PolskaPiotruś ma oczy Sylwii

Piotruś ma oczy Sylwii



W budynku łódzkiej wytwórni filmów animowanych „Se-ma-for” zamiast czerwonego dywanu, po którym się idzie po odbiór Oscarów, jest czerwona wstążeczka. Można po niej dojść do pracowni, w której powstawał nagrodzony „Piotruś i wilk”.

Piotruś ma oczy Sylwii
Źródło zdjęć: © Gość Niedzielny | Marek Piekara

06.03.2008 | aktual.: 06.03.2008 13:45

To dywan na naszą miarę – śmieje się ekipa ciesząca się ze zdobycia Oscara. – Na świętowanie też trzeba mieć zdrowie – narzekają, ale od poniedziałku cierpliwie znoszą obecność mediów. Jeszcze przed uhonorowaniem filmowym Noblem nakręcono dokument pokazujący, w jakich warunkach pracują. Cieknące dachy, zimno w pracowniach, skromniutki gabinet prezesa. Trudno się domyślić, że to światowej rangi firma, w której realizuje się nagradzane filmy animowane.

– Jesteśmy brygadą cudaków – tłumaczy Sylwia Nowak, charakteryzatorka lalek. – Gdybyśmy za tym nie przepadali, już by nas tu nie było. – Mamy świetny zespół, z którym się chce pracować po 16 godzin dziennie za marne pieniądze – pokazuje na kolegów Adam Wyrwas, najlepszy animator świata. Cztery dni temu po oskarowej gali w Los Angeles trzymał przez kilka minut zwycięską, ważącą ponad 4 kg statuetkę. Siedział 30 metrów nad sceną i kiedy usłyszał, że ich film zwyciężył, krew odpłynęła mu z głowy. A potem na przyjęciu, gdy ściskał go sam Andrzej Wajda i cała ekipa „Katynia”, po prostu się rozpłakał.

– To nagroda nie tylko dla reżyserki Suzie Templeton, ale dla wszystkich pracujących przy filmie – mówi Zbigniew Żmudzki, polski koproducent „Piotrusia i wilka”, prezes „Se-ma-fora”, wytwórni, która już 25 lat temu dostała Oscara za „Tango” Rybczyńskiego. – Ciekawe, jak tę wiadomość przyjęli jurorzy krakowskiego festiwalu filmów krótkometrażowych, którzy nie dopuścili filmu do konkursu – zastanawiają się nagrodzeni.

22-metrowy las

W 2004 angielska reżyserka Suzie Templeton napisała do Żmudzkiego, że uznałaby za zaszczyt możliwość współpracy z Markiem Skrobeckim, twórcą rewelacyjnego filmu animowanego „Ichthys”. (Prezes „Se-ma-fora” wyjaśnia mi, że do Oscara nominowane są tytuły, które zdobywają główne nagrody w światowych konkursach filmowych. Łódzki „Ichthys” też miał wszystkie dane, aby zwyciężać, ale w jury tych konkursów zasiadają lewacy, którzy z góry odrzucali go, jako „film zawierający wartości chrześcijańskie”). „Se-ma-for” zgodził się na koprodukcję, a Skrobecki ostatecznie został drugim reżyserem i scenografem „Piotrusia i wilka”. – Film był gotowy po 8 miesiącach zdjęć. Premiera odbyła się we wrześniu 2006 r. w Royal Albert Hall w Londynie – wspomina Elżbieta Stankiewicz, kierownik produkcji, w firmie od 15 lat.

Najpierw ekipa scenografa pojechała na Ukrainę, żeby zrobić zdjęcia, zainspirować się tamtejszym krajobrazem. Potem w hali przy Łąkowej stworzyli tajgę o powierzchni 200 m kwadratowych, w której poruszał się wilk o wielkości 30 cm. Każda igiełka sosny była pięć razy mniejsza od prawdziwej. Niestety, las długości 22 m z 1700 drzewami, został po skończeniu zdjęć pocięty. Był zbyt duży, żeby zachowało go jakieś muzeum.

Lalki jak aktorzy

– Dobrze, że Suzie trafiła na Polaków znających wschodnie realia, inaczej film mógłby być miejscami śmieszny dla Rosjan – opowiada Skrobecki. – Anglicy nie wiedzieli, jak wygląda noszona w tym rejonie Europy kufajka. A Piotruś i wilk – bohaterowie baletu Sergiusza Prokofiewa – żyją właśnie w miasteczku na Uralu albo na Syberii. Piotruś walczy z wilkiem, który pożera jego przyjaciółkę kaczkę. Po zwycięstwie pokazuje go gapiom w cyrkowym wozie, aż wreszcie puszcza wolno.

Skrobecki, który trafił do ASP dopiero po socjologii, a w dzieciństwie często chodził z tatą do kina, powtarza, że każdy film musi nieść jakieś przesłanie. I że film animowany to coś więcej niż aktorski. – Ekspresja lalki jest większa niż żywego aktora. Z natury rzeczy jest ona martwa, a tu się porusza i to mocno oddziałuje – wyjaśnia.

Właśnie lalki w „Piotrusiu i wilku” są inne niż w dotychczasowych filmach „Se-ma-fora”. – Templeton nie chciała, aby były dubbingowanymi kukiełkami jak nasz Miś Uszatek – opowiada Sylwia Nowak. – Musiały być aktorami z naturalnymi ruchami, mimiką. To był ich chrzest bojowy, takie lalki wymyślali pierwszy raz w historii studia. Występujące w ich filmie zwierzęta z futrem i skrzydłami też pojawiają się w filmach animowanych bardzo rzadko. A to dlatego, że stwarzają zagrożenie, iż na planie się zniekształcą pod wpływem dotknięć poruszającego nimi animatora.

Piórka z kurteczki

– Rysunek Piotrusia przywiozła Suzie, ale to ja musiałam jego i innych bohaterów ucieleśnić – mówi Ewa Maliszewska, główna rzeźbiarka. Wyjmuje z szafy plastelinowe figurki głowy Piotrusia i postać wilka. – Ostatecznie Piotruś ma oczy Sylwii – mówi cicho, żeby koleżanka nie słyszała. To później Sylwia nanosiła te oczy na, jak mówią w tutejszym slangu, „oskórowane”, pozbawione dekoracji z sierści czy ubrań lalki lateksowe. – To specjalistka od oczu – chwalą ją. W tej pracowni, gdzie mieszka żywy kot, w szóstkę ucieleśniały bohaterów filmu, w tym także rudego kota. Czasem bywało tu tak głośno, że koledzy się śmiali, że to kurnik. Obok w hali przygotowywano scenografię miasta. Sylwia z entuzjazmem opowiada, jak w ciągu jednej nocy musiała ubrać wilka w futro, bo producent Alan Dewhurst zażyczył sobie jego wizerunku do reklamy. To była benedyktyńska praca. Siedziała i pincetą przyklejała do nagiej lalki wilka sztuczne włosy. – Jeden przy drugim, dachówkowo – wspomina. – Nie wiedziałam, jaki mają mieć kolor,
kleiłam jaśniejsze pod szyją, fantazjowałam. Rano koledzy i reżyserka byli zachwyceni.

To był jej pierwszy sukces. Musiała zrobić po kilka wilków, Piotrusiów i innych zwierząt w proporcjach jeden do trzech albo jeden do pięciu, w zależności od tego, na jakim grały planie. Materiały do charakteryzacji zdobywała w lumpeksach. – To tania kopalnia tkanin – mówi. Duży kłopot miała z ubraniem w pióra wrony szarej. – Do jej małego ciałka pasowały maleńkie piórka – opowiada. Któregoś dnia w niezaszytej kieszeni własnej kurtki znalazła takie maleńkie pióreczko i natychmiast rozwiązała problem. Kupiła dziecięcą kurteczkę i przy pomocy Nunu, praktykanta z Portugalii, wybrała z niej piórka. Potem farbowała je na siteczku.

Świat w klatkach

Adam Wyrwas, animator, mówi, że jest lepszy od kolegów aktorów po filmówce. – Bo umiem „zagrać” 25 klatek na sekundę – śmieje się. Już z góry zakładali, że dziennie zrealizują nie więcej niż 2 sekundy tego półgodzinnego filmu. Wyrwas w ciągu sekundy musiał poruszyć nie tylko całą lalką, ale jej rękami, nogami, głową aż 25 razy. Łatwo policzyć, że aby nakręcić minutę filmu, poruszał nią aż 1500 razy. – Ten ruch lalki animator ma w głowie – mówi Kamil Polak, specjalista od efektów specjalnych, od 5 lat związany z „Se-ma-forem”. – To nie może być przesuwanie, ale naturalny ruch.

– Animator to specyficzny człowiek – mówi o sobie Wyrwas. – Potrafię siedzieć godzinami przy Piotrkowskiej, popijając piwo i obserwować przechodniów. Czasem, gdy gwałtownie odwracam głowę, kątem oka zauważam jeszcze przebiegającego psa i rejestruję kilka ostatnich klatek jego ruchu.

Ma to opanowane do perfekcji. Kamil Polak, odpowiedzialny za każdą klatkę filmu od momentu rejestracji, zajmujący się też ich komputerową archiwizacją i graficznym wykończeniem, mówi, że czasami nad jednym ujęciem pracowali kilka dobrych dni. – W ujęciu na średnim planie, kiedy Piotruś chce chwycić klucz, okazuje się, że ręka zbyt mu się trzęsie – wspomina. – Musieliśmy ją uspokajać.

Filmowa śnieżyca i balonik na skrzydłach wrony są cyfrowo wykreowane przez Polaka. – To przyszłość polskiej animacji – chwali tego studenta szkoły filmowej prezes Żmudzki. W cyklu debiutów przygotowują bardzo interesującą adaptację „Świtezi” według Mickiewicza, realizowaną przez Polaka. – Hugh Weichman, koproducent „Piotrusia i wilka”, już podjął się dystrybucji tego filmu – chwali się reżyser.

W ciągu 60 lat pracy „Se-ma-for” (jego nazwa kilkakrotnie się zmieniała) wyprodukował ponad 1500 filmów. Ale każdy nowy obraz to walka o pieniądze. – W Polsce nie ma profesjonalnego sponsoringu – opowiada Żmudzki. Kiedy zwracał się do firm o dofinansowanie „Piotrusia i wilka”, odmawiały, kwitując: „co tam film animowany”. A ten film zwrócił na Polskę oczy świata.

Barbara Gruszka-Zych

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)