Piotr Czerwiński: Udawajmy, że jest dobrze
Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Irlandzkie media po latach błędów i wypaczeń wreszcie przyjęły polską taktykę i nie ustają w obwieszczaniu, że w kraju jest dobrze i będzie coraz lepiej, kryzys już niedługo się skończy, a czym słoneczko wyżej, tym bogactwo bliżej. Najwyraźniej sprzyjało temu niespotykanie upalne lato, które w tym roku trwało dłużej niż trzy dni i wysuszyło większość zbiorników wodnych oraz sklepów z artykułami monopolowymi. Coraz więcej ludzi w to wierzy i coraz mniej chce przyznać, że król jest nagi, ceny rosną, a w całym kraju znowu wieje i jest buro.
Tak, moi Państwo. Oba narody mają w genach eskapistyczne podejście do życia. Tendencja do udawania, że rzeczy nie są, jakie są, w Irlandii jest prawdopodobnie jeszcze silniejsza niż w Polsce, i choć tutaj też ludzie wierzą, że świat na trzeźwo jest nie do przyjęcia, potrafią pójść o krok dalej i nie przyjmować go bez względu na poziom używek w krwiobiegu. Weźmy choćby takie lato, w normalnym, nie irlandzkim sensie. Lato w normalnym sensie skończyło się tu już co najmniej miesiąc temu, po czym powróciła tradycyjna irlandzka pogoda, polegająca na tym, że nie ma żadnej konkretnej pogody, ponieważ na zmianę jest jasno i ciemno, a a deszcz z nieba leje do rytmu, robiąc sobie przerwy na puszczanie wiatrów. Niestety autochtonów nie interesuje przyjmowanie do wiadomości, że nie ma już lata. Było tu po raz pierwszy od ubiegłego lodowca i zakochali się w nim bez pamięci, toteż w dalszym ciągu paradują w strojach kąpielowych, uznając, że jeszcze za wcześnie na ubranie zimowe w postaci koszulki polo. Tak, jak gdyby
dalej był upał.
Powyższy schemat jest bardzo symboliczny dla Irlandii, ponieważ przekłada się na wiele innych sfer życia, z gospodarką na czele. Ludzie zajmują się prawie histerycznym negowaniem rzeczywistości. Wspominałem o tym już w poprzednim odcinku tej serii, opisując szaleństwa dublińczyków, udających, że nie ma żadnej recesji. Dziś jednak widzę, że sprawa ma o wiele poważniejsze oblicze i wmawianie całemu krajowi, że recesja się kończy to najwyraźniej kluczowy element medialnej propagandy, na modłę polską, gdzie niektóre przynajmniej środki masowego przekazu nie ustają w informowaniu narodu, jakoby żył on w drugim Monako. Wątek drugiej Irlandii z oczywistych przyczyn stał się passé, chociaż dopiero teraz byłby jak najbardziej merytorycznie uzasadniony. W przeciwieństwie jednak do Irlandczyków, Polacy potrafią odróżnić rzeczywistość od science-fiction i medialne dokazywanie nauczyli się traktować jako element folkloru z Warszawki. Z czasów komuny wynieśliśmy zdrową maksymę, że prasa kłamie, i teraz bez względu na to
czy kłamie, czy nie, umiemy patrzeć na nią przez palce, a wszystko, co ta prasa wygaduje, dzielić przez dwa.
Wracając jednak na irlandzką ziemię, konsekwentnie mięknącą od deszczu, to tu sprawy mają się trochę inaczej i lud wydaje się ślepo wierzyć, że prosperity znów nadchodzi, a nawet zachowywać się tak, jakby już nadeszło. Do niedawna cały system medialny w państwie opierał się na publicznym przyznawaniu, że jest recesja, nędza i płacz, a koniec świata jest bliski. Od jakiegoś roku z ogonem tenże sam system medialny sprawia wrażenie, jakby jechał na antydepresantach. Średnio co dwa miesiące prasa irlandzka zapowiada, że Irlandia już niedługo wyjdzie z kryzysu, przy czym dzieje się to na zasadzie fatamorgany, przesuwającej w nieskończoność obiecywane daty. Ale samo obwieszczanie najwyraźniej nie zadowala czytelników, w gazetach pojawiły się przeto zestawienia, mające unaocznić, że naprawdę jest dobrze. Czytałem niedawno raport, z którego wynikało, że w Irlandii jest dobrze, ponieważ Michael Bublé zapełnił dwa razy z kolei wielką salę koncertową, a bilety wcale nie były takie tanie. Wzrosły ceny nieruchomości, a
to znaczy, że jest dobrze. Co prawda wzrosły ceny wszystkiego, przekładając się na wzrost cen wszystkiego innego, co już nie wróży dobrze, ale o tym nikt nie wspominał. Ponadto jest dobrze, bo w kraju zmalało bezrobocie, a na lotnisku w Dublinie wzrosły obroty. Co prawda wynika to z masowej ucieczki tubylców do Kanady i Australii, ale o tym też już nie mówi się tak głośno. Tak na marginesie, ja już kiedyś słyszałem takie rewelacje, blisko dekadę temu w naszej kochanej Ojczyźnie. Innym dowodem na to, że jest dobrze, ma być fakt, że niektórym naprawdę jest dobrze. No cóż, nie ma co dyskutować z prawdą logiczną; jest im dobrze, w rzeczy samej indeed.
Prócz tego, pisała gazeta, jest dobrze, ponieważ świadczy o tym ilość osób zachowujących się tak, jakby było dobrze. Mamy zatem efekt bumerangu: podobno jest dobrze, bo wszyscy udają, że jest dobrze. Wszyscy udają, że jest dobrze, bo podobno jest dobrze. W efekcie prędzej czy później musi być dobrze, bo przecież nie da się udawać, że jest dobrze, kiedy nie jest dobrze. Przypuszczam, że taka recepta na negację zła powinna znaleźć swoje honorowe miejsce w historii filozofii. Podobnie jak w przypadku pogody, miniony już irlandzki dobrobyt zjawił się tu po bardzo długiej nieobecności i wszyscy zakochali się w nim bez pamięci; w związku z tym zachowują się tak, jakby nigdy nie zniknął. Ktoś powie, że to żałosne, ale ja uważam, że tak jest dużo wygodniej, niż gdyby przyjąć postawę cierpiętnika.
W zasadzie wszystko byłoby dobrze, gdyby nie to, że w Irlandii wcale nie jest dobrze. Naprawdę ciągle rosną ceny, naprawdę nie jest łatwo o pracę, naprawdę ludzie uciekają za granicę i naprawdę jedna czwarta kredytobiorców nie ma jak spłacić kredytu, przez co mogą wylądować na ulicy. Ale może ja przesadzam, demonstrując przez to swój wrodzony polski pesymizm. Może powinienem szaleć po sklepach i udawać, że jest dobrze.
Reasumując, z jednego punktu podziwiam irlandzką tendencję do udawania, że jest dobrze. Pomijając tutejszą legendarną beztroskę, która bywa irracjonalna i uciążliwa, ale jest godna podziwu, równie legendarne i godne podziwu jest irlandzkie szczęście, polegające na tym, że kraj ten umie spadać jak kot na cztery łapy, często niewiele się przy tym trudząc, a nawet robiąc wiele, by tak się nie stało. Wcale się zatem nie zdziwię, jeśli recesja się tu nagle skończy i naprawdę nastąpi kolejna dekada prosperity. Celowo wspominam o dekadzie, bo tyle mniej więcej powinno zająć Irlandczykom ponowne zrujnowanie wszystkiego, co osiągnęli. Ale jednego osiągnięcia nie zdołają sobie odebrać nawet oni sami: potrafią wierzyć, że będzie lepiej, a ich wiara potrafi czynić cuda. Myślę, że Polacy mogliby na próbę przyjąć podobną postawę. Spróbujcie wyobrazić sobie, że jest dobrze i że jest nawet lepiej, niż mówi telewizja. Usiądźcie w fotelu. Pomyślcie, że macie robotę za trzydzieści patyków, willę z basenem, trzy limuzyny i
piętnastu angielskich służących. I że sąsiad ma gorzej, bo to w polskich realiach bardzo ważne. Spróbujcie o tym myśleć chociaż przez godzinę: kto wie, może po godzinie fatamorgana nie zniknie.
Miłych marzeń życzę Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński