Piłkarz z próbówki

W futbolu trwa rewolucja naukowa. Polacy mają jedną z ostatnich reprezentacji, w której o grze decyduje ułomna intuicja trenera, a nie badania laboratoryjne, statystyki przydatności na boisku i testy psychologiczne.

22.06.2006 | aktual.: 22.06.2006 10:47

Profesor Thomas Reilly z liverpoolskiego Uniwersytetu Johna Mooresa jest nie tylko genialnym naukowcem, ale także dyplomatą. Dlatego przed mundialem powiedział mi: - Polacy nie są bez szans. Jego ustami przemawiał wtedy angielski dżentelmen, a nie uczony. Bo klęskę drużyny Janasa na niemieckich mistrzostwach dało się przewidzieć za pomocą narzędzi naukowych. Z takimi Niemcami nie mieliśmy szans, bo przewyższali nas wydolnością, którą dodatkowo zwiększał o 10-15 procent fakt, że grali u siebie (mówiąc naukowo: czynnik motywacji). Gdybyśmy wygrali jednocześnie z Ekwadorem i Kostaryką, to i tak odpadlibyśmy w następnej rundzie z Anglią. Powód jest oczywisty - nasi piłkarze odstają od Anglików liczbą sprintów, a szczególnie ich długością w czasie meczu. Bo najlepsi polscy piłkarze robią tyle sprintów co gracze drugiej ligi angielskiej.

Z przedmundialowych analiz profesora Zbigniewa Jastrzębskiego, fizjologa kadry, wynika, że średnia prędkość meczowa reprezentanta Anglii to 2,1-2,2 metra na sekundę, Polaka - 2 metry. Te różnice zniwelować mogą tylko dwie rzeczy: szczęście i taktyka. Szczęście nawet było - dwie poprzeczki w meczu z Niemcami. Ale taktyki nie starczyło. Paweł Janas nie okazał się ani wodzem, ani psychologiem, choć przed mistrzostwami twierdził, że wie, jak wpływać na piłkarzy, a obecność psychologa (którego przecież nie wziął do Niemiec) mogłaby sugerować, że "coś jest nie tak". Takie podejście to czysty zabobon, który w czasach coraz większego wpływu nauki na futbol zwiększa szansę zespołu, ale na porażkę. Nawet jednak Anglikom nie jest łatwo pogodzić się z faktem, że intuicję zastępują w futbolu precyzyjne analizy naukowe. Profesor Reilly: - Menedżerowie klubów angielskich wciąż patrzą podejrzliwie na naukowców takich jak ja, ale to się błyskawicznie zmienia. To profesor Reilly jako pierwszy na świecie policzył w roku 1976
odległość, jaką przebiegają piłkarze poszczególnych formacji w czasie meczu. Najwięcej pomocnik: 9,8 kilometra. Najmniej bramkarz: 4 kilometry. Środkowy obrońca zaś 7,8 kilometra (dzisiaj każdy biega o blisko 30 procent więcej). Przedstawił też parę szokujących obliczeń, które potwierdziły późniejsze badania: piłkarz z pola tylko przez 2 procent dystansu, który przebiega, ma przy nodze piłkę. 73 procent piłkarzy biega mniej w drugiej połowie. Bramkarz jedną czwartą dystansu, jaki pokonuje na boisku, biegnie do tyłu. Niby nic wielkiego. Ale takie dane już dzisiaj wykorzystują trenerzy niektórych angielskich klubów do ustalania częstotliwości i rodzaju treningu piłkarzy oraz taktyki na mecz. I nie tylko takie.

Odpoczynek to zła strategia

Doktor Warren Gregson w konwulsjach oglądał ostatni finał Pucharu UEFA. Middlesbro przegrało z Sewillą 0:4. Warren cierpiał, bo to on osiem lat temu wprowadzał kaganek nauki do Middlesbro. Badał fizjologię, ustalał żywienie, trening wydolnościowy, monitorował rytm serca piłkarzy. Pozornie nieefektowne rzeczy. Ale to one wyniosły drużynę aż do finału. - Sześć lat temu w tym klubie nie było nawet sformalizowanej rozgrzewki. Każdy machał kończynami, jak chciał - opowiada. - Teraz precyzyjnie rozpisana rozgrzewka odbywa się nawet w przerwach meczów. Bo badania pokazały niezbicie: bierny odpoczynek przez całą przerwę to zła strategia. Przez pierwsze 15 minut drugiej połowy organizm piłkarza nie jest rozgrzany. A to oznacza ryzyko największego przekleństwa zawodowego futbolu - kontuzji. Warren przekonał Middlesbro do tego, co dziś jest oczywiste w każdym angielskim klubie - trening powinien polegać głównie na ćwiczeniach z piłką. W Chelsea już prawie wcale nie ćwiczą bez piłki. Naukowiec z liverpoolskiego
uniwersytetu doktor Barry Drust wyjaśnia to tak: - Nie można budować mięśni w jeden sposób, a wykorzystywać w inny. Siłownia przechodzi do mroków przeszłości futbolu. Nigdy nie dowiemy się, jaki wpływ na porażkę z Ekwadorem 0:2 miało to, że polscy piłkarze do ostatniej chwili prowadzili ciężki trening. W tym meczu wyraźnie brakowało im świeżości.

Łatwo to oceniać, bo dziś wszystko w futbolu zostało zmierzone, zważone, zanalizowane. Piłkę nożną badają fizycy, matematycy, biolodzy, fizjolodzy, biomechanicy, informatycy, psycholodzy. Fizycy obliczyli, jak uderzać piłkę z rzutu wolnego, żeby odpowiednio zakręciła nad murem, biolodzy zbadali, jakimi substancjami wspomagać piłkarza, biomechanicy opracowali systemy mierzenia siły i odporności poszczególnych mięśni oraz system treningu minimalizujący możliwość kontuzji, informatycy stworzyli programy do analizy meczów, psycholodzy rozłożyli na części umysł piłkarza. A menedżerowie tacy jak Jose Mourinho z londyńskiej Chelsea właśnie zaczynają stosować te odkrycia w praktyce. - Skoro naukowcy tyle wiedzą o piłce, to pewnie zrobił pan z kolegami z uniwersytetu fortunę na zakładach piłkarskich? - pytam profesora Reilly'ego. - Nie gram - odpowiada. - Ta wiedza niewiele daje w typowaniu, jeśli się nie ma dostępu do informacji o tym, co dzieje się w klubach. Mała stabilność = dużo kontuzji

Serce obrońcy angielskiej Premiership bije na meczu średnio z prędkością 155 uderzeń na minutę, pomocnika -170 uderzeń, a napastnika - 171 (jak ma okazję zdobyć bramkę, musi zasuwać bez tchu). Mecz kosztuje piłkarza 1700 kilokalorii i 2-2,5 kilograma wypoconego ciała. Ale takie obliczenia to już prehistoria nauk o futbolu, czyli lata 70. i 80. W liverpoolskim Instytucie Badawczym Sportu i Analiz Treningowych najnowszą zabawką jest warta ćwierć miliona funtów wielka, ruchoma platforma połączona z kamerami telewizyjnymi, czujnikami badającymi ruchy ciała, ekranem i kilkoma komputerami naszpikowanymi unikalnymi programami. Doktor Gabor Barton, lekarz medycyny, z oczyma świecącymi blaskiem oczu dziecka grającego na konsoli PlayStation analizuje na niej, jak się rusza człowiek. Właśnie jeden z młodych futbolistów podłączony do aparatury, balansując ciałem, próbuje nadziać balony na szpikulec. Komputery mierzą jego stabilność i koordynację ruchów. - Stabilność w pionie jest kluczowa dla zachowania na boisku
precyzji, koordynacji ruchów - mówi Gabor Barton. - Piłkarz ze słabszą stabilnością będzie łapał więcej kontuzji. Jak już kontuzję złapie, maszyna ustali dlaczego. Zwłaszcza gdy urazy powtarzają się w tym samym miejscu. Jak u najbardziej uwielbianego na Wyspach piłkarza - Wayne'a Ronneya.

Najwięcej biegają pomocnicy

Czy polska piłka jest w tyle za najlepszymi, jeśli chodzi o wspomaganie naukowe? - Większość klubów tak, reprezentacja nie - mówi profesor Zbigniew Jastrzębski, fizjolog kadry narodowej. Zrobił analizy kinematyczne wszystkim graczom z orłem na piersi: zbadał, ile zawodnik biega, z jakimi prędkościami, z jaką częstotliwością sprintów. Użył do tego zestawu kamer i programu komputerowego. Wyszło mu, że w kadrze najwięcej biegają boczni pomocnicy Kamil Kosowski i Jacek Krzynówek - jakieś 12 kilometrów na mecz. Maciej Żurawski i Mirosław Szymkowiak trochę ponad 11 kilometrów. Trzy tygodnie przed mistrzostwami Jastrzębski tłumaczył, że pomoże piłkarzom wejść na optymalny dla nich poziom, ale cudów nawet on nie zdziała. - Nie zmienię struktury mięśniowej ani struktury układu krążenia piłkarza - mówił. - Na to muszę mieć dwa do trzech miesięcy. Na zgrupowaniu w szwajcarskim Bad Ragaz polscy piłkarze ostro harowali. Ćwiczyli z piłkami, rozciągali w parach gumy, biegali każdy swoim tempem, sprawdzając na podobnych do
zegarków licznikach, jak często biją ich serca. Tętno nie powinno podskoczyć powyżej 175 uderzeń na minutę. - To są nowe rzeczy. Piłkarze mają indywidualny trening, biegają na swoich wskaźnikach. Mają podłączone sport-testery do mierzenia częstotliwości skurczów serca, badamy im kwas mlekowy. Obliczamy, ile piłkarz przebiegnie, zanim się zatka - wyjaśnia fizjolog. Mundial pokazał, że nic to nie dało. Bo nauka w służbie piłki nożnej to wciąż nowe zjawisko, zdarza się więc, że naukowcy działają na oślep. Profesor Jastrzębski przekonuje, że w polskiej kadrze i tak nie jest z tym najgorzej. - W Europie pojawia się teraz wiele dziwnych teorii na temat piłki nożnej - opowiada. - W jednym klubie zawodnicy w ogóle się nie rozciągają. Inni jedzą obowiązkowo bekon na śniadanie czy na obiad. Jeszcze inni kanapki zaraz po meczu. Niektórzy przesadzają z odżywkami. Trochę za dużo naukowców średniej klasy pracuje przy zespołach. Dudek rządzi z pajacykiem

W roku 1958 Brazylijczycy przywieźli na mistrzostwa do Szwecji nie tylko nowatorski system ustawienia, ale także lekarza i psychologa. Dzisiaj to standard. Ale Polacy sparzyli się na pani psycholog na mistrzostwach w Argentynie w roku 1978. Porozdawała pytania piłkarzom, niektórzy zaznaczyli odpowiedzi bez czytania i wyszło na przykład, że Lubański nie może grać w ataku z Szarmachem. A mógł to być najlepszy atak tamtych zawodów. Obecne mistrzostwa już pokazały, że może czas przeprosić się z psychologią. Hugo Relves, doktorant z Uniwersytetu Johna Mooresa: - Bogate kluby mają podobny do siebie poziom przygotowania fizjologicznego i taktycznego. Różnicę robi psychika. Doskonale to rozumieją faceci tacy jak Mourinho (szkoleniowiec Chelsea Londyn i magister psychologii oraz sportu) czy menedżer Manchesteru United Alex Ferguson. Klasyczny przypadek: w roku 1996 Alex Ferguson rzucił przynętę w stronę menedżera Newcastle Kevina Keegana. - Newcastle jest wyżej w tabeli, bo wszyscy, grając z nami, dają z siebie
wszystko, a im odpuszczają - mówił Ferguson. - Na dodatek pomagają im sędziowie. Keegan się wściekł. - Jeśli przegrają, to dlatego, że są gorsi - grzmiał rozemocjonowany. Psycholodzy od piłki zauważyli, że w czasie jednej konferencji prasowej Keegan kilkanaście razy użył zbitki słów "jeśli przegrają". Nie ma wątpliwości - tym "jeśli" podkopał wiarę swoich piłkarzy. Bo jeśli trener nie jest pewny swego, to pewności nie będą mieć też piłkarze. Identyczny manewr stosował w tym roku w Wiśle Kraków trener Dan Petrescu (zwany polskim Mourinho) wobec trenera Legii Dariusza Wdowczyka. I udało mu się sprowokować go do kilku nerwowych wypowiedzi. Ale w Polsce ligi tym nie wygrał. Do klasyki przykładów ilustrujących psychologię futbolu wszedł niedawno polski zawodnik Jerzy Dudek ze swoim zachowaniem podczas meczu o Puchar Ligi Mistrzów z Milanem rok temu. W książce "Jak strzelić gola" doktor Ken Bray z uniwersytetu w Bath o obronie dobitki Szewczenki pisze tak: "Dudek wykazał się rewelacyjnym refleksem, co miało ważne
konsekwencje. W tym ułamku sekundy Szewczenko otrzymał powalający cios, nie strzelając pewnego gola. Dudkowi i Liverpoolowi przeciwnie - morale wzrosło". Według Braya nasz bramkarz robił mnóstwo przemyślanych psychologicznych sztuczek: podawał osobiście piłkę zawodnikom strzelającym karne i patrzył im przy tym prosto w oczy. W ten sposób zwiększał w ich umysłach swoją obecność w bramce i symbolicznie mówił: "ta piłka jest moja". Skacząc jak pajacyk, zwiększał optycznie chroniony obszar bramki. Przed decydującym karnym Szewczenki Dudek zmusił go, żeby się pochylił i wyciągnął ręce po piłkę. Dał odczuć zawodnikowi Milanu, kto rządzi na polu karnym. Dudek zdaniem Raya był w stanie, który psychologia nazywa "przepływem" - perfekcyjnego spokoju i pewności siebie. Liverpool nie mógł przegrać.

Polacy przegrani, ale nie spaleni

"Przepływ" nie zdarza się często polskim zawodnikom (choć na mundialu bliski był go Artur Boruc w meczu z Niemcami). Martin Littlewood na Uniwersytecie Johna Mooresa robi doktorat, a w klubie Bolton Wanderers opiekuje się cudzoziemcami, w tym trzema Polakami. Oto, co o nich mówi: - Tęsknią za domem, są bardziej zaangażowani religijnie niż inni, dobrze wychowani, pozbawieni agresji. Littlewood nie ma złudzeń co do tego, dlaczego Bolton kupił młodych Polaków: - Wszyscy są wysocy i potężni. - A może jakby byli mniej grzeczni, toby szybciej się przebili? - pytam. Littlewood: - To mit, że dobry piłkarz ma być zabijaką. To samo pisze Ken Bray: piłkarz nie powinien być za bardzo pobudzony. Współcześni trenerzy muszą dbać raczej o obniżenie podekscytowania. Według tej teorii puszczanie filmów z atakiem Niemców na Polskę - co robił Jerzy Engel na mundialu w Korei i Japonii - to jak strzelanie sobie samobója. Podekscytowany piłkarz niepotrzebnie pobudzi się jeszcze bardziej. Trener Paweł Janas na szczęście nie
puszczał filmów wojennych nawet przed meczem z Niemcami. Może dlatego Polscy kibice nie mieli po tym spotkaniu patriotycznego kaca - zespół przegrał, ale nie spalił się psychicznie, podjął walkę. A to, że tego meczu wygrać nie mógł, i tak zostało wcześniej naukowo udowodnione.

Marcin Fabjański, Liverpool, Bad Ragaz

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)