Pierwszy taki proces w Polsce: prezydent przed sądem
Pełnomocnik prezydenta Lecha Kaczyńskiego chce odrzucenia pozwu Lecha Wałęsy z żądaniem przeprosin i zapłaty 100 tys. zł. za określenie go przez głowę państwa mianem agenta SB o kryptonimie Bolek. Pełnomocnik Wałęsy uważa, że taki wniosek to gra na przeciąganie rozpoczętego we wtorek procesu. Na razie odroczono go do 18 grudnia.
We wtorek w Sądzie Okręgowym w Warszawie ruszył precedensowy proces między byłym a obecnym prezydentami RP. Wałęsa żąda od Lecha Kaczyńskiego odwołania jego słów z wywiadu dla Polsatu w 2008 r., że historyczny lider Solidarności był agentem SB oraz 100 tys. zł zadośćuczynienia dla siebie.
Na pierwszą rozprawę nie stawili się ani powód, ani pozwany, których reprezentowali prawnicy. Na proces cywilny strony nie muszą się stawiać osobiście, może je reprezentować adwokat. Sąd nie ma możliwości nakazania stawiennictwa prezydentowi RP.
Na rozprawie odtworzono wywiad Lecha Kaczyńskiego dla Polsatu z 2008 r.
O odrzucenie pozwu wniósł pełnomocnik Lecha Kaczyńskiego. - Uważamy że droga sądowa jest niedopuszczalna - powiedział przed sądem mec. Rafał Kos. W odpowiedzi na pozew napisał, że prezydent może odpowiadać tylko przed Trybunałem Stanu, a nie przed sądem powszechnym.
Według mec. Kosa, inkryminowaną wypowiedź złożył prezydent, a nie osoba prywatna, a wywiad odbył się w Pałacu Prezydenckim. - To był komentarz do spraw z domeny publicznej i tym samym stanowił zachowanie pozostające w związku z funkcją głowy państwa - powiedział. Podkreślił, że za takie działania konstytucja przewiduje odpowiedzialność prezydenta wyłącznie przed TS.
Reprezentująca Wałęsę mec. Ewelina Wolańska przeciwstawiła się temu wnioskowi, wnosząc o jego oddalenie. Przypomniała słowa z pozwu, że Lech Kaczyński podlega odpowiedzialności przed sądem powszechnym, bo wypowiedź "nie należy do zakresu urzędowych funkcji czy obowiązków prezydenta RP, ściśle określonych w konstytucji, za których naruszenie mógłby odpowiadać przed Trybunałem Stanu. - To nie był wywiad ściśle polityczny; to był prywatny pogląd pana Lecha Kaczyńskiego nt. pana Wałęsy - dodała.
Wywiad prezydenta
Przedmiotem pozwu jest wywiad Lecha Kaczyńskiego z czerwca 2008r. dla Polsatu. Rozmowa dotyczyła mającej się wtedy ukazać książki historyków IPN Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka "SB a Lech Wałęsa", którzy napisali, że w pierwszej połowie lat 70. Wałęsa miał być agentem gdańskiej SB o kryptonimie Bolek. Na słowa dziennikarki, że Wałęsa jest naszym największym autorytetem i nie należy atakować go w taki sposób, Lech Kaczyński odparł, że "demokratycznemu społeczeństwu należy się prawda, nawet jeżeli jest trudna". Dodał, że o tym, że Wałęsa był agentem "Bolkiem", wie niezależnie od lektury książki, której jeszcze nie czytał.
Wałęsa wiele razy zaprzeczał, by był "Bolkiem". W pozwie ochronę dóbr osobistych wnosi, by swe słowa, jako niezgodne z prawdą, prezydent odwołał w Polsacie między godz. 21 a 22. Ponadto żąda "zaniechania takich wypowiedzi w przyszłości" i zapłaty przez Lecha Kaczyńskiego 100 tys. zł jako "zadośćuczynienie za doznaną krzywdę".
W pozwie mec. Ewelina Wolańska podkreśla, że kilka dni po wywiadzie Wałęsa skierował do prezydenta list, w którym wzywał go do odwołania "haniebnej" i "podającej nieprawdziwe fakty" wypowiedzi. Jak mówi Wolańska, strona pozwana nie wykonała żadnego gestu, który można by odczytać jako "przyznanie się do błędu", dlatego "powód został zmuszony do wystąpienia na drogę procesu sądowego".
Pozew przytacza wyrok Sądu Lustracyjnego z 2000 r., w którym za prawdziwe uznano oświadczenie lustracyjne Wałęsy, że nie współpracował ze służbami specjalnymi PRL. Zdaniem Wolańskiej prezydent, zarzucając Wałęsie współpracę z SB, lekceważy wyrok sądu. "Ponadto, można przyjąć, dodał odwagi przeciwnikom politycznym powoda do kontynuowania zniewag" - głosi pozew.
Zaznaczono w nim, że Lech Kaczyński podlega odpowiedzialności przed sądem powszechnym, bo inkryminowana wypowiedź "nie należy do zakresu urzędowych funkcji czy obowiązków prezydenta RP, ściśle określonych w Konstytucji, za których naruszenie mógłby odpowiadać przed Trybunałem Stanu".
W aktach sprawy do piątku nie było żadnego pisma procesowego od Kancelarii Prezydenta RP. Jest zaś pismo sądu z czerwca br. o wysłaniu do kancelarii pozwu, wraz z wyznaczeniem 40 dni na odpowiedź na pozew. Do akt dołączono też poświadczenie odbioru tego pisma przez "uprawnionego pracownika" Kancelarii Prezydenta RP, który 10 czerwca podpisał się imieniem i nazwiskiem. By nie przegrać procesu o ochronę dóbr osobistych, pozwany musi udowodnić, że mówił prawdę lub przynajmniej dowieść, że działał w interesie publicznym i dlatego jego działanie nie może być uznane za bezprawne.