Po kradzieży bramy w Auschwitz przesyłali mms‑y
Najnowsze zdobycze elektronicznej komunikacji odegrały istotną rolę w dokumentowaniu kradzieży napisu "Arbeit macht frei" z muzeum w Auschwitz - wynika z aktu oskarżenia przeciwko trzem złodziejom.
29.03.2010 | aktual.: 30.03.2010 13:44
Kilka godzin po kradzieży jej domniemany zleceniodawca w Szwecji Anders H. otrzymał dwa zdjęcia skradzionego i pokawałkowanego napisu. Organizatorzy i wykonawcy kradzieży kontaktowali się za pomocą sms-ów, a o kradzieży niektórzy z nich rozmawiali za pośrednictwem komunikatora internetowego gadu-gadu.
Do kradzieży napisu doszło 18 grudnia 2009 roku. Napis odnaleziono 70 godzin później we wsi koło Torunia. Sprawcy kradzieży, zatrzymani w tym samym czasie, pocięli go wcześniej na trzy części. Z ustaleń prokuratury wynika, że pięciu Polaków - wśród których znajdowali się wykonawcy i pośrednicy - działało na zlecenie pośrednika ze Szwecji, Andersa H.
Trzej sprawcy kradzieży przyznali się do winy, złożyli wnioski o dobrowolne poddanie się karze i zostali 18 marca nieprawomocnie skazani przez sąd na kary od półtora roku do dwóch i pół roku pozbawienia wolności i nawiązki pieniężne. Wyrok został wydany na posiedzeniu sądu, bez przeprowadzania procesu.
Z aktu oskarżenia wynika, że kilka godzin po kradzieży jej domniemany zleceniodawca w Szwecji Anders H. otrzymał dwa zdjęcia skradzionego i pokawałkowanego napisu. Zdjęcia, wykonane telefonem komórkowym podejrzanego Marcina A., zostały przez niego wysłane do Szwecji przez mms.
- Pierwszy raz spotkałem się z takim dowodem, tak doskonale potwierdzającym nasze ustalenia - przyznał w rozmowie prowadzący śledztwo w sprawie kradzieży prok. Piotr Kosmaty.
Jak wynika z ustaleń prokuratury, wcześniej Anders H. sam kontaktował się sms-ami z podejrzanym o pośredniczenie w kradzieży Marcinem A., a przedmiot kradzieży wyszukał mu na jego laptopie w internecie i pokazał na fotografii.
Podróż przyszłych złodziei do Oświęcimia dokumentowały po drodze kolejne stacje bazowe telefonii komórkowej, do których logowały się ich używane od lat telefony komórkowe. Ich obecność potwierdzały monitoringi stacji benzynowych, bazy PKS w Oświęcimiu, a nawet hipermarketu, do którego, głodni, poszli po przyjeździe kupować batony.
W aktach sprawy są też zdjęcia z kolejnego hipermarketu, w którym kupowali narzędzia do odkręcenia tablicy. Nie ma tylko zdjęć z samej kradzieży, ponieważ monitoring na terenie muzeum działał... "on line", tzn. nie rejestrował nagrań.
Niektóre z nagrań monitoringu nie były analizowane przez prokuraturę, ponieważ sprawcy przyznali się do kradzieży i opisali jej przebieg, a przestępstwo to potwierdzały także inne dowody, w tym kilkanaście ekspertyz kryminalistycznych.
Jak się okazało, jeden ze złodziei rozmawiał także o sprawie ze znajomym przez komunikator gadu-gadu na swoim komputerze. Zostało to ustalone zaraz po zabezpieczeniu komputerów zatrzymanych osób. Również wagę tego dowodu doceniła prokuratura.
Wątek trzech sprawców kradzieży, którzy przyznali się do winy, został wyłączony ze śledztwa i zakończony aktem oskarżenia.
Aktem oskarżenia nie zostali objęci pozostali podejrzani - Andrzej S. i Marcin A. Obaj kontaktowali się z podejrzanym o zlecenie kradzieży Szwedem Andersem H., dlatego prokuratura uznała, że bez przesłuchania Szweda materiał dowodowy przeciwko nim będzie niepełny. Decyzje w ich sprawie zapadną po przesłuchaniu Szweda. 11 marca szwedzki sąd zdecydował, że podejrzany o podżeganie do kradzieży napisu z Auschwitz Szwed Anders H. zostanie wydany Polsce. Decyzja ta nie jest prawomocna.