PolskaPO mści się na swoim prezydencie?

PO mści się na swoim prezydencie?

W PO nikt nie chce komentować uchwały dotyczącej cięcia pensji Jerzego Kropiwnickiego. "Dziennik Łódzki" ustalił, że dokument powstał w wielkiej tajemnicy już przed tygodniem. Miał być formą odwetu ze strony radnych za ostatnie decyzje prezydenta Łodzi. Jakie?

PO mści się na swoim prezydencie?
Źródło zdjęć: © PAP | Rafał Goły

16.10.2009 | aktual.: 19.10.2009 12:32

Jerzy Kropiwnicki najpierw zlikwidował radnym palarnię. Później samodzielne stanowisko rzecznika Rady Miejskiej. Anna Kuźmicka, która pełniła tę funkcję przez 18 lat, została... zastępcą rzecznika prezydenta Łodzi. Ta roszada rozsierdziła Platformę Obywatelską do tego stopnia, że radni tej partii postanowili zabrać prezydentowi przywileje, które sami mu przyznali, czyli obniżyć pensję.

Projekt uchwały napisał Mateusz Walasek, szef klubu radnych PO. Wczoraj był bardzo zaskoczony, że sprawa wyszła na jaw. Przekonywał, że dokumentu właściwie nie ma, bo biuro prawne magistratu wskazało na uchybienia formalne, więc uchwała została wycofana. Z kolei Tomasz Kacprzak, szef Rady Miejskiej, z PO, tłumaczył, że nie dostał takiego projektu, więc nie mógł skierować go ani na obrady komisji, ani umieścić w porządku obrad najbliższej sesji. Samego pomysłu nie chciał komentować, nie umiał też odpowiedzieć na pytanie, czy projekt w ogóle ujrzy światło dzienne.

- Decyzję o tym, czy uchwała po poprawkach trafi do przewodniczącego rady, podejmiemy na posiedzeniu klubu - niejednoznacznie tłumaczy Mateusz Walasek.

Dlaczego Platforma chciała obniżyć prezydentowi pensję? W uzasadnieniu uchwały jako przyczyny Walasek podał m.in. nierealizowanie przez prezydenta uchwał Rady Miejskiej, jego nieobecności na sesjach, wtedy gdy radni mają do Jerzego Kropiwnickiego wiele pytań oraz niedbanie o miasto.

Nie wiadomo czy rada przyjęłaby uchwałę, bo PO, jak zaznacza Mateusz Walasek, nie konsultowała pomysłu z radnymi innych opcji politycznych. Warto jednak dodać, że Lewica pewnie poparłaby pomysł, bo od ubiegłego roku powtarza, że prezydentowi nie należą się tak wysokie zarobki. Zresztą radni Lewicy sami wnioskowali o obniżenie prezydenckiej pensji, ale nie zyskali poparcia ani PO, ani PiS. Nie wiadomo jak zachowałby się PiS i Klub Radnych Odpowiedzialnych, ale raczej byliby przeciw.

Z naszych ustaleń wynika też, że PO nie wycofała się z pomysłu z powodu błędów w uchwale, wskazanych przez prawników. Platforma nie zrejterowała też z obawy, że projekt przepadnie w głosowaniu. Radni zrezygnowali z pomysłu po nieformalnej rozmowie z prezydentem Łodzi. Ustalono podczas niej, że obie strony będą się nadal spierać, ale na argumenty merytoryczne.

- Uznaliśmy, że taki projekt bardziej by nam zaszkodził. Rzeczywiście, walczmy z prezydentem na argumenty, krytykujmy go i wytykajmy błędy, ale zabieranie mu pieniędzy byłoby dziecinne - przyznają nieoficjalnie radni PO.

Pensję prezydenta Łodzi uchwala Rada Miejska, ale o jej wysokości decyduje ustawa regulowana rozporządzeniami premiera RP. Prezydenckie zarobki składają się z czterech części: pensji zasadniczej, dodatku funkcyjnego, za staż pracy oraz tzw. specjalnego.

W kwietniu 2007 roku Rada Miejska pod wodzą obecnego senatora PO Macieja Grubskiego uchwaliła, że Jerzy Kropiwnicki i każdy następny prezydent Łodzi będzie miał najwyższą przewidzianą prawem pensję. W uzasadnieniu Maciej Grubski podkreślał, że prezydent tak dużego miasta jak Łódź zasługuje na najwyższe zarobki. Radni uchwałę przegłosowali, by zakończyć coroczne przepychanki o to, czy prezydentowi należy się podwyżka.

Ale w ubiegłym roku tych przepychanek nie udało się uniknąć, bo premier podpisał rozporządzenie modyfikujące nieco prezydenckie zarobki - zmniejszył tzw. dodatek specjalny i zwiększył kwotę bazową pensji. Dlatego łódzcy radni musieli zmodyfikować uchwałę. Ostatecznie ustalili, że Jerzy Kropiwnicki będzie dostawał miesięcznie pensję w wysokości 12.365,22 zł brutto. O ile premier znów czegoś nie zmieni, następca Jerzego Kropiwnickiego będzie zarabiał tyle samo. Chyba że po wyborach nowa rada zdecyduje inaczej.

Gęsta atmosfera w wydziale konwojowym Wojewódzkiej Komendy Policji w Łodzi. Policjanci oskarżają swojego dowódcę o mobbing i wykorzystywanie służbowych zależności. Ze skargą zamierzają iść do Andrzeja Matejuka, komendanta głównego policji. - W Łodzi jesteśmy lekceważeni - mówią "Dziennikowi Łódzkiemu" policjanci.

Wydział konwojowy zajmuje się m.in. dowożeniem przestępców z aresztu na sale sądowe. Policjanci podzieleni są na sekcje przypisane do konkretnych sądów. Z naszych informacji wynika, że w wydziale wrze już od kilku miesięcy. Najgorzej sytuacja wygląda w sekcji Sądu Okręgowego w Łodzi. Policjanci oskarżają swojego szefa, aspiranta sztabowego Zbigniewa Magdziarza, o stosowanie mobbingu.

- Podczas odpraw na porządku dziennym są wyzwiska, nawet pod adresem kobiet. Kto podpadnie Magdziarzowi, ma przechlapane. Jest straszony zwolnieniem, lżony. On zachowuje się, jakby był bogiem - mówią nam podlegli mu policjanci.

Ale lista zarzutów pod adresem szefa sekcji jest znacznie dłuższa. Policjanci twierdzą, że Magdziarz znęca się nad nimi psychicznie. Ma też przymykać oko na to, że jego zaufani ludzie wykorzystują innych policjantów, wysyłając ich na przykład po jedzenie do chińskich barów.

Policjanci w końcu nie wytrzymali. W sierpniu poprosili o spotkanie z podinspektorem Jackiem Miłakiem, naczelnikiem wydziału konwojowego komendy wojewódzkiej. Miłak potwierdza, że doszło do takiego spotkania, ale broni szefa sekcji.

- Spotkałem się z policjantami i skargi na zachowanie aspiranta Magdziarza są mi znane, ale w większości się nie potwierdziły - twierdzi Jacek Miłak.

Naczelnik nie zgodził się jednak na spotkanie z dziennikarzami "Polski Dziennika Łódzkiego". Odesłał nas do biura prasowego. Magdalena Zielińska, rzeczniczka łódzkiej policji, poprosiła o pytania na piśmie. Miłak w przesłanych do redakcji odpowiedziach przyznaje też, że po spotkaniu z policjantami konwojówki sporządził raport.

- Będzie on wykorzystany jako wnioski w sprawie usprawnienia pracy tego wydziału - pisze Miłak.

Szkopuł w tym, że od spotkania minęło kilka miesięcy, a sytuacja w wydziale się nie zmieniła. Atmosferę mieli rozładować policyjni psychologowie, ale z naszych informacji wynika, że funkcjonariusze konwojówki odmówili mediacji. Żądają głowy Magdziarza. On sam nie chce komentować zarzutów podwładnych.

- Nie mogę rozmawiać z panem bez zgody moich szefów. Najpierw musi rozmawiać pan z nimi - powiedział naszemu reporterowi Zbigniew Magdziarz.

Policjanci przez kilka miesięcy czekali na reakcję szefów łódzkiej policji. Teraz zdecydowali się rozmawiać z dziennikarzami, bo po wydziale zaczęła krążyć pogłoska, że Zbigniew Magdziarz dostanie... awans. Do tej pory tylko pełnił obowiązki szefa sekcji. 16 listopada ma nim zostać już oficjalnie.

Informacji tych nie potwierdza Jacek Miłak. Twierdzi, że nie podejmował żadnych decyzji personalnych wobec policjanta. Funkcjonariuszy konwojówki to nie uspokaja. Dlatego chcą szukać pomocy u Andrzeja Matejuka, komendanta głównego. - Nie wiemy czy to pomoże, ale nie możemy dopuścić, by sprawa została zamieciona pod dywan. Jeśli Magdziarz zostanie naszym szefem, będzie dramat. Już zapowiedział, że nawet grzywki będziemy zaczesywać na tę stronę, na którą on sobie zażyczy - skarżą się policjanci.

Witold Matuszyński, prezes Krajowego Stowarzyszenia Antymobbingowego w Łodzi, uważa, że policjanci zanim doniosą o sprawie szefowi policji, powinni skorzystać z pomocy Biura Spraw Wewnętrznych, czyli tzw. policji w policji.

- Ta komórka potrafi wykryć nieprawidłowości. Ich kontrola może przytemperować niewłaściwe zachowania przełożonych - mówi Matuszyński.

Polecamy w wydaniu internetowym www.polskatimes/Łódź: Prezydent broni budynku dworca Fabrycznego

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)