Pobity w dyskotece szukał pomocy w trzech szpitalach
19-letni łodzianin, który w sobotę został pobity w dyskotece przy al. Piłsudskiego, z pokiereszowanym nosem jeździł od szpitala do szpitala w poszukiwaniu pomocy lekarskiej. W dwóch placówkach mu odmówiono, gdyż nie pełniły nocnego dyżuru. Dopiero w trzecim szpitalu opatrzono mu rozległe rany.
26.01.2004 07:46
Jarek jest uczniem jednego z łódzkich liceów. W popularnej dyskotece bawił się razem z kolegami. Dochodziła godzina 1 w nocy, gdy na środku parkietu został uderzony głową przez pijanego mężczyznę. Z relacji maturzysty wynika, że został pobity tylko dlatego, że potrącił jednego z tańczących.
- Przechodziłem przez salę - mówi Jarek. - Ledwie się odwróciłem, by powiedzieć przepraszam, dostałem cios głową. Koledzy zaprowadzili mnie do łazienki, gdzie przemyłem zakrwawioną twarz. Gdy wróciliśmy z ochroniarzami na salę, po napastniku nie było już śladu. Bramkarze zaproponowali mi, żebym pojechał do domu. Gdy chciałem wezwać pogotowie, nie potrafili nawet powiedzieć, przy jakiej ulicy znajduje się dyskoteka. Stwierdzili też, że nie ma telefonu.
Jarek z kolegami wsiedli więc do taksówki i pojechali do szpitala przy ul. Kniaziewicza. - Usłyszałem, że mam jechać do szpitala Barlickiego - kontynuuje poszkodowany. - W "Barlickim" okazało się, że nie ma dyżuru laryngologia. Odesłano mnie do szpitala przy ul. Wólczańskiej i dopiero tam otrzymałem pomoc. Nos został prześwietlony, nastawiony i zszyty. Założono mi opatrunek.
Mama Jarka chciała wczoraj złożyć zawiadomienie w prokuraturze. - Kazali mi przyjść z obdukcją - mówi pani Barbara. - Ale wczoraj w Łodzi nie było lekarza, który by ją zrobił.
(tj)