PiS chce na prezydenta stolicy przeciwnika Kościoła?
Dlaczego w biurze prasowym Prawa i Sprawiedliwości nie można zdobyć telefonu do kandydata na prezydenta Warszawy z ramienia PiS Czesława Bieleckiego? Bo - jak przyznaje jeden z pracowników - biuro samo próbuje ten kontakt zdobyć - pisze "Newsweek". Jak to możliwe, że PiS wystawia na najważniejszy urząd samorządowy w Polsce człowieka, którego nic z partią nie łączy?
Do tej pory numer do Bieleckiego nie był potrzebny. Decyzją o poparciu jego kandydatury na prezydenta Warszawy przez PiS zaskoczeni byli nawet posłowie tej partii. W nieoficjalnych rozmowach przyznają, że o jego nominacji dowiedzieli się z telewizji.
Z kolei rzecznik rządu Paweł Graś mówi wprost: - Ze swoimi poglądami agnostyka i liberała pasuje do PiS jak pięść do nosa.
Dlaczego więc zgodził się kandydować z poparciem Jarosława Kaczyńskiego? - On jest po prostu do bólu praktyczny i ambitny, a PiS daje mu szansę - odpowiada Krzysztof Piesiewicz, senator PO, a w latach 80. adwokat Bieleckiego.
A co na to PiS? Sytuowany na prawym skrzydle partii poseł Artur Górski przyznaje, że wystawienie Bieleckiego ma klika zalet. Przede wszystkim jest to człowiek, który może przekonać liczne w Warszawie środowiska liberalne. - Pytanie tylko, czy jak zostanie prezydentem, nie odetnie się od PiS i czy będzie realizował nasz program - zastanawia się w rozmowie z "Newsweekiem" Górski.
Spojrzenie samego Czesława Bieleckiego jest jeszcze inne. - To, czy w Warszawie zostaną poszerzone ulice, czy powstaną podziemne parkingi, czy stworzona będzie obwodnica, ma się nijak do sporów ideologicznych - mówi Bielecki. I dodaje, że startuje jako kandydat niezależny wspierany przez PiS. W tym zakresie czuje się oczywiście związany lojalnością z tym ugrupowaniem. Ale prezydentem Warszawy chcę być przede wszystkim po to, by rozwiązywać problemy ludzi, na przykład tych, którzy stoją w korkach i nie mają gdzie parkować - deklaruje kandydat na prezydenta stolicy.
Największe wątpliwości budzi fakt, że powszechnie znana jest niechęć Bieleckiego do Kościoła. W porównaniu z konserwatywnymi działaczami PiS kandydat na prezydenta Warszawy wydaje się człowiekiem z innej planety.
Kiedy w 1995 roku był jednym z twórców Ruchu Stu, mówił, że marzy mu się stworzenie w Polsce prawicy laickiej - takiej, która walcząc o wartości konserwatywne, będzie potrafiła zdystansować się wobec Kościoła. A jeszcze całkiem niedawno, w 2008 roku w wywiadzie dla "Rzeczpospolitej" mówił, że "Tusk jest względnie dobrym premierem, gdy Kaczyński okazał się bezwzględnie złym".
Jak pisze "Newsweek", wpływ na decyzję Jarosława Kaczyńskiego o poparciu dla Bieleckiego musi mieć źródło przede wszystkim w jednym fakcie: opisaniu przez Bieleckiego projektu pomnika ofiar katastrofy smoleńskiej.
Tylko, czy to nie za mało?