Po dwóch latach prezydentury. Paweł Lisicki: Andrzej Duda szuka sobie miejsca
Gdyby dwa lata prezydentury Andrzej Dudy minęły ledwo miesiąc wcześniej, ich ocena byłaby całkiem różna. Można byłoby zapewne napisać, że głównym celem działań głowy państwa było - podobnie jak wcześniej robił to konsekwentnie w stosunku do Platformy Obywatelskiej przez pięć lat Bronisław Komorowski - wsparcie dla politycznego obozu, który rządzi Polską od października 2015 roku. Prezydent był po prostu częścią pisowskiego układu władzy. Jednak dwa weta wobec ustaw o Krajowej Radzie Sądownictwa i Sądzie Najwyższym każą na nowo spojrzeć na jego prezydenturę.
07.08.2017 | aktual.: 07.08.2017 16:29
Jedyne, co pewne, to fakt, że były one dla wszystkich zaskoczeniem. Interpretacja ich skutków jednak łatwa nie jest. Dla jednych to dowód na to, że prezydent pokazał słabość psychiki i dał się zwieść na manowce różnej maści liberałom. Okazałby się zatem słabym ogniwem "dobrej zmiany", w skrajnej wersji nawet zdrajcą.
Inni widzą w jego wetach przejaw mądrości i troski o państwo. Prezydent zatem, w takim ujęciu, nie wchodząc na wojenną ścieżkę z PiS, będzie jednak odgrywał rolę kogoś, kto tonuje i stanowi zabezpieczenie przed zbytnim radykalizmem. Tylko czy taka rola jest możliwa?
Wreszcie są i tacy, którzy sądzą, że to początek nowego ruchu na prawicy i że ambicje prezydenta są większe niż jednorazowe zrobienie psikusa ministrowi Ziobrze. Zgodnie z tą interpretacją Andrzej Duda miałby stać się nowym przywódcą prawicy, a przynajmniej jej części.
Nóż w plecach Jarosława
Twardzi zwolennicy Prawa i Sprawiedliwości dopatrują się w ostatnich działaniach prezydenta zdrady. Być może najostrzej i najdobitniej przedstawił tę wersję publicysta doktor Jerzy Targalski. Otóż według niego "prezydent Andrzej Duda wbił nóż w plecy Jarosława Kaczyńskiego, który się tego nie spodziewał". Targalski stwierdził też, że weta Dudy to "frontalny atak, którego celem będzie wywołanie chaosu, rozbicie obozu patriotycznego". Jednak na razie jeszcze nawet ten publicysta nie przypisuje prezydentowi własnych ambicji politycznych. W wetach prezydenta widzi raczej wybryk, przejaw słabości charakteru i dowód na wszechmoc ludzi dawnego systemu.
"Tuż po wygranych wyborach bezpieka zaczęła od stworzenia portretu psychologicznego Andrzeja Dudy" – twierdzi Targalski. – "Stwierdzono, że po pierwsze ma ego, po drugie jest słaby, a po trzecie, grając na ego można uzyskać to, czego sobie życzymy. Wtedy przystąpiono do realizacji serialu pt. "Ucho Prezesa", którego celem było wywołanie reakcji prezydenta, że "ja tu wszystkich przekonam, że jestem niezależny, pokażę Kaczyńskiego". I pokazał. To, że na trupie Polski pokazał swoje "ja", to go nie interesowało. Bezpieka mało zainwestowała, a otrzymała świetny rezultat”.
Mimo że opinia to, mówiąc eufemistycznie, nieco groteskowa, warto ją przytoczyć. Wyraża ona bowiem uczucia znaczącej, najbardziej oddanej PiS, części elektoratu. Najlepiej też świadczy o tym, jak ogromną niespodzianką było dla niej zachowanie prezydenta.
To jednak incydent
Nieco bardziej oględnie krytykę wyraził minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro. Zasugerował on, że prezydent, sprzeciwiając się przyjęciu przegłosowanych ustaw, postępuje groteskowo i że jeśli dalej będzie podążać w tę stronę grozi mu to, że stanie się młodym komentatorem z ochroną. Minister stwierdził też, że w otoczeniu głowy państwa zalęgły się "larwy", czyli ludzie, którzy namawiają prezydenta do samodzielności.
Najspokojniej, choć też bardzo krytycznie, brzmiała opinia Jarosława Kaczyńskiego, który uznał działanie prezydenta za poważny błąd, ale jednak incydentalny. W odpowiedzi na tę krytykę Andrzej Duda stwierdził, że "z pewnością pewne nieprzemyślane zachowania, dzielące w szczególności środowisko PiS, szkodzą całemu projektowi dobrej zmiany. Myślę, że wszelkie tego typu przejawy zachowań, również te, nazwijmy je ambicjonalne, powinny być tłumione z zalążku".
Prezydent dodał też, że chociaż w ostatnim czasie nie widział się z Jarosławem Kaczyńskim, to "pozostaje z nim w kontakcie". Wyraźnie widać zatem, że prezydent stara się nie podsycać emocji i unika zwarcia. Wydaje się, że jego głównym celem jest teraz doprowadzenie do załagodzenia konfliktu, ewentualnie do podziału między ministra sprawiedliwości a prezesa PiS. Tylko czy to możliwe? Czy prezes Kaczyński pogodzi się z tym, że ma u boku niezależny od siebie, autonomiczny ośrodek władzy na prawicy?
Własna partia prezydencka?
Być może jest i tak, że stosując weto wobec tych kluczowych dla PiS ustaw prezydent, niezależnie od swojej woli, będzie musiał pogodzić się z konfliktem z dotychczasowym zapleczem politycznym. Kwestia ambicji to wprawdzie sprawa emocji, ale nie raz właśnie one decydowały o kształcie polityki.
W ewentualnym starciu z PiS prezydent ma bardzo słabe karty. Po pierwsze jest prawdą, że gdyby nie decyzja Jarosława Kaczyńskiego, który wskazał na Andrzeja Dudę, ten nigdy by prezydentem nie został. Owszem, samo już zwycięstwo zawdzięcza w dużej mierze sobie, własnemu przekazowi, zdolnościom retorycznym, ale bez wskazania przez prezesa i bez uruchomienia wielkiej machiny partyjnej Duda szans na zwycięstwo nie miał. Ma on zatem wobec prezesa PiS ogromny dług wdzięczności.
Zobacz także: Sondaż prezydencki WP: Duda umacnia się dzięki PiS
Po drugie, zanim owym kandydatem został, jego polityczna pozycja była, śmiało można powiedzieć, słaba. Nie był przywódcą żadnej frakcji politycznej, nie miał za sobą własnej grupy ideowej. Ta dysproporcja szczególnie widoczna jest, gdy porówna się drogę polityczną Andrzeja Dudy i Zbigniewa Ziobro, który faktycznie tego pierwszego do polityki wprowadził. Czy teraz Andrzej Duda taką wolą działania i zmysłem organizacyjnym się wykaże? Wątpliwe.
Po trzecie nie wydaje się, żeby w swoim obecnym kształcie kancelaria prezydencka mogła stać się miejscem formowania się osobnej grupy politycznej. Widać zatem, że na razie trudno sobie wyobrazić powstanie nowej, skupionej wokół prezydenta siły.
Może do tego dojść właściwie tylko w jednym przypadku. Tylko gdyby przeważył głos tej części elektoratu, który reprezentuje Targalski, Duda byłby zmuszony do budowy własnej siły. Wszystko zależy od tego, z jakimi przemyśleniami po wakacjach wróci Jarosław Kaczyński. Jeśli zaakceptuje sytuację, w której Andrzej Duda zacznie odgrywać rolę bardziej niezależną i autonomiczną w szerokim pisowskim obozie, żadna partia prezydencka nie powstanie. Jeśli jednak uzna, że Andrzejowi Dudzie należy pokazać jego miejsce w szeregu i dalej go upokarzać, prezydent będzie się musiał bronić. To zaś zmusi go do poszukiwania sojuszników tak w samym PiS jak i w innych ugrupowaniach prawicowych.
Za wcześnie dziś, by przesądzić, który ze scenariuszy jest bardziej prawdopodobny. To od tego, który z nich się zrealizuje, zależeć będzie ostateczna ocena prezydentury Andrzeja Dudy.
Paweł Lisicki dla WP Opinie