PolskaPiotr Czerwiński: coście z tą krainą uczynili...

Piotr Czerwiński: coście z tą krainą uczynili...

Dzień dobry Państwu albo dobry wieczór. Słyszałem, że w Polsce znowu były zamieszki i że znowu chodziło o politykę. Wieść ta dotarła do mnie na ulicy w San Sebastian, w samym środku ultra-mega-hiper fiesty, podczas której nie widziano policji i nikt nie ucierpiał na zdrowiu, jeśli nie liczyć kaca następnego dnia, bo wino lało się na potęgę. Patrząc na roztańczono-śpiewająco-wznoszących szklanki Hiszpanów myślałem o mojej rodzinnej Warszawie, która zachorowała na wściekliznę...

Piotr Czerwiński: coście z tą krainą uczynili...
Źródło zdjęć: © WP.PL | Andrzej Hulimka
Piotr Czerwiński

23.09.2013 | aktual.: 23.09.2013 15:18

Przeczytaj wcześniejsze felietony Piotra Czerwińskiego

Państwo wybaczą, ale dziś nie będzie śmiesznie. Tak mi się przynajmniej wydaje, ponieważ zamierzam napisać o Polsce. Siedząc w baskijskim mieście, które opanował szał wiecznej balangi i w którym chodniki lepią się od rozlanego alkoholu, patrzę z rozrzewnieniem, jak na każdym rogu ktoś sika na mur, przy każdej witrynie zamkniętego sklepu ktoś kogoś całuje, a piętnaście różnych piosenek skandowanych pod piętnastoma knajpami nieoczekiwanie układa się w hedonistyczną kakofonię szczęścia. Myślę o ciężkozbrojnej policji, pałującej manifestantów i o ludziach doprowadzonych do ostateczności, którzy już chyba zawsze będą rzucali kamieniami w aparat władzy. Im bardziej o tym myślę, tym bardziej hiszpański śpiew z każdego rogu zamiast zachwycać wydaje mi się przerażający.

W życiu bym się nie spodziewał zobaczyć coś takiego w kraju, który zadręczył się kryzysem jeszcze bardziej niż Irlandia, do tego stopnia, że wszyscy wyjeżdżają stąd na te cholerne wyspy, byle tylko dorwać jakąkolwiek pracę. Na miejscu nie ma pracy. Można sprzedawać kanapki turystom albo zostać barmanem, ale to nie wystarczy na godne życie, choć mogę się mylić. Spotkałem tu kilka osób ze wschodniej Europy, całkiem zadowolonych ze swojej egzystencji. Widziałem też człowieka w czerwonym dresie z napisem „Polska”. Odjechał na skuterze; miał czarny kask na głowie, a w kasku ciemną szybę i równie dobrze mógł być Chińczykiem. Mam wrażenie, że reszta mówi tylko o tym, żeby wyjechać. Zostawić to poniekąd bajkowe miejsce i zacząć wreszcie zarabiać godziwe pieniądze. W Kraju Basków nie jest lepiej, a nawet jest gorzej niż w innych regionach Hiszpanii. Hiszpania robi sporo, żeby w kraju Basków było po baskijsku; dwujęzyczne napisy, miejscowe tradycje, lokalne sporty, berety i symbole są tak wszechobecne, że czasem
trudno dopatrzeć się w tym wszystkim czegokolwiek specjalnie hiszpańskiego. Oprócz hiszpańskiego bezrobocia.

Mimo to całe San Sebastian baluje jak najęte. Nie mam pojęcia kto wygrał te regaty i wiele wskazuje na to, że kibice wioślarstwa, którzy przybyli tu je oglądać, też nie wiedzą tego za bardzo. Nie wspomniałem o tym wcześniej; za dnia odbyły się tutaj regaty. Ci ludzie cieszą się, że ktoś gdzieś dopłynął, a ktoś nie.

Nad miastem unosi się mgła: to dym ze wszystkich papierosów, które zapalono tutaj jednocześnie. Palenie, jako żywo będące wyjątkowo niezdrowym nałogiem, ma wiele funkcji. Bywa post-orgazmiczne, bywa atrybutem zadumy i melancholii, bywa wyrazem radości, tak jak tutaj. Najczęściej jednak bywa efektem ubocznym zdenerwowania i taki model palenia zapamiętałem z Polski. Strajkujący stoczniowcy w filmowej kroniki, którzy ćmią popularesy w dwóch palcach, patrząc w kamerę z nienawiścią do własnego bytu, przy której Sartre uznałby się za dyletanta. Płakałem ze strachu, kiedy moja matka z opaską „Solidarności” szła na strajk. Miałem wtedy dwanaście lat. Szykowali się jak do powstania: do białoczerwonych opasek dopinali znaczki z emblematem związku. Pakowali prowiant do staromodnych siatek spożywczych, którym słowo „siatka” zawdzięcza swoją nazwę. Nigdy nie wierzyłem, że kiedykolwiek obalą komunę, wierzyłem że będziemy tu prędzej mieli powtórkę z Czechosłowacji. A jednak w końcu się udało. Nadeszła nowa, lepsza Polska,
już w trzydziestu stopniach bez namaczania, na licencji dowolnie wybranego koncernu zza granicy, który natychmiast otworzył w Polsce swoją filię. Wtedy dla odmiany myślałem, że co prawda sprzedajemy się jak szmaciarze, ale w końcu wszystko w życiu ma swoją cenę – a to jest cena za nasz wymarzony kapitalizm, dla wielu równoznaczny z wolnością, radością i szczęściem. I nawet Nirvanę mamy na nielegalnych kasetach, a co. I nielegalne Rage Against The Machine, co powinno lewicującym członkom tego zespołu przybliżyć ideę komunizmu: w komunizmie, o braciszkowie, nie zarabia się milionów od sprzedanych egzemplarzy. Jest się zwykłym grajkiem, któremu jest w życiu nie za pięknie.

Potem zostałem dyżurnym reporterem „Expressu Wieczornego” od ulicznych zadym i demonstracji, mylnie przypuszczając, że po upadku komuny nikt już w Polsce nie będzie uderzał w szranki z pałkarzami, przez co moja praca będzie kwiecistym lancz-brejkiem, spędzanym w okolicy Urzędu Rady Ministrów, najpewniej w kawiarni „Rozdroże” lub w surrealistycznych okolicach ogrodu botanicznego. Niestety okazało się, że Polska jest może i nowa, ale nie za lepsza, a "Solidarność” dalej robi to, co robiła od swojego założenia. Zadymy pod sejmem i URM-em stały się tak brutalną warszawską codziennością, że miałem zajęcie przez cały tydzień, przez siedem dni w tygodniu, od rana do nocy, a czasem i nocą. Ludzie rzucali w URM kamieniami, jajkami z farbą i butelkami częściej niż nie rzucali, przez co bywał często kolorowy. Tak czy siak, jego czyszczenie też bywało interesującą informacją. Jeżeli się nie udawało, oczywiście. I tak przez całe lata.

Pominę w tym momencie kolejną dekadę wspomnień, bo oto wrzasnął na mnie orszak uczestników san sebastiańskiej fiesty, jeśli dobrze widzę składający się w dużej mierze z ludzi padających na twarz od nadmiaru alkoholu. Nie mam pojęcia o czym śpiewają, ale zakładam, że jest im wszystko jedno, tak jak mi. Mają tu kryzys, o wiele potężniejszy niż w Irlandii. Mimo to imprezują jakby jutro nie istniało. Idą się bawić. Kiedyś w zamierzchłych czasach pewien Niemiec na greckiej wyspie Santorini powiedział mi z aptekarskim zatroskaniem, że jestem smutny w najpiękniejszym miejscu na świecie. Odrzekłem mu, że w pięknie zawsze jest zadra, której nie widać gołym okiem. A przyjemność i ból są jednakowymi uczuciami, podobnie jak gorąca i zimna woda.

Tymczasem w Warszawie ludzie znowu rzucają kamieniami w policję. Znowu im źle i znowu chcą obalać rządy. Jakiś dwunastolatek płacze ze strachu, bo jego matka założyła opaskę i idzie na strajk.

A fiesta trwa. Może to i dobrze, w tym hałasie nie da się słuchać własnych myśli.

Dobranoc, Polsko.

* Z San Sebastian, dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński*

Źródło artykułu:WP Wiadomości
warszawasolidarnośćprotest
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (166)