Pielgrzym u kresu drogi
Pielgrzymka życia Papieża zamknęła się w całość - pisze w "Rzeczpospoiltej" Bogumił Luft. Spoglądając wstecz, można wyraźnie dostrzec logikę Jego życia - jakby jakaś niewidzialna ręka prowadziła Go przez kolejne doświadczenia, przygotowując do zadania, które miał wypełnić.
04.04.2005 | aktual.: 04.04.2005 10:05
Swoja posługę Papież rozumiał jako formę ojcostwa. W kontaktach z ludźmi nie udawał równego partnera. Jednak - zaznacza Bogumił Luft - swoje "dzieci" nie tylko upominał i dzielił się z nimi swym doświadczeniem - starał się też uważnie słuchać, co mają do powiedzienia, choć rzadko dawał się przekonać.
W odniesieniu do najgłębszych wartości, a często także sposobów ich wyrażania, Papież był konserwatystą. Publicysta "Rzeczpospolitej" podkreśla jednak, że jego konserwatyzm nie miał charakteru obronnego, odruchu zamykania się w oblężonej twierdzy. Był ofensywny, choć nie agresywny. Szedł na spotkanie świata, a przede wszystkim ludzi.
W miarę upływu lat i rozwijania się choroby, Jana Pawła II było coraz mniej słychać i coraz trudniej słuchać, bo Jemu było coraz trudniej mówić. Swe rosnące fizyczne cierpienie świadomie włączył w pełnienie swej misji. Poprzez łączenie swego bólu z bólem innych cierpiących i poprzez dawanie świadectwa, że cierpienie Chrystusa stało się wyzwoleniem dla ludzi - pisze Bogumił Luft.(IAR)