ŚwiatPiloci są oburzeni: jak można tak mówić o Wronie!?

Piloci są oburzeni: jak można tak mówić o Wronie!?

Polscy piloci nie ukrywają swojego oburzenia wystąpieniami niektórych ekspertów, którzy próbują zdyskredytować kapitana Tadeusza Wronę (53 l.). - Jak mogą się wypowiadać w tej sprawie osoby, które nigdy nie pilotowały takiego samolotu?! - pytają zgodnie piloci. A przypomnijmy, że kilku ekspertów zarzuciło kpt. Wronie, że kontynuował lot do Warszawy mimo awarii systemu hydraulicznego.

Piloci są oburzeni: jak można tak mówić o Wronie!?
Źródło zdjęć: © newspix.pl | Paweł Stępniewski

09.11.2011 | aktual.: 09.11.2011 09:54

Według pilotów polskich samolotów pasażerskich, o tym, czego dokonał kapitan Tadeusz Wrona mogą mówić tylko osoby, które choć raz w życiu leciały za sterami takiej maszyny.

– Co pół roku trenujemy na symulatorach różne warianty awaryjnych lądowań. Ale nikt z nas do końca mnie jest przygotowany do takiej sytuacji – mówi kpt. Andrzej Świerczewski (59 l.), pilot latający boeingami w PLL LOT. – Zupełnie inne emocje są podczas szkoleń, a zupełnie inaczej reaguje się będąc w stresie, wiedząc, że od tego czy wszystko zrobimy jak należy zależy życie kilkuset pasażerów – zaznacza.

I dodaje, że sam znalazł się w podobnej sytuacji jak kapitan Wrona. Leciał samolotem Tu–154 na początku lat 90. Miał lądować w Gdańsku, ale okazało się, że nie działają dwa systemy otwierania podwozia. Zdecydował się na lot do Warszawy, by dać obsłudze lotniska czas na przygotowanie pasa. Na szczęście w ostatniej chwili podwozie się otworzyło.

– Nikt przy zdrowych zmysłach i znający się na lotnictwie nie rzucałby oskarżeń pod adresem Tadeusza Wrony dopóki nie wyjaśnione zostaną wszystkie okoliczności tego lotu i lądowania. Należy pamiętać, że to dzięki jego decyzjom samolot wylądował na lotnisku i nikomu z pasażerów, ani członków załogi nic się nie stało - mówi kpt. Świerczewski. - Żaden z nas nie chciałby zaszczytów, odznaczeń i nagród, które teraz odbiera kapitan. Bo cena jaką za to zapłacił jest olbrzymia - dodaje

Piloci twierdzą również, że wszystkie spekulacje dotyczące przyczyn awarii boeinga są wyssane z palca. Według nich nie można w żaden sposób tego określić, dopóki nie zakończy się praca Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych.

- W samolocie zawsze coś działa albo nie działa. Innego wyjścia nie ma. Jeżeli system hydrauliczny, a później elektryczny uległy awarii, to po prostu kapitan nie miał innego wyjścia. Musiał lądować na brzuchu. Zrobił to w Polsce, a nie w Stanach. Tam musiałby lądować dokładnie w taki sam sposób, a do tego z pełnym bakiem i bez weryfikacji, co jeszcze nie działa - dodaje kapitan Andrzej Świerczewski.

LOT zaprezentował wczoraj zniszczony samolot. Taka prezentacja uszkodzonej maszyny i dopuszczenie do niej dziennikarzy przez linię lotniczą jest rzadkością. Maszyna ma zdarty "brzuch", osmalone silniki, a wejścia są zaklejone czarną taśmą. Do czasu naprawy B767 w jego zastępstwie będzie latała maszyna, którą LOT wynajmie od innego przewoźnika. Kapitan Tadeusz Wrona wylądował 1 listopada Boeingiem 767, któremu po awarii centralnego systemu hydraulicznego nie otworzyło się podwozie. W samolocie było 221 pasażerów. Nikomu nic się nie stało.

Leszek Chorzewski, rzecznik LOT-u:

Nie wierzcie „ekspertom”, którzy zaraz po wykryciu awarii znają jej przyczynę mimo, że lądujący awaryjnie samolot widzieli jedynie w telewizji.

Niedawno nawet zapytałem jednego z zaprzyjaźnionych dziennikarzy telewizyjnych, dlaczego wciąż do studia zapraszają tego samego eksperta, komentującego niemal każde wydarzenie od lotów w kosmos po wyścigi samochodowe, a nawet taktykę operacji wojskowych: wiem, że on niczego sensownie nie wyjaśni, ale prawdziwy fachowiec odparłby, że nim wyda opinie musi poznać wszystkie okoliczności i rzetelnie przeanalizować zebrane dowody. Sam widzisz: nuda. Dlatego fachowcy nie są popularni – wypalił bez ogródek redaktor.

Tymczasem fakty są takie: po raz pierwszy w historii samolotu Boeing 767 nie otworzyło się całe podwozie. Mimo wielu prób i sprawdzeniu wszystkich stosownych podzespołów załoga nie zdołała usunąć usterki. Kapitan samolotu wykorzystując swój kunszt, doświadczenie i wiedzę bezpiecznie wylądował bez podwozia. Nikt z ponad 230 pasażerów nie ucierpiał. Po awaryjnym lądowaniu ruszyło dochodzenie specjalnej, państwowej komisji i ekspertów: Boeinga i LOT-u szukające odpowiedzi na pytanie „dlaczego”. Do zbadania są nie tylko czarne skrzynki, które zapisały wszystkie parametry lotu, ale i wszystkie podzespoły w odrzutowcu. Rzetelne badanie, potrzebne do ustalenia przyczyn awarii, zajmie na pewno kilka tygodni. Tyle fakty.

Równolegle w mediach ruszył festiwal spekulacji w oparciu o anonimowe źródła, przecieki albo ekspertów, którzy nie czekają na wynik postępowania, bo chcą wykorzystać przysłowiowe “pięć minut” aby zaistnieć w mediach.

Dziennikarzy rozumiem, ale trudno pogodzić się z ich rozmówcami, którzy nie czekając na wynik śledztwa specjalnej komisji podważają zaufanie do personelu LOT. Otóż każda maszyna czasem może się zaciąć, nawet starannie serwisowana i tak zaawansowana jak współczesne samoloty. Rzecz w tym, by odpowiednio wcześniej wykrywać usterki i dysponować profesjonalną załogą, która skutecznie poradzi sobie z każdą trudną sytuacją. Gwarantując jednocześnie bezpieczeństwo pasażerom. To właśnie buduje zaufanie do linii lotniczych. LOT w ostatnich dniach udowodnił właśnie, że ma takich ludzi. Oprócz bardzo nowoczesnej floty mamy mechaników, którzy wychwytują najdrobniejsze usterki, opanowane stewardesy i doświadczonych pilotów – mistrzów w swoim fachu. Dlatego na najbliższe wakacje wraz z rodziną bez wątpienia polecę LOT-em.

Polecamy w wydaniu internetowym fakt.pl:
Tak wygląda teraz Ursus!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (978)