PolskaPierwsi, drudzy i wygnani

Pierwsi, drudzy i wygnani

O kurwa, jesteśmy piąci - okrzyk działaczki Samoobrony parę minut po godzinie 20 zapowiada nadejście istnej Nocy Walpurgii w sztabie partii Andrzeja Leppera. Ekrany telewizorów nastawionych na pierwszy program TVP pokazują słupki z prognozami wyników. "Zlepperowani" już po słupku Platformy wołali "teraz my, teraz my", a tu klops.

Pierwsi, drudzy i wygnani
Źródło zdjęć: © PAP | Andrzej Rybczyński

29.09.2005 | aktual.: 29.09.2005 16:34

Telewizja pokazuje wynik SLD, potem LPR i dopiero potem Samoobrony. Przy automacie do kawy mdleje dziewczyna. Działacze wachlują ją pasiastymi chustkami. - Po twarzy - doradza ktoś. - Za dużo fotoreporterów - mówi inny. Omdlałą wynoszą na powietrze. Na miejsce powyborczej fety Samoobrona wybrała halę Expo na warszawskiej Woli. Za mało ludzi, by zapełnić wynajęte pomieszczenia. Wynik kiepski. Discopolowe rytmy zespołu Impuls porywają do tańca zaledwie 20 osób. Wódeczka leje się z plastikowych butli wniesionych w torbach. Salceson szybko znika - podobnie jak samoobronowe VIP-y i studiująca w Warszawie młodzieżówka. Na prywatne party nie zaprosili przyjezdnych. - Mam pierwszy pociąg dopiero rano - żali się młody działacz. Obok pracują robotnicy szykujący halę na zbliżające się targi: - Skocz któryś do krawatów, zobacz, czy im jakie piwo zostało?

Zapach zwycięstwa

Partia socjalnej prawicy albo nie wierzyła, że wyprzedzi Platformę, albo pożałowała funduszy. Nowa siedziba PiS na Ochocie w żaden sposób nie była przygotowana na triumf. Mało było miejsca, cateringu i powietrza. Znani z sarmackich sylwetek działacze PiS pocili się z gorąca i emocji, co trochę psuło atmosferę zwycięstwa. Bąbelki w podanym o 22 winie musującym nieustalonej marki i perliste błyski na czołach i polikach - to były jedyne oznaki święta Prawa i Sprawiedliwości.

Ożywienie przyszło o 22.25 wraz z telewizyjnym łączeniem. Opustoszałą salę należało przedstawić jako miejsce tętniące życiem. - Rozmawiajcie ze sobą, tylko naturalnie, żadnego machania za głowami, bo to jest żenujące - doradzał operator TVP. - Nie do nas z takimi komentarzami - oburzyła się młodzieżówka PiS.

Najwytrwalsi zostali nagrodzeni - tuż przed północą pojawił się wśród nich Jarosław Kaczyński, by podziękować i uścisnąć dłonie. Osobne podziękowania przyszły premier skierował do pana Tolka Jabłońskiego, który przez cały wieczór wyśpiewywał szlagiery lat 80. i hymn PiS kończący się słowami "Bóg, honor i ojczyzna niech zabrzmi w nas, Prawo i Sprawiedliwość, Prawo i Sprawiedliwość prowadzi nas!".

Sanacyjny raut

Impreza niedoszłych zwycięzców - Platformy Obywatelskiej - to był inny świat. Najelegantszy zakątek ulicy Foksal, która wygląda jak Barcelona lub Paryż, a nie Warszawa. Pałacyk Zamoyskich w stylu francuskiego neorenesansu w tle, miejsce akcji - Dom Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich - czyli najbardziej wyrafinowany klasycyzujący socrealizm. Stare jesiony, parkowe cisy, kameralnie sączące się przeboje U2.

W tym roku modne są garnitury kort-tenis i krawaty jasnobłękitne. W takim właśnie zestawie przybyło mnóstwo gości, ale najlepiej prezentował się kandydat Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. Z akcesoriów najważniejsze były markowe oprawki okularów. Prada i Moschino w szczególności. Styl sztruksowo-profesorski lansował Paweł Śpiewak, ale podobnych mu inteligentów spod znaczka "Polo Ralph Lauren" było tu więcej.

Emocje, jak na odpowiednie towarzystwo przystało, raczej stonowane. I tu, i w PiS pierwsze wyniki wyborów były znane wcześniej z przecieków. Ogólnie rzecz biorąc, impreza przypominała raut sanacyjnej dyplomacji z czarno-białego filmu z Dymszą i Smosarską, tyle że w kolorze. Nawet ekipa kenijskiej telewizji wpasowała się w klimat. Wyglądali, jakby przyjechali na zaproszenie przedwojennej Ligi Zamorskiej i Kolonialnej.

Powodów do szampana nie było. Zamiast niego serwowano drogie wina i wyśmienitą kuchnię włoską, przełamaną akcentami polskimi. Impreza "business class" ograniczona była jednak tylko do zaproszonych gości. Na zwykłych sympatyków Platformy czekał w ogródku restauracji Villa Foksal serwis rodem z tanich linii lotniczych - piwo w plastikowych kubkach, kiełbasa, chleb i ogórki. Frekwencja szybko spadła, gdy okazało się, że wszystko jest za opłatą.

Wszechpolacy w parku

Liga Polskich Rodzin zebrała się w warszawskim biurze eurodeputowanego Wojciecha Wierzejskiego na Grochowie. Nie było muzyki, alkoholu ani hostess. Wieczór rozpoczęto filmem dokumentalnym o LPR i odśpiewaniem Roty. Wśród gości prawie sami wszechpolacy. - Skoczymy do lasku na browca - młodzież informuje wiceprzewodniczącego swojej organizacji Cypriana Gutkowskiego. Nieobeznani ze stolicą laskiem nazwali sąsiadujący z biurem Wierzejskiego park Skaryszewski, od pokoleń miejsce schadzek zdesperowanych homoseksualistów. Tam poza piwem wszechpolacy raczyli się również tequilą kupioną w supermarkecie na rogu.

Kiedy o 22 telewizje potwierdziły wcześniejsze prognozy, że z Ligą nie jest najlepiej, rozpoczęło się wielkie sprawdzanie. Obdzwaniano działaczy w terenie, liczono, ile głosów uzbierała Liga w poszczególnych komisjach obwodowych.

Czerwone jabłka

- Jestem w Londynie, jak tam wybory? - któryś z działaczy SLD odczytał na głos SMS-a od Grzegorza Kołodki. - Odpisz, że świetnie - polecił goszczący na Rozbrat Leszek Miller. Powodów do radości było sporo. Sojusz przeżył. A "borówki" nie. Nastroje młodych liderów lewicy tonowała stara gwardia. - Ta euforia jest zupełnie niezrozumiała. To pokazuje, jak wielki był dół psychiczny w partii i że spodziewano się tu najgorszego - komentował Józef Oleksy. Najgorsze spotkało właśnie jego, bo sondaże pokazywały, że nie dostał się do Senatu, podobnie jak i cała reszta kandydatów SLD.

Na Rozbrat ciekawostką nie mniejszą od kenijskiej ekipy na Foksal był Tomasz Nałęcz, de domo PZPR, primo voto Unia Pracy, secundo voto SdPl, tertio voto Cimoszewicz. - Sprowadza mnie tu sympatia do Wojciecha Olejniczaka - tłumaczył zdziwionym działaczom SLD. Sam Olejniczak jakby dystansował się od starszych kolegów i od awansów czynionych przez Nałęcza. W sali z telebimami jeden obstawiało nowe przywództwo, drugi - dawni towarzysze. Catering nie był godzien uwagi, poza wielką stertą czerwonych jabłek i piwem Lech i Tyskie autorstwa Kompanii Piwowarskiej należącej do Jana Kulczyka.

Zatańczą jeszcze raz

Polskie Stronnictwo Ludowe bawiło się w swej odwiecznej ZSL-owskiej siedzibie przy ulicy Grzybowskiej. Orkiestra grała "Zatańcz ze mną jeszcze raz" i "Gdy mi ciebie zabraknie", co po przekroczeniu przez ludowców pięcioprocentowego progu nie brzmiało już tak rzewnie. Było za to miłym pożegnaniem dla ponad 20 kolegów, którzy do Sejmu już nie wrócą.

Oprawa wieczoru była skromna. Na stołach tylko soki, skromne kanapeczki i ciasteczka, które zostały w mig pochłonięte. Atmosferę stypy miały zwalczać występy zaopatrzonych w biało-zielone pompony cheerleaderek z zespołu Ochotniczej Straży Pożarnej z Gozdowa w Siedleckiem oraz błyskotliwa konferansjerka Sławomira Świerzawskiego z zespołu Bayer Full. Karnie stawili się wszyscy z wyjątkiem kandydata na prezydenta Jarosława Kalinowskiego. Zarzekał się, że przyjdzie, gdy słupki pokażą 10 procent. Ale nie było mu to dane i przyjechał dopiero na koniec imprezy koło 22.

Marcel Andino Velez
współpraca: aj, kd, sylv, raf

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)