"Płonęła na niej odzież, paliły się włosy. Błagała o pomoc"
Przed blokiem 26 na osiedlu Na Skarpie stoi potężny samochód strażacki. Płoną reflektory, błyskają niebieskie koguty. Lampy rzucają snopy światła na wypalone okna II piętra. Przed blokiem grupki przerażonych ludzi. W wyniku wtorkowego pożaru w Krakowie zginęły dwie osoby.
09.11.2011 | aktual.: 09.11.2011 14:30
- Basia spaliła się żywcem - łka starsza pani, jak się okazuje sąsiadka z drugiego bloku. - Stała na balkonie, płonęła na niej odzież, paliły się włosy. Błagała o pomoc. Ludzie krzyczeli - skacz Basiu, skacz. Ale ona biedna nie przeszłaby przez barierę - mówi.
Barbara i Antoni mieszkali w eleganckim mieszkaniu na II piętrze. Mieli dwa pokoje, kuchnię, korytarz wyłożony boazerią. Byli bardzo lubiani przez sąsiadów.
We wtorek około 16.20 wybuchł pożar w ich mieszkaniu. Choć strażacy przyjechali szybko, małżonków nie dało się uratować. On spalił się w środku mieszkania, ona skonała na balkonie.
- Przyszedłem po pracy i położyłem się na drzemkę - opowiada Leszek Drożdżak mieszkający w sąsiedniej klatce schodowej. - Obudź się, mówi żona, coś się dzieje u sąsiadów. - Nie pleć głupot, to dzieci pod apteką się biją. - Obudź się - krzyczy żona - to pali się na górze u sąsiadów. - Zerwałem się i poleciałem na II piętro. Łomoczę do drzwi, otwiera sąsiadka, ja lecę na balkon i widzę na sąsiednim balkonie płonącą kobietę. Twarz cała w ogniu, włosy spalone, czarny dym bucha, gorąc zwala z nóg. Nie przeskoczę do niej, to ze trzy metry odległości. Bezsilnie patrzę, jak się skuliła i opadła ze skowytem na ten swój balkon. Zbiegłem na dół i idę do tej klatki, gdzie się pali. Ale tam pełno dymu, ludzie uciekają z mieszkań. Po chwili przyjechała straż pożarna - wspomina.
Inny mężczyzna opowiada, co widział od strony apteki. Tam był duży pokój i balkon. Jak się zaczęło palić, to pracownica apteki zatelefonowała po straż pożarną. Potem wybiegła na plac przed apteką i krzyczała do kobiety na balkonie, by skakała w dół. Tamta jednak nie mogła tego zrobić. Była zbyt niedołężna, poparzona i otumaniona czadem.
Policjanci dowiedzieli się, gdzie mieszka córka zmarłych. Po chwili przywieźli ją z mężem. - Młodzi byli w szoku - relacjonuje przyjaciółka ofiar. - Nie mogli uwierzyć w to, co się stało. Byli przed południem u rodziców. Odebrali od nich swojego małego, białego pieska. Antoni przez kilka ostatnich tygodni opiekował się nim, chodził na spacery.
Inna sąsiadka, pani Weronika, opowiada o mieszkaniu. Było bardzo zadbane. Mieli dwie córki. Ludzie zastanawiają się, co mogło być przyczyną pożaru. - Przecież Antoś nie palił papierosów, nie ma mowy o zaprószeniu ognia - mówi przyjaciółka rodziny. - To musiało być zwarcie w instalacji. I na pewno zaczęło się w małym pokoju, bo przez okno widać, że jest najbardziej wypalony. Oni na pewno zdrzemnęli się po obiedzie. I potem nie mogli przejść przez płonący korytarz. A jak Basia wyszła na balkon, to ogień buchnął z całą siłą. Tak mocno, że aż rozgrzały się do czerwoności rynny na dachu nad ich oknami. Nie było już dla nich ratunku - wzdycha kobieta.
- Na miejsce zdarzenia pojechało pięć zastępów strażackich - relacjonuje kpt. Robert Wyżycki, oficer dyżurny miejskiej straży pożarnej. - Strażacy pracowali w aparatach tlenowych. Ewakuowali dwadzieścia osób z zagrożonej klatki. Ludzie stali potem na zewnątrz lub przebywali u sąsiadów do godziny 18.30. Dopiero wieczorem wrócili do mieszkań, ale w całym bloku wyłączony został gaz. Nie było konieczności wyłączenia prądu.
- Nic na razie nie możemy powiedzieć o przyczynach pożaru - mówi Katarzyna Cisło z zespołu prasowego małopolskiej policji. - Dziś na miejscu będzie pracować biegły z zakresu pożarnictwa.
Również strażacy nie mówią o możliwych przyczynach pożaru. Są przekonani, że zaczął się on w korytarzu. Płonąca boazeria wytworzyła wysoką temperaturę i czad.
Zobacz także: Zdjęcia z pożaru w Krakowie