Pierwsza zagraniczna baza wojskowa Chin powstanie w Dżibuti?
Dżibuti, maleńkie państewko, z którego zlokalizowaniem na mapie mogłoby sobie nie poradzić wiele osób, może wkrótce przemodelować geopolityczną mapę świata. Wszystko za sprawą projektu, który negocjują Chińczycy. Port handlowy, baza wojskowa, a może instalacja o łączonym charakterze? Bez względu na to, jaki model zostanie wybrany, układ sił w regionie - i w Dżibuti, gdzie stale stacjonuje 4,5 tys. Amerykanów - ulegnie zmianie.
Dżibuti uznawane jest za oazę spokoju w targanym przez wojny Rogu Afryki. Kraj dał się też poznać jako sojusznik Stanów Zjednoczonych. W czasie licznych operacji antyterrorystycznych i antypirackich to właśnie z dżibutyjskiej bazy Amerykanów Camp Lemmonier, największej bazy USA w Afryce, startowały śmigłowce wojsk specjalnych, samoloty oraz drony, które operowały nad Jemenem i Somalią.
O tym, jak ważne jest Dżibuti w amerykańskiej strategii świadczy fakt, że na początku maja prezydent Obama przedłużył o kolejne 10 lat dzierżawę terenów (z opcją prolongaty na kolejną dekadę). I to mimo faktu, że tamtejszy prezydent zażądał dwukrotnie większego "czynszu".
Chińska oferta nie do odrzucenia?
Niewielkie państwo, leżące u bram Morza Czerwonego, od lat czerpie korzyści z wynajmowania strategicznej infrastruktury. Oprócz Amerykanów, z baz i lotnisk korzystają lub korzystali w przeszłości także Francuzi, Niemcy i Japończycy. Sama obecność Stanów Zjednoczonych przynosi Dżibuti kwoty rzędu 70 mln dolarów rocznie.
Do grona najemców wkrótce mogą dołączyć Chiny. Co istotne, w przeciwieństwie do szeregu innych wielkich afrykańskich inwestycji Państwa Środka, ta ma mieć nie tylko ekonomiczny charakter, ale także militarny. Wiele wskazuje bowiem na to, że Pekin chce utworzyć w Rogu Afryki zamorską bazę wojskową, która stanie się pierwszą tego typu instalacją Chin. Ewentualna baza Chin w Dżibuti stanie się przedłużeniem dwustronnej umowy o bezpieczeństwie i obronności, jaką oba kraje podpisały na początku 2014 roku. Na jej mocy już teraz chińska flota może zawijać do dżibutańskich portów w zamian za pomoc w postaci szkoleń wojskowych i dostępu do sprzętu.
Zresztą całościowy chiński pakiet wydaje się ofertą nie do odrzucenia dla władz Dżibuti. Właśnie dlatego Amerykanie wkrótce mogą mieć w Rogu Afryki nie tylko równorzędnego sąsiada, ale nawet dominującą siłę z racji nakładów, jakie zamierzają zainwestować Chiny. Jeden z państwowych holdingów wykupił akcje w stołecznym porcie za równowartość 185 mln dol., Pekin zobowiązał się także do rozbudowy portowej infrastruktury. Kontrakt opiewający na 420 mln dol. będzie realizowała państwowa firma budowlana z Chin. W najbliższych latach Chińczycy poprowadzą także tory kolejowe z portu do Etiopii oraz wybudują dwa międzynarodowe lotniska.
Całość obecnych i planowanych w najbliższych latach inwestycji w infrastrukturę portową, drogową i lotniczą w Dżibuti szacowana jest na około 9 mld dolarów, które Dżibuti pożyczyło od chińskiego banku Exim. Jest to tym bardziej zawrotna kwota, jeśli weźmiemy pod uwagę, że PKB tego kraju oscyluje w granicach 1,5 mld dolarów rocznie.
"Sznur pereł"
Prawdopodobieństwo powstania wojskowej bazy Chin w Dżibuti może przyprawiać o ból głowy nie tylko USA, ale także Indie. Jest bowiem kolejnym etapem konsekwentnie realizowanej strategii "sznura pereł", który w przyszłości ma okalać państwa położone nad Oceanem Indyjskim w pasie od kontynentalnych Chin po wschodni kraniec Afryki. To właśnie na tym szlaku Państwo Środka inwestuje w zamorskie porty, które mają nie tylko umożliwić zdominowanie handlu morskiego w tej części świata, ale także stworzyć bezpieczną przystań logistyczną dla coraz silniejszej chińskiej marynarki wojennej. Powstanie stałej bazy wojskowej jest jednak zupełnie nową jakością. - Chiny mają jasny cel, chcą wybudować blue-water navy, co oznacza, że zasięg ich floty w pewnym momencie musi przekroczyć wschodnie wybrzeże Afryki i zachodnie krańce Oceanu Indyjskiego. Dlatego Chiny muszą myśleć długofalowo i znaleźć sposób na obsługę okrętów marynarki coraz dalej i dalej - tłumaczył w rozmowie z RFO David Shinn, były ambasador USA w Etiopii.
Słuszność tej tezy potwierdza Rafał Ciastoń. - Dzięki bazie Chińczycy nabieraliby wprawy w operowaniu mniejszymi i większymi grupami okrętów w znacznym oddaleniu od własnego wybrzeża - tłumaczy.
Wydaje się, że choć Pekin nie przyznaje się do tego oficjalnie, to właśnie znalazł jeden ze sposobów na obsługę okrętów, o których mówił były ambasador USA, szczególnie, że Dżibuti wydaje się żywo zainteresowane tym tematem. - Francuzi są obecni od dawna, Amerykanie odkryli, że położenie Dżibuti może być pomocne w walce przeciwko terroryzmowi w regionie. Japończycy chcą ochronić się przed piractwem, a teraz również Chińczycy chcą bronić swoich interesów i są mile widziani - mówił agencji AFP prezydent Dżibuti.
Nowa "perła", ale jaka?
Słowa prezydenta Guelleha jednoznacznie sugerują, że Chiny chcą wojskowej bazy, jednak dopóki Pekin tego nie potwierdzi, dopóty nie można brać tego za pewnik. Nie jest więc wykluczone, że chodzi tylko o port, który umożliwi obsługę logistyczną chińskich jednostek, a nie bazę z prawdziwego zdarzenia z fortyfikacjami, systemami komunikacyjnymi i arsenałem broni.
Tak czy inaczej, Dżibuti jest na dobrej drodze, by stać się nową "perłą" w chińskim "sznurze". Najbliższa przyszłość pokaże czy instalacja Państwa Środka będzie miała charakter handlowo-logistyczny czy też będzie placówką, stojącą na straży "morskiego Jedwabnego Szlaku".
Chiny tradycyjnie stawiają się w opozycji do dawnych kolonialnych potęg Europy i gospodarczo-militarnej hegemonii Stanów Zjednoczonych. Dlatego, nawet jeśli wybudują w Dżibuti wojskową bazę, być może nie będą chciały szczególnie akcentować tego fakty. Afryka od wielu lat jest przecież kierunkiem ekspansji o przede wszystkim ekonomicznym charaktrze. Przy czym Pekin kreuje się na potężnego partnera, który jednak zamiast wysyłać na Czarny Ląd swoje kontyngenty żołnierzy, ekspediuje armie inżynierów i finansistów. Zamorska baza wojskowa stawiałaby tymczasem Chińczyków w pozycji podobnej do tej, którą tak krytykują, a więc "neokolonialistów" w amerykańskim stylu.
Trochę ekonomii, trochę militariów
Chiny, znane z niechęci do ostentacyjnej "projekcji siły", mogą wybrać jednak "trzecią drogę". Nie muszą podążać jednoznacznie militarną ścieżką, budując wojskową infrastrukturę. Nie muszą także budować stricte portowego centrum logistycznego dla statków handlowych i okrętów marynarki. Zamiast tego mogą zastosować model pośredni, szczególnie, że podobną mieszankę powiązań gospodarczych i zwiększania wpływów wojskowych Chińczycy wykorzystują z powodzeniem w innych rejonach świata.
Za ilustrację może posłużyć przykład Sri Lanki, gdzie jesienią ubiegłego roku pojawiły się chińskie okręty podwodne. Doki i terminal portowy w Kolombo, gdzie zawinęły jednostki, były jednak wybudowane przez Chińczyków, którzy przymierzali się nawet do wielkiego projektu "portowego miasta" za 1,4 mld dolarów. Na razie ten pomysł został zawieszony przez lankijski rząd z powodu braku kompletu pozwoleń. Można sobie jednak wyobrazić, że wizyty okrętów Państwa Środka działają w najlepszym przypadku deprymująco, a w najgorszym mogą wpłynąć w przyszłości na przychylną decyzję dla chińskiej inwestycji.
Aktywna postawa Chin w międzynarodowym handlu i dominacja nad słabszymi partnerami w dłuższej perspektywie może więc pozwolić na rozwinięcie również globalnego wpływu militarnego. Rosnące potrzeby
Jesienią ubiegłego roku "The Namibian", największy dzienniki w Namibii, ujawnił sensacyjną informację o sieci 18 zagranicznych baz marynarki wojennej, które rzekomo chcieliby w przyszłości zbudować Chińczycy. Na liście znajdowało się także Dżibuti, co każe zastanowić się, czy nie mamy do czynienia z pierwszym etapem realizacji tego ogromnego projektu.
Sama koncepcja budowy kilkunastu baz wojskowych na obcym terenie pokazuje także rosnące ambicje Chin, za którymi idą coraz większe potrzeby modernizowanej w błyskawicznym tempie floty (czytaj więcej).
Na przestrzeni ostatnich dwóch lat Pekin wysyłał cztery różne grupy swoich okrętów do Zatoki Adeńskiej i Somalii. Miały one za zadanie chronić żeglugę cywilną i zapobiegać operacjom piratów. Jedna z misji polegała także na ewakuacji zagranicznych obywateli z Jemenu. Jest więc zrozumiałe, że za wzmożoną aktywnością marynarki wojennej pojawia się chęć znalezienia stałego przyczółka, a nie tylko gościnnego portu w obcym państwie.