"PiS odgrzewa sprawę Wałęsy, by utrzymać jedność partii"
Temat przeszłości Lecha Wałęsy odgrzewany jest
po to, by pomóc utrzymać jedność obozu Prawa i Sprawiedliwości -
ocenia "Berliner Zeitung", komentując polską
dyskusję wokół książki "SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do
biografii".
Publicysta dziennika Frank Herold pisze, że historycy IPN, którzy są autorami książki, opowiadają historię życia Wałęsy "zgodnie z modelem historii" propagowanym przez prezydenta Lecha Kaczyńskiego oraz byłego premiera Jarosława Kaczyńskiego.
Według nich - ocenia gazeta - wydarzenia w Polsce w 1989 roku były jedynie "zgniłym kompromisem między moralnie zepsutymi i szantażowanymi figurami opozycji antykomunistycznej a wybielonymi starymi towarzyszami".
"To, że były kontakty pomiędzy Lechem Wałęsą, przywódcą "Solidarności" i późniejszym prezydentem, a organami służby bezpieczeństwa, nie może naprawdę nikogo zaskakiwać. Tak samo jak fakt, że dysydenci nie tylko byli obiektami inwigilacji, ale także werbunku" - pisze "Berliner Zeitung".
"W dyskusji wokół Lecha Wałęsy nie chodzi tylko o całą prawdę historyczną, o wiarygodność, zdradę, zaufanie, odwagę i sumienie, czy o obronę wartości (...) Lustracja już zbyt długo, prawie dekadę, prowadzona jest bez jasnych zasad i bardzo często jest narzędziem partii politycznych. Dewiza lat 90. - przebaczenie zamiast rozliczenia - uderza teraz rykoszetem w jej zwolenników" - ocenia dziennik.
Według gazety Kaczyńscy odwrócili tę zasadę, by brzmiała ona: "Rozliczenie zamiast przebaczenia, w razie wątpliwości orzeka się na niekorzyść obwinianego".
Odpowiedzi na pytanie, dlaczego "odgrzewa się" teraz historię Wałęsy, Frank Herold dopatruje się w słabości partii Prawo i Sprawiedliwość, którą spotyka klęska za klęską i która nie jest w stanie złamać popularności Platformy Obywatelskiej.
"Kaczyńscy usiłują najwyraźniej utrzymać jedność swojego obozu. Książka o Wałęsie ukazała się w samą porę, by im w tym pomóc" - podsumowuje Herold.
W dzienniku "Die Welt" niezależny publicysta Marko Martin pisze, że Wałęsa przyznał, iż we wczesnych latach 70. "pod presją podpisał jakiś świstek". Jednak to - jak dodaje - że "ludzie potrafią wyzwolić się z warunków uzależnienia i przymusu i to z niesamowitą energią", najwyraźniej nie mieści się w głowach jego krytyków.
Według publicysty podobne zarzuty słyszy się także w innych krajach np. w Czechach. Przy okazji jubileuszu Praskiej Wiosny z 1968 roku przypomina się, że Aleksander Dubczek studiował w Moskwie, a Milan Kundera w młodości należał do partii.
"Nic nie przemawia za tym, by tę żądzę umniejszania zasług opatrywać certyfikatem "historycznego rozliczenia". I nie można zaprzeczyć temu, że ludzie - mimo swej niekonsekwencji oraz skłonności do ulegania pod przymusem - rodzą się wolni, a odkrywając tę wolność mogą nią "zarażać" innych" - ocenia Marko Martin.
Anna Widzyk