”), opowiadał pewnemu południowoafrykańskiemu dziennikarzowi, że serfuje na pociągach od 2000 roku. – Jasne, że to niebezpieczne i czasami strach niemal mnie dusi, zwłaszcza kiedy serfuję pod pociągiem. Ale nie możesz pozwolić, żeby pokonał cię strach. Ma bliznę o długości około sześciu centymetrów, biegnącą od prawego oka do środka czoła – to konsek-wencja upadku. Ale nie ukrywa jej. Nosi ją jak wojenną ranę. – Robię to z dumą, aby zaimponować dziewczynom, a także dlatego, że mnie to bawi. Czasami dziewczyny dopingują nas z peronów – mówił Mzembe, którego sąsiad zginął niedawno podczas jednego z serferskich wypadów. – Był młody i mało doświadczony. Jego śmierć w ogóle mnie nie zniechęciła.

NIECH ŻYJE RASA

Ale to nie wszystko – pogrzeb ofiary był nieomal świętem. Serfujący koledzy zmarłego przyjechali na cmentarz w Soweto, stojąc na dachu autobusu. Tańczyli i poruszali się tak, jak robią to, stojąc na pociągu. Ulubiony taniec tych afrykańskich kamikadze znany jest w mieście jako „Viva la Raza” (Niech żyje rasa). Opatentował go pochodzący z Meksyku zapaśnik Eddie Guerrero, który (jako przykład najmniej spodziewanego przejawu globalizacji) jest absolutnym bohaterem dla młodzieży w Soweto. Tego uzależnionego od alkoholu i narkotyków wojownika znaleziono martwego w hotelowej łazience w listopadzie 2005 roku. Wytrwałość młodych ludzi z miasta w serfowaniu również jest w pewnym sensie nałogiem. Poziom adrenaliny podnoszą prędkość, wiatr i wiadomość, że tańcząc i śmiejąc się, patrzą w oczy śmierci. W wielu przypadkach chłopcy uprawiają swoje akrobacje na pociągach w stylu Guerrero – pijani lub naćpani. Zwykle jedzie się z Soweto do centralnego placu w Johannesburgu, zwanego Joubert Park. Tam znajdują się małe kramy,
należące często do nielegalnych imigrantów z innych krajów afrykańskich, gdzie chłopcom w każdym wieku sprzedaje się alkohol. Serferzy mają od dziewięciu do 22 lat. Spotykają się na Jaubert Park, zwykle skupiając się w bandach mających własne nazwy (jak np. Wandale). Rozmawiają o wielkich wyczynach, których dokonali, i o tych, które są jeszcze przed nimi, wspinają się znowu na pociągi i kolejny raz ryzykują życiem.

d1fawji

– To takie wrażenie, jakbyś znalazł się w innym świecie, w niebie albo czymś podobnym – opowiadał johannesburskiej gazecie 19-letni Leepile. Istnieje wiele sposobów narażania się na to ekstremalne niebezpieczeństwo. Na przykład skok z pierwszego wagonu jadącego pociągu i po kilku sekundach ponowne wskoczenie na ostatni wagon. Albo chwycenie się tylnej części pociągu tak, aby zwisające stopy ciągnęły się po żwirze między torami. Lecz zawsze wszyscy wspinają się na dach pojazdu, aby tańczyć „Viva la Raza”. Chłopcy znajdują się wówczas zaledwie kilka centymetrów od przewodów wysokiego napięcia (trzy tysiące woltów), a prędkość pociągu przekracza sto kilometrów na godzinę.

Największe niebezpieczeństwo nadchodzi, gdy pociąg zbliża się do tunelu. Przestrzeń między dachem pojazdu a ścianą tunelu nie przekracza pół metra. Serfer kładzie się na plecach na pociągu i całkowicie nieruchomieje. Najmniejszy ruch – niekiedy nawet oddychanie – może być przyczyną śmierci. Kilka miesięcy temu minister transportu Jeff Radebe, były bojownik walczący przeciwko apartheidowi, ostro potępił uprawianie kolejowego serfingu. – To nienormalne, głupie i głęboko niepokojące – powiedział.

Kilka dni później pewien 15-letni chłopak po raz kolejny wspiął się na pociąg i zginął na miejscu w wyniku kontaktu z przewodem wysokiego napięcia. – Zapomniał się schylić – skomentował jeden z jego kolegów. Być może, podobnie jak inni, pił wcześniej alkohol. Następnego dnia ta sama grupa serferów znowu wyszła, aby zrobić to, co zawsze – tym razem, aby oddać hołd zmarłemu koledze. Nie dotarli na pogrzeb, ponieważ zostali zatrzymani przez policję i trafili do więzienia. 30 lat temu ich rówieśnicy również podejmowali ogromne ryzyko, odnosili rany i kończyli w więzieniu. Ale w 1976 roku ich działaniom przyświecały szlachetne pobudki, wyższy cel. Brali udział w demonstracjach ulicznych, kiedy było to zakazane, rzucali kamieniami w policjantów, którzy strzelali do nich gumowymi i ostrymi pociskami, uprawiali potajemną propagandę, zaciągali się do szeregów bojówek Afrykańskiego Kongresu Narodowego. Wrogiem był rząd – jeden z najbardziej tyrańskich i niesprawiedliwych reżimów na świecie. Celem było wyzwolenie
czarnoskórej ludności Republiki Południowej Afryki, czyli ogromnej większości mieszkańców kraju.

MERCEDESY I GETTA

Niemal wszyscy młodzi uczestnicy walk otrzymali kiepskie wykształcenie – celowo, zgodnie ze strategią władz apartheidu – i mieli ograniczone możliwości znalezienia pracy. Ale walka przeciwko wspólnemu wrogowi dodawała im godności i dawała nadzieję na to, że pewnego dnia będzie im się żyło lepiej. Poza tym, podobnie jak dzisiejsi serferzy, robili wrażenie na dziewczynach.

d1fawji

Młody chłopak z Soweto, szukający celu, który dodałby jego życiu wartości, ma dziś trudniej. Jakąś możliwością jest dołączenie do jednej z organizacji utworzonych, aby walczyć z AIDS – chorobą, która każdego dnia zabija 900 mieszkańców RPA. Problem polega na tym, że teraz – 12 lat po tym, jak Nelson Mandela został pierwszym czarnoskórym prezydentem demokratycznej Republiki Południowej Afryki – nastolatek w Soweto ma niewiele lepsze perspektywy ekonomiczne niż te w 1976 roku. Nie chodzi o to, że nic się nie zmieniło. W czasach apartheidu w bogatych dzielnicach Johannesburga nie mieszkali czarnoskórzy – chyba że byli ogrodnikami czy służącymi. Dziś w tych samych dzielnicach mieszka coraz więcej ciemnoskórych bogaczy. Ale faktem jest i to, że bezrobocie wśród czarnoskórych obywateli wciąż jest o wiele wyższe niż wśród białych i wynosi prawie 50 procent. Problem polega na tym, że choć gospodarka pomyślnie się rozwija, a finanse państwa są w dobrym stanie, wzrost demograficzny w połączeniu z trudnościami, jakie
miał rząd, aby ulepszyć system szkolnictwa, przyćmił jego chęci zwalczenia biedy.

W Soweto jest znacznie więcej domów z cegły i cementu niż w 1976 roku, o wiele więcej ludzi ma dostęp do wody pitnej i elektryczności. I dziś jest tam kilka dzielnic niemal tak luksusowych, jak te na północy Johannesburga, gdzie mieszkali biali bogacze. Jak nigdy, teraz na ulicach widać bmw i mercedesy. Ale połowa ludności (z ponad miliona) wciąż żyje w prowizorycznych domach z blachy, a szkołom w atmosferze wysokiej przestępczości często nie udaje się narzucić minimum koniecznej dyscypliny, aby przygotować młodzież do wejścia na rynek pracy. Soweto, podobnie jak tysiące założonych w czasie apartheidu wiosek i małych miast zamieszkanych przez czarnoskórych, wciąż właściwie pozostaje wielkim gettem pogrążonym w nędzy. W tym klimacie, w tych okolicznościach rodzą się i mnożą serferzy. Młodzi ludzie, którzy uczestniczą w tym makabrycznym cyrku, właściwie nie mają najmniejszej nadziei na lepszą przyszłość. Są bardzo słabo wykształceni i praktycznie pozbawieni oparcia w rodzinie.

Poznają smak śmierci już w wieku 12 czy 13 lat. Dzieje się tak ze względu na codzienną przemoc w kraju, w którym liczba zabójstw jest jedną z najwyższych na świecie wśród państw nietoczących wojny, lub – co nawet częstsze – z powodu AIDS. Biorąc pod uwagę tę sytuację, łatwiej zrozumieć śmiertelne uroki serfowania na pociągach.

Przede wszystkim – jak wyjaśniała producentka południowoafrykańskiej telewizji, która nakręciła film dokumentalny na temat tego zjawiska – chłopcy z Soweto z takim entuzjazmem tańczą „Viva la Raza” na dachu pociągu, ponieważ chcą zapomnieć o tym, jakie banalne jest – i pewnie będzie – ich życie.

JOHN CARLIN © El País SL, 24.12.2006

d1fawji
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

WP Wiadomości na:

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d1fawji
Więcej tematów