Waldemar Dąbrowski, założyciel domu readaptacyjnego "Mateusz" © Agencja Gazeta | Fot. Maciej Wasilewski / Agencja Gazeta

Po drugiej stronie

Dariusz Faron

Z tamtego wieczora Julita pamięta pojedyncze obrazki. Kiedy się obudziła, Janusz już nie żył. Dostała dwanaście lat, córka zadzwoniła po sześciu. Ale to nie ona ją uratowała.

DZIEŃ DOBRY, ZABIŁAM CZŁOWIEKA

Leżąc na wąskim łóżku w więziennej celi, wyobrażasz sobie ten moment wiele razy. Aż któregoś dnia otwierasz oczy i myślisz: cholera, to dziś.

Wolność.

Koleżanki Julity urządzają małe przyjęcie - kawa, czekolada i ciasto, które oddziałowy pozwolił przechować w więziennej lodówce. Przy serniku na zimno pada dużo ciepłych słów. "Szkoda, że już się zbierasz". A potem Julita zdaje mandżur – prześcieradła, koce, miskę, zielony kubek – i wtedy uświadamia sobie, że zaraz naprawdę będzie wolna.

Chłodny październikowy dzień, ale chłód czuje też w środku. To strach, który miesza się z radością. Myśli ciężkie jak szara metalowa furta, które lekko skrzypi i wreszcie się otwiera, zapraszając na drugą stronę muru.

Jak tam jest? I jak przeżyć? Chłód w środku doskwiera coraz mocniej.

Teraz wszystko robi się w internecie, a Julita wie tylko, jak wejść na Google. Wszyscy mówią po angielsku, a ona tylko "how are you?". Za szynkę w delikatesach ponoć najłatwiej płacić telefonem, ale trzeba opanować dotykowy ekran. Kosmos.

Świat poszedł do przodu, Julita została. Bywa.

Ale i tak ma cholerne szczęście, bo często gdy wychodzisz, nikt na ciebie nie czeka. A Waldek zaparkował pod więziennym murem już kilka godzin temu. Nie spodziewała się, że ją odbierze, więc wita go szerokim uśmiechem. Najpierw kierunek: piekarnia. Sernik na zimno nie wystarczy, trzeba bardziej osłodzić obcą rzeczywistość.

Po kilkunastu minutach jazdy toruńskimi ulicami docierają do biało-żółtego domu z drewnianym ogrodzeniem i rozległym ogrodem. Cisza i spokój. Tego jej właśnie potrzeba.

Julita wiedziała, że zamieszka u Waldka. Inaczej skończyłaby w noclegowni albo na ulicy. Przyjeżdżała tu na przepustki, więc zna zasady. Na pierwszym spotkaniu musi się przedstawić pozostałym domownikom. Kilku facetów siedzi na krzesłach i świdruje wzrokiem nową mieszkankę o ciemnoczerwonych włosach. Julita może wyjawić, ile zechce, ale lepiej od razu wyłożyć karty na stół.

Głowa w górze, głęboki wdech.

- Dzień dobry, jestem Julita i zabiłam człowieka.

DWA SERCA WALDKA

Waldemar Dąbrowski rozsiada się w fotelu, mieszając herbatę. Postawny, krótko ostrzyżony. Łagodny wzrok, za to głos mocny i pewny.

Wskazuje dwa serca. Pierwsze jest po zawale i ma wszczepione bajpasy. Drugie –mniejsze i drewniane, z napisem: "Dla kochanego taty". Jest "ojcem" dla mieszkańców domu readaptacyjnego "Mateusz", który prowadzi. Większość z nich to skazani za zabójstwa, rozboje czy kradzieże. Złamani. Wykluczeni ze społeczeństwa.

Obecnie dom zamieszkuje siedem osób. Dąbrowski tłumaczy, że każdy musi przestrzegać reguł.

Zasada numer jeden: przeszłość nie ma znaczenia. Jarek rozłupał facetowi głowę siekierą. Marcin poderżnął gardło gospodarzowi domu, do którego się włamywali. Bartek zabił własną matkę. Ale to już nieważne. Tutaj masz czystą kartę.

Numer dwa: szanuj innych. Raz Waldek przyjął gangstera, który latał w znanym gangu. Pewnego dnia Dąbrowski wyjeżdżał z "Mateusza", ale zawrócił po klucze. Usłyszał, jak gangster krzyczy w kuchni:

"Spierdalaj stąd! Teraz ja myję talerz".

Waldek zawołał go do gabinetu. Krótka piłka. "Pakuj się, wylatujesz". Gość się gimnastykował, że "przecież panie Waldku, to nie tak!", ale klamka zapadła.

Tu nie ma miejsca na wulgaryzmy i agresję. Na pytanie "jak się czujesz?" nie odpowiadasz: "zajebiście", tylko "w porządku". Nie pytasz: "po chuj?", tylko "dlaczego?". Rano mówisz "dzień dobry", a wieczorem "dobranoc".

Waldemar Dąbrowski (z lewej) z mieszkańcami domu, który założył
Waldemar Dąbrowski (z lewej) z mieszkańcami domu, który założył © Agencja Gazeta | Fot. Maciej Wasilewski / Agencja Gazeta

Zasada numer trzy: ufamy sobie. Drzwi Waldka są zawsze otwarte. Mieszkańcy wiedzą, w której szafce trzyma portfel i najważniejsze dokumenty. "Prezes" regularnie pożycza im samochód. Daje pieniądze, żeby kupili produkty na obiad. Nigdy nic nie zginęło.

I najważniejsza reguła: nie jesteś w więzieniu, tylko w domu.

Jeśli jesteś głodny, nie wypatrujesz "kajfusa", który sunie więziennym korytarzem z michą, tylko otwierasz lodówkę i bierzesz. Jeśli chcesz wyjść - droga wolna, nikt tu nie trzyma na siłę.

Dzisiaj w "Mateuszu" święto, bo przygotowanie obiadu przypadło Karolowi, a on gotuje najlepiej. Mieszkańcy już za stołami, w menu schabowe z ziemniakami i pekińską.

Julita uśmiecha się szeroko. - To pierwszy prawdziwy dom w moim życiu.

- "Mateusz" to mój pierwszy prawdziwy dom - mówi Julita. Tu z innymi mieszkańcami
- "Mateusz" to mój pierwszy prawdziwy dom - mówi Julita. Tu z innymi mieszkańcami © Archiwum prywatne |

WSZYSTKIE KOLORY JESIENI

Ojciec Julity na 365 dni w roku jakieś 200 spędzał na izbie wytrzeźwień, w pozostałe bił żonę i córkę. Gdy odszedł, miała trzy lata, ale pamięta przez mgłę krzyk matki i siniaki na jej ciele.

Dom numer dwa stworzyła z Wojtkiem. Znali się od małego, mieszkał trzy bloki dalej. Najpierw był księciem z bajki, pierwszy raz uderzył po sześciu latach. Zawsze na początku się broniła i krzyczała: "czemu ty mnie tak lejesz, debilu, skoro ja cię kocham?!". Nie odpowiadał, uderzał dalej.

Julita mówi, że miała na ciele wszystkie kolory jesieni. Oczy - czerwone; ręce, brzuch i plecy - w brązowe, pomarańczowe i fioletowe plamy. Stała się mistrzynią makijażu, na zewnątrz udawali przykładne małżeństwo. Skończyło się po dwunastu latach, gdy Wojtek nagle odszedł.

Za długo sama nie siedziała, bo trzy domy dalej mieszkał Janusz. Po kilku wspólnych imprezach się wprowadził, żeby zasypać dziurę po poprzedniku. Tłumaczył jej, że im człowiek więcej pije, tym życie mniej boli, więc tankowali co wieczór. Szybko zaczął przypominać Wojtka. A przynajmniej bił równie mocno. Aż Julita przysięgła sobie, że nie będzie już cierpieć. Chciała go zostawić.

Z tamtego dnia pamięta pojedyncze obrazki.

Siedzą przy stole i piją.

Kłócą się, on ją wyzywa.

On obiera jabłko, obok leży nóż.

Julita budzi się w łóżku obok Janusza. Szturcha go, ale on nie reaguje. Dopiero po chwili orientuje się, że już nie otworzy oczu. Rana od noża, brak pulsu. Julita nie zdążyła jeszcze wytrzeźwieć, jest otępiała, więc nie czuje strachu. Pustka.

Kolejne migawki, jeszcze szybsze, jakby ktoś przewijał film: pogotowie, policja. kajdanki. Ciężkie metalowe drzwi się zamykają. W celi przejściowej dziewczyny próbują ją pocieszyć.

- Za co?

- Artykuł 148.

- Może dożywotki nie dostaniesz.

Mają rację - dostaje dwanaście. Wraca do celi, zwija się w kłębek na pryczy. To będzie długa noc.

Dobry wieczór, jestem Julita i zabiłam człowieka.

WALDEK ZWARIOWAŁ. BĘDZIE MIESZKAŁ Z BANDYTAMI

Karol jak zwykle nie zawiódł jako szef kuchni. Talerze "wyczyszczone", schabowy zebrał doskonałe recenzje.

Po obiedzie Waldek oprowadza po domu. Po prawej jego pokój, na wprost sala telewizyjna, przytulny salon z kuchnią i magazyn. W drugiej części - pokoje pozostałych mieszkańców z piętrowymi i pojedynczymi łóżkami. Niczego nie brakuje, ale też nie ma luksusu. Jeśli chcesz wyjść na prostą, nie musisz mieszkać w Sheratonie.

Dom readaptacyjny "Mateusz"
Dom readaptacyjny "Mateusz" © Agencja Gazeta | Fot. Maciej Wasilewski / Agencja Gazeta

Dziś "Mateusz" jest dotowany przez Fundusz Sprawiedliwości, a renoma Waldka dawno wykroczyła poza Toruń. Ale na początku droga była bardzo kręta.

Na pomysł założenia domu dla byłych przestępców Dąbrowski wpada na początku 2009 roku.

Brat: Jesteś chory na umyśle.

Znajomi: Dąbrowski zwariował, będzie mieszkał z bandytami.

Nie zraża się. Kolega – radny Torunia – załatwia budynek, ale radość nie trwa długo. Nie ma okien, drzwi, wody, prądu i ogrzewania. Jest to pozarywany dach i grzyb na ścianie. Waldek wybiera numer radnego.

- Co tyś mi, kurwa, załatwił?!

- Chciałeś budynek, to masz.

W zimny styczniowy wieczór Waldek myśli, że wszystko szlag trafił, zanim w ogóle się zaczęło. Nie ma jeszcze pojęcia, że o jego ośrodku będą mówić w całej Polsce. Że przez dom przewinie się ponad 200 osób i większość z nich wyjdzie na prostą. Że socjologowie napiszą o metodzie Dąbrowskiego, a on sam będzie opowiadał na uniwersytetach i w więzieniach, jak posklejać rozbite życia.

To dopiero później.

Na razie są gołe ściany i zarwany dach. Waldek zasuwa kurtkę pod szyję i zwija się w kłębek na kawałku styropianu.

Zamyka oczy, myśląc o wszystkim, co stracił. Trochę się nazbierało.

Waldemar Dąbrowski zaczynał od zera. Jest dumny z tego, co stworzył
Waldemar Dąbrowski zaczynał od zera. Jest dumny z tego, co stworzył © Agencja Gazeta | Fot. Maciej Wasilewski / Agencja Gazeta

KRÓL ŻYCIA NA MELINIE

- Rozwaliła mnie samotność - mówi dziś Dąbrowski.

Wychował się na przedmieściach Torunia, a jako młody chłopak był bardzo dobrym hokeistą Pomorzanina. Zaliczył nawet kilka występów w reprezentacji Polski. Najpierw pojechał grać do Wiednia, potem do Hamburga. Ze zdobytymi bramkami przyszły pieniądze, najdroższe hotele, piękne kobiety i szampan.

Był królem życia.

Każdy klepał po plecach, każdy się uśmiechał i polewał. Waldek uwierzył, że tak już będzie zawsze. Pił coraz więcej. Aż bańka pękła.

Wrócił akurat ze Sztokholmu, z samochodu napisał do żony.

- Jadę do domu.

- Ty już nie masz domu. Jedź do swojej kurwy.

Dowiedziała się, że prócz niej był ktoś jeszcze. Zablokowała mu dostęp do konta, wymieniła zamki w drzwiach. Kiedy dojechał, zobaczył swoje ciuchy spakowane w worki na śmieci. Pierwszą noc przesiedział w piwnicy z butelką taniego wina.

Następnej obudził go drut wbijający się w plecy. Leżał pijany na rozwalonej kanapie w obcym mieszkaniu. Na stole puste butelki, na podłodze ludzie sponiewierani wódą. "Boże, gdzie ja jestem?!". Zarzucił kurtkę i ruszył w miasto. A potem godzinami siedział na ławce, popijając wódkę w brązowej papierowej torbie. Nagle usłyszał znajomy głos. Koleżanka z dawnych czasów.

- Waldek?! Co ty ze sobą zrobiłeś…?

Dała mu namiar na ośrodek w Rożnowicach i powiedziała: tam cię wyprostują. Nie miał nic do stracenia. Pojechał. Zrozumiał, że najwyższy czas stanąć na nogi.

Na "dzień dobry" wylano mu kubeł zimnej wody na głowę. Terapia polegała na tym, żeby jak najbardziej się zdołować. Chodzenie z tabliczkami: "piję, więc jestem zły", ścinanie włosów za karę, nieustanne upokarzanie samego siebie. Waldek wolał inne metody. Po raz pierwszy zadał sobie pytanie: dlaczego?

Dlaczego piję? Dlaczego tu trafiłem? Dlaczego inni są uzależnieni? Zaczął rozmawiać z ludźmi, chętnie się przed nim otwierali. Po kilku miesiącach pracował już w ośrodku jako terapeuta. Pomyślał, że wyprostuje nie tylko siebie. Zapukał do dyrektora ośrodka:

- Wracam do Torunia. Otwieram dom readaptacyjny.

- Jesteś chory psychicznie.

A potem jest zimny styczniowy wieczór, gołe ściany, zarwany dach i noc na kawałku styropianu.

BRAMA SIĘ ZAMYKA. I ZNIKASZ

Dąbrowski opowiada o swojej metodzie.

- Czasem można ze mną popłakać, pośmiać się, innym razem motywuję ostrymi słowami. Wielu byłych przestępców to ludzie skrzywdzeni przez los, okaleczeni nie z własnej winy. Słyszę od nich: "byłem w dzieciństwie gwałcony", "znęcano się na nade mną". U mnie zaczynają od zera. Chcę pokazać im, że mogą wybrać lepsze życie. Często ci ludzie nie potrzebują kurtki czy ciepłej zupy, tylko drugiego człowieka.

W Polsce po opuszczeniu więzienia w ciągu roku za kraty wraca niespełna 80 procent. Dla porównania - w Norwegii tylko szesnaście. Jak mówi Waldek, u nas skazanych oducza się pływać, a potem rzuca się ich na głęboką wodę. Dostajesz skierowanie do schroniska dla osób bezdomnych i maksymalnie 300 złotych do kieszeni. Boisz się wyjść za mur, bo nie potrafisz funkcjonować po drugiej stronie.

Według Dąbrowskiego system postpenitencjarny w Polsce nie istnieje. - Ustawy są porobione, w papierach wszystko się zgadza, ale żyjemy w fikcji pomocowej. Rocznie wychodzi z zakładu karnego 10 tysięcy ludzi. Co państwo dla nich stworzyło? Talon na zupę, schronisko dla bezdomnych, terapie. Tyle. Ciągle jest poczucie tymczasowości. Nie ma w tym wszystkim człowieka i pytania, jak sprawić, by stanął na nogi - dodaje.

Dąbrowskiemu wtóruje socjolog i kryminolog, dr Paweł Moczydłowski, były szef Centralnego Zarządu Zakładów Karnych.

- Powinna istnieć wewnątrz więzienia dobrze rozwinięta struktura, która analizuje przed wyjściem człowieka na wolność jego relacje ze światem zewnętrznym. Czy on ma kogoś bliskiego? Jak się z nim dogaduje? Rozpoznanie środowiska jest kluczowe dla reintegracji ze społeczeństwem. U nas to nie istnieje. Ci, którzy wychodzą, całkowicie znikają z systemu - mówi Moczydłowski.

- Więzienie niszczy, bo w wielu sprawach decyduje za ciebie. Oducza, że życie to problemy do rozwiązania a nie "haj i odlot". Opuszczający to miejsce jest zupełnie nieprzystosowany do życia na wolności. Nagle brama się za tobą zamyka. Musisz podejmować samodzielne decyzje, a już nie potrafisz. Człowiek wychodzący z więzienia nie dostaje "wędki" - kończy.

Julita nazywa Waldka "tatą". Mówi, że to ojciec, którego nie miała w dzieciństwie
Julita nazywa Waldka "tatą". Mówi, że to ojciec, którego nie miała w dzieciństwie © Archiwum prywatne

DZIĘKUJEMY, ZADZWONIMY DO PANI

Julita wędkę dostała od Waldka i łowi już całkiem nieźle. "Mateusza" opuściła ponad rok temu. Wynajęła mieszkanie, znalazła pracę. Po prostu wydrukowała kilkadziesiąt CV i ruszyła przed siebie, choć nie znała Torunia. Gdy tylko mówiła, że spędziła dwanaście lat w więzieniu, padało: "dziękujemy, zadzwonimy do pani".

Aż zaszła do szpitala. Dyrektor siedział akurat w sekretariacie. Julita - tak jak pierwszego dnia w "Mateuszu" - zagrała w otwarte karty.

- Tu jest moje CV. Wolę od razu powiedzieć: byłam w zakładzie karnym.

- Jaką pracę tam pani wykonywała?

- Skazano mnie za zabójstwo.

Sekretarka: wielkie oczy, długopis wypadł jej z ręki. Dyrektor: dziękujemy, zadzwonimy.

Zadzwonił, zanim doszła do pierwszych świateł. W styczniu miną trzy lata, odkąd Julita pracuje na OIOM-ie jako salowa. Nie każdy ma takie szczęście.

LISTY ROZPACZY

Pismo jest koślawe, litery niewyraźne, ale da się odczytać. "W więzieniu spędziłam 15 lat, niedługo wychodzę. Nie mam już nikogo. I nie mam gdzie iść, więc pewnie czeka mnie ulica".

Na biurku Dąbrowskiego leży sterta takich wiadomości. Nazywa je listami rozpaczy – to prośby od skazanych o przyjęcie do "Mateusza", gdy skończą odsiadywać karę. Czasem musi odmawiać. Dom nie jest z gumy, znajduje się tu zaledwie kilkanaście łóżek. Poza tym Dąbrowski zwyczajnie nie ma narzędzi, by pomóc najcięższym przypadkom. Opowiada:

Telefon nr 1: Skazany wychodzi na wolność po 25 latach. Prosi o dach nad głową, a Dąbrowski długo z nim rozmawia i wstępnie się zgadza.

Telefon nr 2, od znajomego oficera: Waldek, ten gość, który do ciebie przychodzi, zgwałcił i zabił dwie osoby, w tym 12-latka. Po wszystkim odciął ofiarom genitalia.

Telefon nr 3, Waldka do skazanego: przepraszam, nie mogę cię przyjąć.

By zajmować się takimi przypadkami, Dąbrowski musiałby mieć kilka osób do pomocy, w tym pielęgniarkę i psychologa na pełen etat.

Ale takie historie jak z telefonami Waldek może policzyć na palcach jednej ręki. Najczęściej podejmuje rękawice, nawet jeśli przypadek wydaje się beznadziejny.

Dom readaptacyjny "Mateusz"
Dom readaptacyjny "Mateusz" © Wirtualna Polska | Dariusz Faron

MAM 43 LATA, UWIERZY PAN?

- Proszę mi szczerze powiedzieć, kogo pan widzi?

Tomek mieszka w "Mateuszu" od siedmiu miesięcy. Po jego pytaniu zapada cisza, ale tylko na chwilę, w końcu obiecaliśmy sobie szczerość. Odpowiadam: widzę całkowicie zniszczonego faceta. Groźne spojrzenie, głowa ogolona na łyso, pomarszczona twarz, chude ręce. Lepiej nie spotkać takiego gościa w ciemnym zaułku.

Tomek: No właśnie. Dramat. A ja mam 43 lata, uwierzy pan?

Wchodziłem tutaj uzależniony od amfetaminy, po dwudziestu latach spędzonych w więzieniu. Dałem sobie ostatnią szansę, choć nie wierzyłem, że się uda.

Więzienie czyni człowieka jeszcze gorszym. Zabierasz z niego największy syf. Każdy dzień jest szary. Nie ma intymności, wolności, nie można nawet spokojnie iść do kibla. Jesteś trybikiem i z czasem dziczejesz. Nasiąkasz złem, spotykasz je na każdym kroku.

Widzisz, jak facet jest gwałcony pod prysznicem, bo komuś podpadł.

Widzisz, jak inny - za przeproszeniem - obciąga za papierosy.

Widzisz, jak naćpany kolega z celi siada na kibel, ale nie kontaktuje, więc załatwia się na deskę.

Jak w takim świecie możesz się naprostować?

Pochodzę z dobrego domu. Rodzice prowadzili sklepy, niczego mi nie brakowało. Za wygodnie mi było i przewróciło mi się w głowie. Karierę kryminalną zacząłem w latach 90., siódma klasa podstawówki. Szybko poszło. Kradzieże, trzy grupy przestępcze, narkotyki, załatwianie lewych kredytów… Byłem złym człowiekiem. Swego czasu poszukiwali mnie pięcioma listami gończymi.

Mechanizm zawsze był taki sam. Znajdujesz uzależnionego małolata. Najpierw dajesz narkotyki za darmo, potem żądasz zwrotu i liczysz procent. Wyciskasz go jak gąbkę. A jeśli z niego już nic nie leci, bierzesz się za bliskich. Zazwyczaj rodzice chcą ratować syna i sprzedają wszystko, co mają. Ludzie tracili przez nas domy. Dzisiaj śnią mi się po nocach. Łamałem im życia za parę złotych. Bardzo się tego wstydzę.

Koronowo, Białołęka, Czerwony Bór, Suwałki, Bydgoszcz, Toruń, Poznań... Zwiedziłem około dziesięciu zakładów karnych. Wracałem do więzienia jak do domu. Nie musisz opłacać rachunków, jedzenie podane pod mordkę. Każdą decyzję ktoś podejmuje za ciebie. Jesteś jak pączek w maśle. Nawet myślą za ciebie. To nie są więzienia, tylko żłobki.

Nie ma obowiązków, ale nie ma też pracy z człowiekiem - to druga strona medalu. Przez 20 lat widziałem psychologa dwa razy. Zapytał, czy wszystko gra i kazał podpisać papierek, że odbyłem konsultację. Nikt nie pyta, jak ci pomóc. Zaczynasz myśleć, że ciebie się już nie da naprawić. Więzienie całkowicie odbiera ci poczucie własnej wartości. Jesteś nikim. Śmieciem. Zerem.

Dopiero tutaj, w "Mateuszu", nauczyłem się, że jestem coś wart. Że warto żyć.

Po raz pierwszy naprawdę chcę, żeby mi się udało. Nie tylko dla samego siebie, ale też dla Waldka. To jedyny człowiek, który we mnie wierzy.

Tomek spędził za kratkami 20 lat. Dziś nie może sobie wybaczyć, że skrzywdził najbliższych
Tomek spędził za kratkami 20 lat. Dziś nie może sobie wybaczyć, że skrzywdził najbliższych © Archiwum prywatne

"CZEŚĆ, MAMO" PO SZEŚCIU LATACH

W kryminale najbardziej niszczy cię samotność. Córka się nie odzywa. Rodzice nagle przestają przyjeżdżać. Żona najpierw tłumaczy, że znowu jej coś wypadło, a potem pisze w liście, że układa sobie życie na nowo. Sorry, tak wyszło.

Julita i Tomek poznali bardzo wiele takich historii.

Ona znowu miała szczęście. List przyszedł po sześciu latach w dużej różowej kopercie. W prawym górnym rogu: "szanowna mama". W środku: "kocham cię niezależnie od tego, co się stało". I zagraniczny numer telefonu. Julita przekonała się wtedy, że nawet w więzieniu można być najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.

Następnego dnia załatwiła kartę do telefonu za cztery paczki Marlboro. Przed pierwszym sygnałem w gardle ścisk, oczy mokre. Co można powiedzieć córce po sześciu latach? Początek Julita ułożyła sobie już w celi.

"Przepraszam cię za to, co się stało. I że cię zostawiłam".

Chciała mówić dalej, ale słowa utknęły na dobre, nagle zabrakło powietrza. Osunęła się, ledwo przytrzymując się kraty. Aż oddziałowa przybiegła i spytała, kto jej umarł.

Nie wiedziała, że Julita płacze ze szczęścia.

 CZEŚĆ, TATO. JUŻ ZA PÓŹNO

Do Tomka raczej nikt nie zadzwoni.

Ile razy możesz komuś pomagać? Ile razy ktoś wyciągnie do ciebie rękę, zanim straci cierpliwość?

- Przez lata rodzina próbowała prośbą i groźbą, ale nic do mnie nie docierało. Po drugim wyroku zwątpili. Zawiodłem ich, a mimo to się nie odwrócili. Dopóki mama żyła, co tydzień była u mnie na widzeniu. Potrafiła przyjechać 500 km, a ja nawet nie wiedziałem, że ma raka. Tak bardzo mnie kochała, że mi nie powiedziała, żebym się nie martwił. Pamiętam jak dziś - W niedzielę mama przyjechała na widzenie, w poniedziałek zadzwoniłem do domu. Odebrała siostra.

- Tomek, usiądź. Zostało jej miesiąc.

Rzuciłem słuchawką. Na drugi dzień z miesiąca zrobiły się dwa tygodnie. I odeszła.

Gdy w grudniu ubiegłego roku wychodziłem na wolność, czekał tata.

Nic nie zdążymy już naprawić. 83 lata, Alzheimer. Co z tego, że zrozumiałem swoje błędy, skoro nie mogę mu pomóc? Gubienie kluczy, wyrzucanie jedzenia, zostawianie pustego garnka na gazie… Cieszę się, że jeszcze mnie rozpoznaje.

Siostra odbiera ode mnie telefon, ale nie wierzy, że tym razem naprawdę się zmieniłem. Nie dziwię się - też bym nie uwierzył.

Od śmierci mamy minęło siedem lat. Nie miałem się nawet jak z nią pożegnać, bo w więzieniu nie puścili mnie na pogrzeb. Do końca życia obwiniała się za moje błędy.

Nie ma dnia, żebym nie żałował tego, co zrobiłem swojej rodzinie. Dopiero w tym domu zrozumiałem, jak zniszczyłem życie najbliższych. Tego nie można sobie wybaczyć.


JUŻ NIE JEST SZARO

Po schabowym od Karola ostatni punkt programu: kawa i ciastko. Waldek wpatruje się w ekran komputera, pisząc maila za mailem. Ostatnio nie śpi za dobrze. Miasto przeznaczyło teren pod inwestycję i trwają poszukiwania nowej siedziby dla "Mateusza".

Waldemar Dąbrowski z innymi mieszkańcami "Mateusza"
Waldemar Dąbrowski z innymi mieszkańcami "Mateusza" © Archiwum prywatne

Niezależnie od tego, gdzie zostanie przeniesiony dom, Julita na pewno będzie go odwiedzać. Dla niej Waldek to nie terapeuta, tylko ojciec, którego nie miała.

Tymczasem na razie czeka ją inna wyprawa – może niedługo wybierze się do Irlandii do córki.

Tomek na pewno wpadnie do taty. Powie mu, że po dwudziestu latach w szarości zobaczył, ile kolorów jest za murem. Ostatnio był z Waldkiem i innymi mieszkańcami na meczu żużlowym i na koncercie. I jeszcze na hokeju! Pierwszy raz w życiu, wyobrażasz sobie, tata?

Nie miałem pojęcia, że może być tak fajnie, wiesz? Wszystko ci opowiem.

Straciliśmy przeze mnie mnóstwo czasu. Ale na szczęście trochę go jeszcze zostało.

Źródło artykułu:WP magazyn
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (347)