Piętnował pogotowie za śmierć syna. Będzie milczał?
Pogotowie Ratunkowe w Bydgoszczy zawarło ugodę z mężczyzną, którego oskarżyło o zamieszczanie w internecie szkalujących wypowiedzi. Mieszkaniec Bydgoszczy stracił w 1997 roku w wypadku syna i uważa, że przyczyniła się do tego pijana ekipa pogotowia.
31.01.2012 | aktual.: 31.01.2012 18:57
Wezwana wówczas do wypadku samochodowego załoga karetki stwierdziła zgon 19-latka i szybko odjechała, bo świadkowie wypadku spostrzegli, że lekarz i sanitariusz sprawiają wrażenie pijanych. Jeden ze strażaków obecnych na miejscu zauważył jednak, że chłopak daje oznaki życia. Kolejna wezwana karetka dotarła jednak za późno. Od kilkunastu lat mężczyzna jest bardzo aktywny na lokalnych forach internetowych, gdzie opisuje sprawę i piętnuje pogotowie.
Jak poinformowano w Sądzie Rejonowym w Bydgoszczy, podczas pierwszej, niejawnej rozprawy, strony zawarły ugodę. Przed sądem Andrzej Kaniecki zobowiązał się do zaprzestania publikowania w internecie negatywnych opinii na temat obecnego funkcjonowania Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy.
- Jeśli ktoś mnie zapyta, jak zginął mój syn, to nie będę milczał. Jeśli chodzi o obecną sytuację pogotowia i jego funkcjonowanie, to są sprawy dla mnie zamknięte; szkoda tylko, że sprawa trafiła do sądu - można było po ludzku porozmawiać, ale nikt z pogotowia mnie o to nie prosił - powiedział po rozprawie Kaniecki.
Prawniczka reprezentująca pogotowie podkreśliła, że nie neguje prawdziwości okoliczności, które towarzyszyły śmierci syna Andrzeja Kanieckiego przed 14 laty. Oczekuje jednak, że emocje ojca nie będą wyrażane poprzez oskarżenia rzucane pod adresem pogotowia funkcjonującego od kilku lat pod innym kierownictwem i z częściowo zmienionym personelem.
W pozwie, skierowanym do sądu w Bydgoszczy, dyrekcja Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy zarzucała Kanieckiemu, że od lat pomawia tę instytucję o "zatajanie dokumentacji medycznej, udział w zorganizowanej grupie przestępczej i działalność spiskową". Mężczyzna nazywać miał także pracowników pogotowia "łowcami skór", a samo pogotowie "pijacką meliną".
Początkiem konfliktu Kanieckiego z bydgoskim pogotowiem był wypadek samochodowy jego syna, do którego doszło 1 listopada 1997 roku na przedmieściach Bydgoszczy. Załoga wezwanej na miejsce karetki stwierdziła zgon chłopaka i szybko odjechała, bo świadkowie wypadku spostrzegli, że lekarz i sanitariusz sprawiają wrażenie pijanych. Jeden ze strażaków obecnych na miejscu zdarzenia zauważył jednak, że Dawid daje oznaki życia. Kolejna wezwana karetka dotarła jednak dopiero po godzinie i na ratunek było za późno.
Zaalarmowana policja ustaliła, że lekarz i sanitariusz faktycznie tego dnia byli nietrzeźwi podczas dyżuru. W ukryciu prawdy nie pomogła nawet próba oszustwa: na badanie trzeźwości stawił się początkowo inny lekarz pogotowia, podający się za osobę poszukiwaną przez policję, by "chronić" kolegę.
Po kilku latach lekarze i sanitariusz zostali prawomocnie skazani za pijaństwo w pracy i próbę oszustwa, ale wyroki więzienia zostały warunkowo zawieszone. Ojciec Dawida do dziś uważa, że kary były zbyt łagodne, określa je jako "kpinę" i nieustannie przypomina historię śmierci swojego syna.
Od kilkunastu lat mężczyzna jest bardzo aktywny na lokalnych forach internetowych, gdzie opisuje także dalsze losy pracowników pogotowia związanych ze sprawą jego syna i piętnuje samo pogotowie. Dyrekcja WSPR w Bydgoszczy oszacowała, że Kaniecki zamieścił w internecie nawet kilkanaście tysięcy wpisów na temat tej instytucji i podkreślała, że wiele z nich to bezpodstawne szkalowanie.
Pogotowie zgłaszało wcześniej swój problem do prokuratury, ale ta nie znalazła podstaw do wszczęcia sprawy karnej i zasugerowała dochodzenie sprawiedliwości w sądzie cywilnym. Nie powiodła się także przedsądowa próba mediacji, bo Kaniecki odmówił zamieszczenia przeprosin w lokalnych mediach.