Po latach upokorzeń, wstały z kolan
Sześćdziesiąt lat temu "Chiny wstały z kolan". Przewodniczący Komunistycznej Partii Chin Mao Zedong, po zwycięstwie nad prawicowym rządem Czang Kaj-Szeka, proklamował powstanie Chińskiej Republiki Ludowej. ChRL przetrwała dziejowe burze i ze słabego, zmarginalizowanego politycznie państwa wyrosła na głównego przeciwnika USA w walce o hegemonię nad światem.
Czy dzisiejsze Chiny to spiżowy gigant czy kolos na glinianych nogach?
1 października 1949 roku Mao Zedong ogłosił, że Chiny wstają z kolan. Z popiołów wielkich Chin, palonych przez najeźdźców oraz konflikty wewnętrzne, powstał Feniks Wielkich Chin. Od pierwszej wojny opiumowej (1839-1841) Państwo Środka znajdowało się pod dominacją mocarstw zachodnich i Japonii, które panowały według zasady dziel i rządź. Dumny naród buntował się przeciw obcym wpływom, ale także przeciw znienawidzonej i uważanej za obcą dynastii mandżurskiej. Nadaremno. Dopiero II wojna światowa przyniosła taki układ sił, który pozwolił Chińczykom "wybić się na niepodległość", czy raczej niezawisłość. W Chinach trwała jednak wtedy wciąż walka wewnętrzna między niedawnymi sojusznikami: prawicowym Kuomintangiem i Chińską Armią Ludowo-Wyzwoleńczą Mao Zedonga.
Sukcesy
Nie jest tajemnicą, że w tym zwycięstwie przyszłemu "cesarzowi" Mao pomocy udzielił Józef Stalin. Związek Radziecki w tym czasie opanował już sytuację na niemieckim przedpolu, w Europie Środkowo-Wschodniej. Radzieckie wsparcie okazało się kluczowe. Chiński feniks powstał z popiołów dzięki Czerwonej Gwieździe znad Kremla. Już kilka miesięcy po powstaniu komunistycznych Chin, ChRL i ZSRR podpisały traktat o przyjaźni i pomocy wzajemnej.
Znaczna część świata nie uznała jednak komunistycznego rządu Chin. Pekin pozostawał w izolacji. W Radzie Bezpieczeństwa ONZ, która tuż po wojnie była organem znacznie bardziej poważanym niż dziś, zasiadał - ku niezadowoleniu Moskwy - przedstawiciel antykomunistycznego emigracyjnego rządu chińskiego na Tajwanie.
"Władza polityczna wyrasta z lufy karabinu", mawiał Mao Zedong. I tak krzewił rewolucję komunistyczną. Rok po ogłoszeniu powstania ChRL Pekin przystąpił do wojny koreańskiej, rzucając na front kilkusettysięczną grupę "ochotników". Dzięki pomocy Chin na północy Półwyspu Koreańskiego powstał komunistyczny reżim, nazywany dziś "skansenem stalinizmu". W tym czasie Mao na lufach karabinów zaniósł rewolucję także do Tybetu i Sinkiangu.
Mocarstwem ChRL została dzięki ZSRR. To Moskwa udzieliła najważniejszego wsparcia nowo powstającym Chinom. Mao nie był jednak zbyt wdzięczny. Po śmierci Stalina, gdy tylko nadarzyła się okazja, rzucił wyzwanie radzieckim komunistom. Oskarżył ich o zdradę ideałów i postanowił objąć przywództwo w światowym ruchu komunistycznym.
- Komunistyczna Partia Chin (KPCh) do dziś jest partią międzynarodową, która przyjmuje zagranicznych członków - przypomina Tomasz Skowroński, sinolog i były konsul RP w Pekinie. - Nigdy nie zrezygnowała z roli światowego lidera ruchu komunistycznego - podkreśla.
Zdaniem polskiego dyplomaty, rozwód KPCh ze Związkiem Radzieckim był jednym z największych sukcesów Chińskiej Republiki Ludowej; stał się początkiem samodzielnego działania Pekinu w rozgrywce wielkich mocarstw. Atrybutem tej potęgi była bomba atomowa, którą Chiny zbudowały w 1964 roku.
Do elitarnej rozgrywki światowych potęg Chiny wprowadził jednak amerykański duet: Richard Nixon i Henry Kissinger. Stany Zjednoczone, zmęczone konfrontacją z ZSRR, postanowiły wykorzystać napięcie między Moskwą i Pekinem. I postawiły na Pekin. Do stolicy Państwa Środka Nixon wysłał swojego najbardziej zaufanego doradcę, Kissingera. Potem, w 1971 roku, ChRL zastąpiły Tajwan w ONZ. Zaczęło się ocieplenie między Waszyngtonem a Pekinem, które ostatecznie w 1979 roku doprowadziło do nawiązania stosunków dyplomatycznych.
Chiny w XX wieku stały się mocarstwem dzięki ZSRR i USA. Nie pozostały jednak w cieniu swoich politycznych "sponsorów". Niezależność i wielki potencjał społeczno-gospodarczy sprawiły, że u progu XXI wieku stały się jedynym konkurentem USA do roli światowego hegemona.
- W Stanach Zjednoczonych trwała dyskusja między zwolennikami powstrzymywania Chin a zwolennikami angażowania Państwa Środka: czy Chiny to zagrożenie, czy raczej szansa na rozwój - analizuje Skowroński. - Zwyciężyło przekonanie, że bogaceniu się Chińczyków będzie towarzyszyła stopniowa demokratyzacja - przekonuje sinolog. - Powstaniu klasy średniej, klasy menadżerów i konsumentów wzrostu gospodarczego, miały towarzyszyć zmiany polityczne. Tymczasem, dzisiaj ta klasa daje stabilizację władzy Komunistycznej Partii Chin - zauważa Skowroński.
Dzięki inwestycjom zagranicznym, transferowi technologii i kapitału Chiny stały się najbardziej prężną gospodarką świata. Wszystko przy oczach Zachodu przymkniętych na łamanie praw człowieka, z nadzieję, że bogactwu będzie towarzyszyła demokratyzacja. Ta jednak nie przychodzi.
Poza rozwojem ekonomicznym czy ponownym zdobyciem statusu mocarstwowego, Chinom z pewnością udała się jedna rzecz: przekonały większą część elit politycznych i gospodarczych świata zachodniego, że prawa człowieka i wolność osobista to specyficzny wynalazek kultury judeo-chrześcijańskiej. Konfucjańskie i komunistyczne Chiny wolą swoje "rdzenne" wartości, jak porządek, hierarchia i dobrobyt.
Tymczasem Chińczycy domagają się swobód, choć często na Zachodzie tego nie słychać. Mało kto zna dramaty dysydentów takich jak Wei Jingsheng, który kilkanaście lat przesiedział w więzieniach i obozach reedukacji przez pracę (laogai), czy Feng Lanrui - towarzyszka walk Mao, potępiona później przez samą partię. Ta nawrócona komunistka twierdzi dziś otwarcie, że Chińczycy chcą wolności - niezależnie od tego, co partia mówi zagranicznym inwestorom.
Porażki
Największą porażką Mao i jego spadkobierców było zabijanie własnego narodu. Za samych rządów Wielkiego Nauczyciela zginęło około 50 milionów ludzi.
Pierwsza fala przemocy towarzyszyła reformie rolnej, w czasie której chłopom rozdano 47 mln hektarów ziemi. Prześladowano wtedy "obszarników i kułaków". Drugą falą był Wielki Skok Naprzód (1959-1962) - kolejna reforma, w czasie której ChRL miało dogonić gospodarczo USA, Wielką Brytanię czy ZSRR. Zginęło 20 mln ludzi. Porażka wielkiego planu ekonomicznego jedynie na krótki czas powstrzymała Przewodniczącego przed eksperymentami. Już w 1966 roku rozpoczął on Wielką Rewolucję Kulturalną - kampanię przywracania rewolucyjnej czystości administracji państwowej i elitom władzy. Zachęcona przez przewodniczącego Mao młodzież, w ramach Gwardii Czerwonej (tzw. hunwejbini) sądziła i karała nieprawowiernych, "skorumpowanych" Chińczyków, którzy choćby myślą sprzeciwiali się Przewodniczącemu Mao. Ta krwawa kampania zakończyła się na dobre dopiero po śmierci Mao Zedonga w 1976 roku. Wśród ofiar znalazł się m.in. następca Mao, Deng Xiaoping. Sam Deng został zesłany na prowincję i zmuszony do pracy jako spawacz w fabryce.
Jego syna hunwejbini wyrzucili przez okno. Przeżył, lecz został sparaliżowany. Dziś pełni funkcję przewodniczącego związku osób niepełnosprawnych.
- Trauma rewolucji kulturalnej nie została rozliczona. Nie ujawniono skali niegodziwości i przestępstw tego okresu - zauważa były dyplomata. - Do dziś władzę sprawuje ta sama partia. Często mówi się dziś, że Chiny się zmieniają. I to jest prawda. Rdzeń władzy pozostaje jednak ten sam - to ta sama partia - podkreśla z naciskiem . W kraju nie przeprowadzono "demaoizacji", zauważa z kolei francuski publicysta i znawca Chin, Guy Sorman.
Jedyne rozliczenie, jakiego dokonano z morderczą przeszłością, to "orzeczenie" z 1983 roku. Komitet centralny, na wniosek Deng Xiaopinga, stwierdził wówczas jednoznacznie, że Mao mylił się w 30%, a w 70% miał rację. Do dziś te słowa można usłyszeć od partyjnych dygnitarzy, gdy ich spytać o bolesną przeszłość komunistycznych Chin.
Krwawa historia KPCh nie skończyła się jednak ze śmiercią Mao. Deng Xiaoping również zamykał w więzieniach przeciwników politycznych, którzy oprócz czterech modernizacji (rolnictwa, przemysłu, technologii i nauki), chcieli wprowadzać jeszcze zmiany polityczne. W 1989 roku, gdy w Europie Środkowej i ZSRR zachodziły już przemiany zapowiadające demokratyczną "Jesień Ludów", na plac Tiananmen wyszły setki tysięcy młodych Chińczyków, oczekujące reform partii, ograniczenia korupcji i nepotyzmu oraz gwarancji wolności wypowiedzi. Partia utopiła to "kontrrewolucyjne powstanie" w morzu krwi. Następnie próbowała wmówić światu, że to demonstranci zaatakowali pokojowo nastawione oddziały Chińskiej Armii Ludowo-Wyzwoleńczej. Dziś w internecie w Chinach próżno szukać informacji na temat tych protestów. Na wniosek partii firmy takie jak Google blokują "niewygodne" politycznie wyniki.
Największym problemem dzisiejszych Chin nie są jednak demony nierozliczonej przeszłości, lecz niesprawiedliwość. W Chinach żyje około 800 milionów chłopów, którzy nie mają prawie żadnych perspektyw na rozwój. Na wsi często niemal absolutną władzę sprawują lokalni sekretarze partyjni, którzy odpowiednio wynagrodzeni mogą np. przymknąć oko na drugie, czy trzecie dziecko - wciąż bowiem obowiązuje niepopularna polityka jednego dziecka. W wielu miejscach, zwłaszcza na wschodzie kraju, brakuje opieki medycznej. Zdarza się, że jedynym lekarzem jest taoistyczny "szaman", który zamiast lekarstw chorym chłopom sprzedaje kadzidełka. Prawdziwym problemem jest jednak odpłatność służby zdrowia, na którą nie stać chińskich chłopów. Bez zapłacenia kwoty gwarancyjnej nie zostaną przyjęci do szpitala.
To właśnie chłopi stanowią "niewyczerpane" źródło taniej siły roboczej, która zapełnia chińskie fabryki. Do końca lat 80., żeby podróżować po Chinach, chłopi musieli dostać pozwolenie. Dziś mogą już jeździć po kraju bez wewnętrznej "wizy". I jeżdżą w poszukiwaniu miejsc pracy, z fabryki do fabryki. Powstała nawet szczególna kategoria ludności: wędrowni robotnicy, którzy zatrudniają się tam, gdzie akurat jest dla nich praca, aby potem przenieść się gdzie indziej. Zdarza się, że za swoją pracę nie otrzymują wynagrodzenia. W l. 2004-2005 rząd chiński oszacował, że firmy zalegają z wypłatami dla wędrownych robotników na łączną sumę 360 mld juanów (obecnie 1 euro = 8 juanów) i poprosił pracodawców, by zechcieli uregulować zaległości do końca 2005 roku.
Co jakiś czas, choć rzadko, z Chin docierają wieści o protestach takich robotników. Partia komunistyczna powinna być wrażliwa na sprawiedliwość społeczną, a jednak nie jest. W miastach, do których trafiają, wiejscy robotnicy nie posiadają praktycznie dostępu do opieki medycznej, a ich dzieci do szkół - nie mają bowiem obywatelstwa miejskiego. W wielkich metropoliach, jak Szanghaj czy Pekin, żyje po kilka milionów takich "pariasów".
- Chiny są atrakcyjne dla gospodarek zagranicznych jako źródło taniej i wygodnej w wykorzystaniu - bo nie jest to tylko kwestia ceny - siły roboczej. Tę pracę można wykorzystywać w sposób, w jaki w świecie zachodnim nie jest to już możliwe. Utrzymywanie tego stanu rzeczy leży interesie władzy - sądzi Skowroński. - Gdyby beneficjentami tego wzrostu było całe społeczeństwo, te warunki produkcji traciłyby na atrakcyjności. Bogatsi robotnicy żądaliby poprawy swoich warunków pracy - analizuje sinolog.
Wyścig z czasem
Niesprawiedliwość społeczna jest partii na rękę. Jednak tylko do czasu. Wykorzystywani i upokorzeni ludzie mogą się zbuntować. Jeśli ich liczba przekroczy społeczną "masę krytyczną", protesty mogą doprowadzić do upadku partii.
- Chinom w tej chwili nie zagraża nic z zewnątrz. To co im grozi to tendencje odśrodkowe - twierdzi Skowroński. Niebezpieczne mogą okazać się napięcia wewnętrzne i upośledzenie społeczne wielkich grup ludzi. - Chińscy przywódcy doskonale o tym wiedzą - zauważa były konsul RP w Pekinie - i prowadzą walkę z czasem. Muszą złagodzić te nierówności, dając ubogim szansę na awans społeczny.
KPCh również zmienia swoje oblicze. Coraz częściej przedstawia się już nie jako partia komunistyczna, ale jako reprezentacja całego narodu, będąca jego "siłą przewodnią". Tyle że drugą płaszczyzną napięć są konflikty etniczne - między Hanami a Ujgurami oraz Tybetańczykami. Same te mniejszości nie zdołają rozbić jedności Chin, jednak w obliczu kryzysu wewnętrznego pierwsze będą chciały skorzystać z upadku władzy.
Partia twierdzi, że XXI wiek ma być epoką Chin. Olimpiada w Pekinie była takim sygnałem wysłanym na zewnątrz. Wielka defilada z okazji 60. rocznicy powstania ChRL ma być takim znakiem dla Chińczyków.
Jeśli jednak partia nie przeprowadzi koniecznych reform, system może zawalić się do wewnątrz. Choć symptomy kruszenia reżimu zdają się słabe a partia wyjątkowo zdeterminowana, to przy obecnej skali nierówności i niesprawiedliwości, jeszcze w tym pokoleniu możemy być świadkami upadku kolosa.
Póki co możemy wspierać chińskich demokratów, domagając się od partii poszanowania uniwersalnych praw człowieka i wprowadzenia sprawiedliwości.
Paweł Orłowski, Wirtualna Polska
_ Przy pisaniu korzystałem z książek "Rok koguta" Guy Sormana, "Hegemon" Srevena Moshera i "Dyplomacji" Henry'ego Kissingera, a także z Wikipedii. Serdecznie dziękuję za rozmowę panu Tomaszowi Skowrońskiemu, sinologowi, byłemu konsulowi RP w Pekinie a obecnie pracownikowi Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej._