PiS obali raport Millera? "Katastrofa nastąpiła nad ziemią"
Antoni Macierewicz (PiS) ocenił, że wnioski Naczelnej Prokuratury Wojskowej z analizy rejestratora lotu ATM mogą potwierdzać tezę "białej księgi", że bezpośrednią przyczyną katastrofy smoleńskiej była utrata zasilania Tu-154M na wysokości 15 m. Ponadto PiS chce, aby prokuratura zbadała, czy pracownicy Kancelarii Premiera złamali prawo podczas kontroli NIK ws. lotów VIP-ów.
26.07.2011 | aktual.: 26.07.2011 21:42
Prokuratorzy z Naczelnej Prokuratury Wojskowej podczas konferencji prasowej zaprezentowali ogólne wnioski płynące z ekspertyzy firmy ATM, która wyprodukowała jedyny polski rejestrator lotu, obecny na pokładzie Tu-154M, który rozbił się 10 kwietnia 2010 roku. Poinformowali też, że prokuratura zamierza stawiać zarzuty w śledztwie smoleńskim w wątku wojskowym.
Prokuratorzy potwierdzili, że rejestratory samolotu przestały działać na ok. 1,5 do 2 sekund przed zderzeniem z ziemią. Przyczyną - według biegłych - było uszkodzenie instalacji elektrycznej, choć - jak zaznaczają - z tego faktu nie można wyciągać jakichś szczególnych wniosków, gdyż do katastrofy doszło po urwaniu skrzydła samolotu, jego przechyleniu, a później obróceniu.
Macierewicz: katastrofa 15 metrów nad ziemią
Antoni Macierewicz w reakcji na konferencję prokuratury zwołał własną konferencję w sejmie. Oświadczył na niej: "Dzisiaj jednoznacznie prokuratura potwierdziła, iż badania, które dokonała w oparciu o analizę skrzynki ATM, i jak rozumiem innych danych, potwierdzają tezy 'białej księgi', że do tragedii doszło na skutek awarii zasilania na wysokości co najmniej 15 m nad poziomem pasa, między 60-120 m przed uderzeniem w ziemię. I to jest informacja absolutnie kluczowa".
W jego ocenie, analiza przedstawiona przez prokuratorów potwierdziła, że "bezpośrednią przyczyną tragedii była utrata zasilania na wysokości 15 m".
- Fakty są bezsporne. Samolot utracił zasilenie na wysokości 15 m, na dwie sekundy przed uderzeniem w ziemię. (Samolot) nie dlatego się rozpadł, że uderzył w ziemię. Katastrofa nastąpiła na 15 m nad poziomem pasa i to powinno być przedmiotem rzeczywistej analizy i rzeczywistego badania tych czynników w Polsce, które chcą wyjaśnić, co się naprawdę stało, a nie (...) udowadniać cudze tezy i opinie oraz dokonywać pewnej rozgrywki politycznej - podkreślił Macierewicz.
Przycisk "uchod" nie zadziałał?
Szef parlamentarnego zespołu zaznaczył także, że "niesłychanie istotne" jest to, iż prokuratura na podstawie zbadanych paramentów lotu i danych ze skrzynek Tu-154M nie może wykluczyć wydania przez kpt. Arkadiusza Protasiuka komendy odejścia na drugi krąg i wciśnięcia przez niego przycisku "uchod".
Prokuratorzy poinformowali, że rejestrator ATM nie wykazał, aby system odejścia w ostatnich sekundach lotu Tu-154M był aktywny, a rejestratory parametrów lotu nie zarejestrowały 10 kwietnia 2010 r. żadnych niesprawności maszyny aż do zderzenia jej skrzydła z drzewem o godz. 8.40 i 59 sekund.
- Dlaczego ten przycisk nie zadziałał, dlaczego w skrzynce ATM nie ma odzwierciedlenia tego faktu, dlaczego ten system nie został uruchomiony, mimo użycia przycisku "odejście"? - pytał Macierewicz. Jak ocenił, te zagadnienia powinny być przedmiotem "wnikliwych i solidnych badań".
"Tusk czytał niekompletne analizy"
Szef zespołu pytał także, na jakiej podstawie szef MSWiA Jerzy Miller pod koniec czerwca przekazał premierowi Donaldowi Tuskowi raport z prac komisji badającej przyczyn katastrofy smoleńskiej, skoro NPW potwierdziła, że do tej pory strona polska nie dostała od Rosjan m.in. kompletnej dokumentacji medycznej z sekcji zwłok.
- Co takiego czytał pan Donald Tusk, jeżeli nie miał miarodajnej i kompetentnej analizy fonoskopijnej czarnych skrzynek? Jeżeli nie miał danych z sekcji zwłok? Nie mówiąc o innych materiałach, na których brak użalali się słusznie dzisiaj prokuratorzy. Jeżeli tych zasadniczych danych pan minister Miller nie posiadał, to co dał panu premierowi Tuskowi i na jakiej podstawie opierają się wnioski pana ministra Millera, które mają być za trzy dni przedstawione? - pytał Macierewicz.
Naczelna Prokuratura Wojskowa ujawniła ponadto, że zamierza stawiać zarzuty w śledztwie smoleńskim w wątku wojskowym. Szef NPW gen. Krzysztof Parulski nie chciał powiedzieć, kiedy śledztwo miałoby wejść w fazę "przeciwko osobom" (co następuje, gdy prokurator przedstawi zarzut podejrzanemu), ale pierwszy raz potwierdził, że możliwe są zarzuty w wątku wojskowym. Według szefa NPW, prokuratorzy kończą realizację planu śledztwa w sprawie katastrofy, jaki określony został w maju. Następny ma powstać po tym, jak prokuratura otrzyma raport komisji kierowanej przez Jerzego Millera.
Kancelaria Premiera złamała prawo?
PiS chce, aby prokuratura zbadała, czy pracownicy Kancelarii Premiera złamali prawo podczas kontroli NIK ws. lotów VIP-ów. List w tej sprawie do prokuratora generalnego napisał europoseł PiS i b. szef NIK Janusz Wojciechowski.
Kontrola Najwyższej Izby Kontroli ws. lotów VIP-ów dotyczy także ubiegłorocznego lotu prezydenta Lecha Kaczyńskiego do Smoleńska.
Poniedziałkowa "Rzeczpospolita" opisała spór między NIK a Kancelarią Premiera w tej sprawie. Jak napisano, NIK twierdzi, iż urzędnicy premiera utrudniali kontrolę. Z kolei według cytowanego przez "Rz" szefa Kancelarii Premiera Tomasza Arabskiego, to inspektorzy NIK złamali zasady kontroli. Arabski poskarżył się na nich sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej.
"Jeśli to prawda, złamali ustawę"
Janusz Wojciechowski powiedział, że jest zbulwersowany informacjami o utrudnianiu kontroli inspektorom NIK. Jego zdaniem, jeśli są one prawdziwe, to mamy do czynienia ze złamaniem ustawy o Izbie.
Jak powiedział, o sprawie poinformował już prokuratora generalnego Andrzeja Seremeta. Poprosił go m.in. o zbadanie przez właściwe organy prokuratury, czy nie doszło również do przestępstwa karnego polegającego na poświadczeniu nieprawdy przez urzędników KPRM. Jak napisała "Rz", NIK skarżyła się bowiem na przekazywanie jej przez KPRM nierzetelnych dokumentów.
Wojciechowski powiedział, że zwrócił się też do premiera Donalda Tuska o podjęcie interwencji wobec kierownictwa swojej Kancelarii w celu zaprzestania działań utrudniających przeprowadzenie kontroli NIK. - Na tę sytuację trzeba reagować, bo ona rzeczywiście zakłóca porządek konstytucyjny w państwie. Niezależna instytucja kontrolna nie może doznawać żadnych trudności w kontroli, do której ma konstytucyjne prawo - oświadczył Wojciechowski.
Arabski "wpadł w panikę"?
Z kolei również obecny na konferencji szef sejmowej Komisji ds. Kontroli Państwowej Arkadiusz Czartoryski (PiS) skomentował skargę Arabskiego do kierowanej przez niego komisji. - Analizując ten dokument zastanawiałem się, co wprawiło w taką panikę, w takiej rozgoryczenie pana ministra Arabskiego, że posunął się (...) do wystąpienia do sejmu - mówił.
W jego ocenie, Arabski "wpadł w panikę", gdy "zorientował się, że wpakował się w niezręczną sytuację - że jego zeznania (przed NIK) różnią się od zeznań jego pracowników". Dlatego - jak mówił Czartoryski - szef KPRM postanowił "zdezawuować" ustalenia kontroli NIK, jeszcze zanim powstanie raport z jej prac - i napisał do Sejmu skargę na jej działania. - Wydaje mi się, że jest to taki uprzedzający ostrzał artyleryjski - ocenił Czartoryski.
Poseł PiS nie wie jednak, jak brzmią zeznania pracowników KPRM i czym mają się różnić od zeznań Arabskiego. Minister odpowiada na zarzuty
Arabski odpowiadając na zarzuty posłów PiS oświadczył, że "nieprawdą jest, że pracownicy KPRM utrudniali kontrolę NIK". - Po pierwsze, w okresie styczeń-luty trwały w KPRM dwie duże kontrole NIK: oprócz omawianej, także kontrola budżetowa. Rzetelna obsługa tych kontroli wymagała wielkiego zaangażowania, niejednokrotnie tych samych pracowników - zaznaczył.
- Po drugie, kontrola będąca przedmiotem zapytania, była wyjątkowo obszerna, obejmowała okres sześciu lat, a sposób jej prowadzenia był bardzo uciążliwy. Kontrolerzy zadawali mnóstwo bardzo szczegółowych pytań, dając pracownikom bardzo krótkie terminy na odpowiedź. Chcąc przekazać kontrolerom rzetelne dane konieczne było przekładanie terminów udzielenia odpowiedzi - podkreślił.
Jak relacjonował "tabela, przekazana przez kontrolerów w grudniu ub. roku do wypełnienia w ciągu trzecg dni, wymagała przejrzenia ponad 2,5 tysiąca dokumentów; w piśmie z 3 marca zadano 242 szczegółowe pytania z terminem 8 marca (sześć dni, w tym sobota i niedziela, czyli niecałe cztery dni); w piśmie z 4 kwietnia 2011 r. kontrolerzy zadali 57 szczegółowych pytań z terminem udzielenia odpowiedzi 8 kwietnia (niecałe cztery dni); w piśmie z 28 marca zadano 18 pytań, dotyczących prawie 400 przypadków zleceń przelotów, z terminem 31 marca (niecałe cztery dni)".
Jak zaznaczył, "udzielenie wyczerpującej odpowiedzi było niemożliwe w tak krótkim czasie, wymagało przejrzenia wielu dokumentów, ustalenia faktów". - W takiej sytuacji zarzuty o utrudnianiu kontroli przez KPRM są jednoznacznie nieuzasadnione - stwierdził Arabski. - Nie miało miejsca utrudnianie kontroli NIK, a jedynie chęć udzielenia rzetelnych i pełnych informacji - przekonywał.
Odnosząc się zaś do zarzutu przekazywania nierzetelnych danych stwierdził, że "wskutek wyznaczania przez kontrolerów NIK nierealistycznych terminów na sporządzenie bardzo obszernych zestawień danych na przestrzeni sześciu lat (2005-2010) oraz szczegółowych wyjaśnień, w przekazanej kontrolerom dokumentacji wystąpiły omyłki czy usterki, które były niezwłocznie korygowane".
- Nie było powodu wyciągać konsekwencji wobec osób, które oprócz normalnych, ważnych zadań, obsługiwały kontrolę NIK, ponieważ usterki w tych wielostronicowych zestawieniach nie były ani zamierzone, ani nie miały istotnego znaczenia, ani nie zmierzały do utrudniania kontroli NIK. W przypadku typowej kontroli takie sytuacje wyjaśniane są w trybie roboczym, ale z nieznanych powodów w tym szczególnym przypadku kontrolerzy NIK i ich przełożeni przyjęli tryb pisemny - podkreślił szef KPRM.
Arabski uważa też, że w trakcie przeprowadzanej między grudniem 2010 r., a czerwcem tego roku kontroli doszło do naruszania przepisów, standardów oraz dobrych obyczajów. Poinformował, że zwrócił się w związku z tym do kierownictwa NIK z prośbą o interwencję, jednak - jak zaznaczył - jego uwagi były odrzucane lub pozostawały bez odpowiedzi.
Arabki twierdzi, że było tak np. w przypadku pisma z marca, w którym zwracał prezesowi NIK m.in. uwagę, że w postępowaniu kontrolnym bierze udział osoba, która jeszcze niedawno pełniła funkcję zastępcy szefa KPRM. Według niego, chodzi o wiceprezesa Jacka Kościelniaka. Zdaniem Arabskiego, było to naruszenie zasady bezstronności NIK.
Do sprawy Kościelniaka odniósł się w sejmie prezes NIK (posłowie zajmowali się raportem z działalności NIK w 2010 r.). - W momencie, kiedy kontrolerzy zasugerowali, że są takie dokumenty, które mogłyby potencjalnie wiązać się z okresem sprawowania funkcji wiceszefa kancelarii przez pana prezesa Kościelniaka, złożył rezygnację, a ja osobiście ją przyjąłem - powiedział.
Jak dodał, sam przejął nadzór nad kontrolą. W trakcie kontroli - jak powiedział Jezierski - został przesłuchany poprzedni szef kancelarii (zwierzchnik Kościelniaka w czasie jego pracy w KPRM). Jezierski zaznaczył też, że gdyby okazało się, że wiceprezes NIK w trakcie swojej pracy w KPRM brał udział w organizacji jakiegoś lotu, to zostanie przesłuchany.