Piraci drogowi skazani na miotłę
Coraz więcej miast woli zagnać skazanych do
łopaty niż czekać aż zapłacą oni nałożone na nich grzywny -
informuje "Życie Warszawy".
Białystok żyje z pracy skazanych. Piraci drogowi, osoby jeżdżące na gapę komunikacją miejską i ukarani za nielegalny handel malują ściany w szkołach, zamiatają ulice i sadzą kwiatki. Ponieważ nie mieli pieniędzy, sąd skierował ich do łopaty. W sierpniu do pracy społecznej pójdzie kolejnych dziesięć osób. Ale na listach miejskich kuratorów oczekuje jeszcze ponad 60 takich skazanych.
Nie wszystkim się to podoba. - To są jednak osoby skazane za wykroczenia karne. I nie powinny one mieć możliwości łatwej zamiany kary aresztu na machanie łopatą - mówi Andrzej Jarosz, rzecznik wojewody białostockiego.
Jednak nie jest to łatwa ani szybka zamiana. Darmowych pracowników do Zarządu Dróg i Transportu kierują kuratorzy dopiero po pozytywnej decyzji sądu. Wymiar kary ulega w tym czasie przemianie dwukrotnie: najpierw sąd po stwierdzeniu, że skazany nie ma pieniędzy, musi zamienić mandat lub grzywnę na karę pozbawienia wolności, a następnie - na bezpłatne odpracowanie zasądzonego czasu aresztu.
- To bardziej efektywne niż ściąganie należności przez komornika lub trzymanie skazanego w areszcie ş mówią białostoccy kuratorzy sądowi.
Na prace społeczne skazują także sądy w Płocku i Zamościu. Jednak, jak przyznają przedstawiciele tych miast, z takimim skazańcami więcej jest kłopotu niż pożytku. - Zdarza się, że częściej coś popsują niż pomogą - skarżą się zamojscy urzędnicy i strażnicy miejscy, którzy muszą doglądać, czy skazani dobrze i rzetelnie pracują. (PAP)