PKO BP pożyczył pieniądze czterem partiom
W ostatnich dniach nie tylko politycy z drżeniem serca obserwują wyniki kolejnych sondaży przedwyborczych. W telewizor z napięciem patrzą też szefowie państwowego banku PKO BP, który aż czterem partiom pożyczył pieniądze na kampanię. Pożyczył pod zastaw subwencji z budżetu przysługujących tylko tym partiom, które zdobędą co najmniej 3% głosów - wyjaśnia "Gazeta Wyborcza".
PiS przyznają się do "wyborczych" kredytów w PKO BP na łączną kwotę około 15 mln zł, PO zaś - 12 mln zł. Za pieniądze tego banku swe kampanie finansują też Samoobrona i LPR (po 8 mln zł).
PKO BP - jako jedyna instytucja spośród kilkudziesięciu na polskim rynku finansowym - wpadł na pomysł "kredytu wyborczego". Ale kredytowanie partii politycznych to zupełnie inna para kaloszy niż udzielanie pożyczki zwykłemu Kowalskiemu. Zamiast zaświadczeń o dochodach spece od ryzyka kredytowego zabrali się do analizowania... sondaży - pisze dziennik.
Żeby nikogo nie skrzywdzić, braliśmy pod uwagę wszystkie najważniejsze instytuty badawcze i liczyliśmy średnią - opowiada gazecie Marek Kłuciński, rzecznik PKO BP.
Punkty sondażowe to konkretne złotówki. Z informacji dziennika wynika bowiem, że im wyższe poparcie dawały sondaże danej partii, tym niższe oprocentowanie proponował jej politykom bank. PO zapłaci więc najpewniej niższe odsetki niż LPR i Samoobrona. Ile konkretnie? Bank odmawia odpowiedzi. Marek Kłuciński zdradził tylko, że poniżej pewnego progu PKO BP odsyłał polityków z kwitkiem - informuje "Gazeta Wyborcza".(PAP)