Pijany piątek
Izba Wytrzeźwień to miejsce przerażająco szczere, które nie pozostawia złudzeń co do skutków picia w nadmiarze. Na zielonych materacach ramię w ramię solidarnie trwa trawienie alkoholu.
Profesor politechniki leży obok księdza z podłódzkiej parafii – nałogowca. W sali obok 18-latek, który zbyt intensywnie świętował swoje wejście w dojrzałość opędza się od namolnego, bezdomnego Janka, który nie raz wychodził z izby nad ranem i wracał wieczorem.
To tutaj w zeszły piątek ubrany w drogą skórzaną kurtkę facet koło trzydziestki płacze jak dziecko: – Panowie wypuście, bo żona mnie zabije. Tu inny facet przekonuje z ręką na sercu dyżurnego lekarza izby: – Panie inżynierze kochany, tylko dwa piwka dzisiaj wypiłem. I setunię.
– Podczas rejestracji wielu pijanych nam grozi, dlatego nie zwracamy się do siebie po imieniu – mówi kierownik zmiany. – Straszą, że znają najważniejszych ludzi w mieście, mają układy i pieniądze. Rano prawie żaden tego nie pamięta. Wypija dwa litry wody mineralnej i prosi o "klina" albo o kanapkę. Klina nie dostaje nigdy, ale bywa, że kanapkę ktoś z nas mu odda. Przecież to człowiek.
Stali bywalcy izby, która pracuje przez okrągły rok, zapisani są na "twardym dysku", czyli kilkunastu tekturkach przechowywanych w dyżurce. Nigdy nie płacą, nigdy nie przestają pić. Czasem ktoś z izby dowiaduje się, że znany wszystkim Wiesiek albo Kazik wyzionął w zeszłym tygodniu ducha.
– Tak było ze świetnym kucharzem, który pływał na statkach i tam się tak rozpił, że już nigdy nie wyszedł z nałogu – wspomina lekarz. W izbie nocują tylko ci, którzy mają od 0,5 do 4 promili alkoholu. Rekordziści jadą na oddział toksykologii szpitala przy ul. Teresy
. Worki jeżdżą karetą
Pacjenci trafiają do izby z rodzinnych uroczystości, awantur, meczów, imprez, ulic, pubów, podwórek, bram, a nawet z pracy. Najwięcej jest tych "rodzinnych". Po "występie" awanturnik jedzie radiowozem na ul. Kilińskiego. Tu czeka na niego "kareta" i zazwyczaj darmowy nocleg. Darmowy, bo tylko 14 procent pacjentów płaci 150 zł za noc.
– Kareta to trzykołowy zapadnięty wózek – tłumaczy ratownik medyczny. – Wsadzamy w niego pacjenta, który nie ma już siły chodzić na własnych nogach, czyli zachowuje się jak... worek.
"Worki" podjeżdżają od drzwi radiowozu do poczekalni. Policjanci wypełniają wniosek o ich przyjęcie w karcie pobytu.
Zgrywus, Kolejarz, Żonkoś...
Godz. 18.30. Do poczekalni wjeżdża kareta z pulchnym mężczyzną koło pięćdziesiątki. Leżał przed supermarketem w centrum Łodzi. Na lewej nodze ma tylko dziurawą skarpetkę, na prawej rozdeptanego, brązowego buta. Cuchnie. Kompletnie zalany uśmiecha się i wymachuje rękami. – He, he będzie mecz, he, he wygramy – bełkocze niewyraźnie. – Legia, Widzew, he, he.
– Uspokój się – mówi pracownik izby. – Ale ja zgrywus jestem – ożywia się pacjent. – Choruje pan na coś? – pyta anielsko spokojnym głosem doktor S. – Proszę dmuchać co najmniej 3 sekundy w rurkę. Słyszy mnie pan? – Będzie mecz, wygramy, he, he – klepie swoje Zgrywus i łapczywie przykleja się do ustnika alkometru. – No, pięknie i już mamy wynik – mówi lekarz. – 2,2 promila. – Jaki wynik, ziomal, jaki wynik – mamrocze Zgrywus. – Przecież meczu jeszcze nie było...
Godz. 19.03. Do izby w asyście dwóch rosłych policjantów wchodzi niepozorny mężczyzna w okularach. Prowodyr awantury domowej. Grzecznie siada w gabinecie lekarskim i kurczowo zaciska ręce na jutowej torbie w paski. – Panie doktorze ja mało wypiłem – mówi prawie "trzeźwym" głosem. – Tak mnie ta kobita zdenerwowała. Ja wrócę sobie pociągiem do domu. – Nikt nie będzie tu pana zatrzymywał – tłumaczy lekarz. – Proszę dmuchamy. Dobrze, dziękuję. Niestety wyszło ponad 1,5 promila.
– Ale ja mam pociąg, bo tu mieszka moja żona, a ona mnie tak denerwuje – mówi. – Pociągiem dojadę. A z czego ja zapłacę, mam tylko 372 złote renty. Nie zostanę. Za cholerę nie zostanę.
Godz. 20.58. Młodego mężczyznę w skórzanej kurtce prowadzi pod pachy patrol policji. Jest zamroczony. Mimo to posłusznie dmucha w alkometr, recytuje swoje dane i daje się doprowadzić na korytarz. Dopiero kiedy kierownik zmiany przeszukuje mu kieszenie spodni i kurtki, żeby oddać do depozytu cenniejsze rzeczy trochę trzeźwieje i zaczyna bełkotać coś o żonie. Denerwuje się kiedy obrączka wpada do "depozytowej" miski. – Panowie, żona mnie zabije. I w oczach stają mu łzy.
Prawie 3 promile alkoholu we krwi to o dużo za dużo, żeby mógł wrócić do domu. Pracownicy izby prowadzą go do przebieralni. Z niemałym trudem zdejmują mu ubranie. W białej koszuli, na bosaka wchodzi do windy i jedzie "na pokoje". Tu pod obiektywem kamery spędzi minimum 8 godzin.
Nerwowe babki
W czasie piątkowego pobytu w izbie w ciągu zaledwie czterech godzin udało się zapełnić 20 miejsc dla mężczyzn (10 już było zajętych od rana). Żadne z sześciu damskich łóżek nie miało lokatorki. Nikt nie wylądował też w sali specjalnej, gdzie leżałby na łóżku przypięty skórzanymi pasami.
– Pijane kobiety są potwornie nerwowe. Kopią w drzwi, okropnie bluźnią – mówi pracownik izby. – Są nieznośne, niektóre chcą się bić. Kiedy trzeźwieją wstydzą się i czasem przepraszają.
Od 1 grudnia Izba Wytrzeźwień przestanie istnieć. Każdy "zawiany" delikwent trafi tu jeśli przywiezie go pogotowie. Będzie poddany, jeśli wyrazi zgodę, terapii antyalkoholowej. Koszty jego wizyty pokryje Narodowy Fundusz Zdrowia. – Tu i tak nic się nie zmieni – mówią w izbie. – Zawsze ktoś będzie pić...
Agnieszka Gospodarczyk