Pielęgniarki na celowniku

Te zdjęcia obiegły cały kraj. Wcześniak w kieszeni opiekującej się nim pielęgniarki. – Zrobiła bardzo źle – komentują jej koleżanki. – Ale przecież nie można nas wszystkich wrzucać do jednego worka.

Pielęgniarki na celowniku
Źródło zdjęć: © WP.PL

18.11.2005 | aktual.: 18.11.2005 16:29

Ósme piętro Górno-śląskiego Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach. Oddział Patologii Noworodka. Trafiają tu dzieci m.in. z Oddziału Intensywnej Opieki Medycznej. Pielęgniarki dyżurują po 12 godzin, na dwie zmiany od 7.00 do 19.00 i od 19.00 do 7.00. Każda z nich osobiście odpowiada za małego pacjenta. Karina, której zdjęcie z wcześniakiem obiegło całą Polskę, pracowała tu od 6 lat, Beata 2,5 roku. Dla ich koleżanek to, co zrobiły, było szokiem. Katarzyna pracująca na oddziale katowickiego szpitala o zdarzeniu dowiedziała się z gazety. Czekała na autobus i nagle zobaczyła te zdjęcia. – Do głowy mi nie przyszło, że to u nas – mówi. Katarzyna studiuje położnictwo. – Już po całym zdarzeniu, od jednego z wykładowców usłyszałam, że w Centrum pracują głupie pielęgniarki.

Dyżurująca właśnie pielęgniarka Iwona karmi maluszka z butelki. Na Oddziale pracuje już szósty rok. – O tym, co stało się u nas, powiedziała mi koleżanka. Zadzwoniła do mnie w nocy. Jej mąż jest kolporterem. Rozwoził gazety i zobaczył te zdjęcia. To był szok dla nich i dla mnie.

Iwona dobrze znała Karinę i Beatę. – Karina pracowała dłużej ode mnie – mówi. – Wprowadziła mnie w życie oddziału, pokazała pracę przy maluchach. Nie mogę zrozumieć, co się stało. Rutyna? Pracujemy w parach. Nie boimy się sobie nawzajem zwracać uwagi. Tym bardziej mnie dziwi, dlaczego nie zareagowała, kiedy jej koleżanka wkładała malca do kieszeni fartucha.

Byłam jak porażona

Teściowa Beaty o zdarzeniu usłyszała w radiu. – Jedna z kobiet ze zdjęcia to także Beata. Dlatego pierwsze pytanie mojej teściowej było: „czy to aby nie ty?” – wspomina pielęgniarka. – Mój mąż był zbulwersowany zachowaniem tych kobiet, ale także i tym, jak to zostało przedstawione. Tym, że teraz wszystkie zostałyśmy wrzucone do jednego worka. On wie, że często przychodzę do domu i padam ze zmęczenia. Że po dyżurze na nic już nie mam siły.

Pielęgniarki z Oddziału Patologii Noworodka ani na chwilę nie spuszczają maluchów z oka. Dzieci są tak kruche, słabe, że ciągle trzeba przy nich być. Miewają bezdechy. Trzeba reagować natychmiast. Czasem nie ma czasu nawet na posiłek. Na oddziale nie ma dyżurki dla pielęgniarek. Ich miejsce jest na sali, przy dzieciach.

Agnieszka, studentka teologii, na oddziale noworodków pracuje od 6 lat. – Początkowo byłam porażona – mówi. – Takie maleńkie dzieci. Czasem 500-gramowe maluszki podłączone są do mnóstwa kabelków, sond. Pierwszego dnia się popłakałam. Myślałam, że więcej tu nie przyjdę. Ale to niesamowite móc pomagać takim kruszynom.

Agnieszka, podobnie jak jej koleżanki, jest oburzona nieprawdziwymi informacjami, które ukazały się w gazetach. Na przykład, że wcześniaków nie wolno wyjmować z inkubatora. – Przecież trzeba je ważyć, zbadać, zmienić pieluszkę – mówi. – Czasem rodzice boją się wziąć takie dziecko na ręce. My wiemy, kiedy można je wyjąć z inkubatora, jak wziąć na ręce. Uczymy rodziców, jak przewijać dziecko, jak je karmić. Nie patrzymy na chorobę dziecka. Na to, że urodziło się z jakąś wadą. Jesteśmy po to, by pomagać tym maluchom. Katarzyna przez pierwsze dwa miesiące pracy w centrum budziła się w domu w nocy zlana potem. – Bałam się, czy nie zrobię krzywdy tym dzieciom, czy dobrze podałam lek. Ale nowe pielęgniarki zawsze są na dyżurze ze starszymi, doświadczonymi. Teraz nie wyobrażam sobie innej pracy. Pilnujcie się!

Po tym, jak zdjęcia ukazały się w prasie, na oddziale rozdzwoniły się telefony. – Poznaję te kobiety. Niech się pilnują – groził głos w słuchawce. Kiedy jedna z pielęgniarek odebrała telefon, usłyszała: „Jesteście morderczyniami. Mam nadzieję, że te suki już tu nie pracują”.

Doktor Teresa Owsianka-Podleśny, pełniąca obowiązki ordynatora Oddziału Patologii Noworodków, o sprawie dowiedziała się w przeddzień ukazania się artykułu w gazecie. – Dziennikarze weszli na oddział, mówiąc, że chcieliby napisać artykuł na temat wcześniaków. Po chwili wręczyli mi zdjęcia – wspomina. – Poznaje pani? – pytali. – To był szok. Znałam te pielęgniarki. Nigdy nie było z nimi kłopotu. Należały do jednych z lepszych. To, co zrobiły, jest nieetyczne, to wybryk głupoty. Ale one nie zrobiły tego z zamiarem wyrządzenia krzywdy tym dzieciom. I nie powiem, że są morderczyniami czy potworami. To, co się stało, spadło na cały szpital, kładzie się cieniem na całe środowisko. Jesteśmy pod pręgierzem. Ale przecież nie możemy się poddawać. Będziemy swoją pracę wykonywać jak najlepiej.

Bałyśmy się rodziców

Pielęgniarki były zdruzgotane, przybite, roztrzęsione. Bały się wychodzić z pracy po zmroku. – Najbardziej bałyśmy się reakcji rodziców – mówią. – Tego, że nie będą chcieli zostawiać dzieci pod naszą opieką.

Rodzice baczniej przyglądają się teraz ich pracy. – Widzimy, że nas obserwują, częściej przychodzą do dziecka – mówią pielęgniarki. – Ale nie dali nam odczuć niechęci. Jeden z ojców był bardzo oburzony zdarzeniem i nieufny w stosunku do nas. Kiedy zobaczył, jak zajmujemy się jego pociechą, powiedział: „Bardzo wam współczuję tego, co się stało”.

Mamy ze swoimi maluszkami mogą przebywać na oddziale 24 godziny na dobę. Mają swój pokoik i w każdej chwili mogą zobaczyć dziecko, nakarmić je. Córka 26-letniej Kseni ma dwa tygodnie. – Miała drgawki i skierowali mnie do Centrum – mówi matka. – Córka jest w trakcie badań. Chcę być blisko niej, dlatego zdecydowałam się tu zamieszkać. O tej aferze w Centrum dowiedziałam się z telewizji, tydzień przed porodem. Zbladłam. Pomyślałam, że to mogło być moje dziecko. Bałam się tu iść. Wszystkie pielęgniarki traktowałam jak tamte. Ale jak zobaczyłam pracę na oddziale, zmieniłam zdanie.

Sylwia z Katowic została na oddziale z córeczką. – To niedopuszczalne, co zrobiły te kobiety – mówi. – Jednak myślę, że zrobiono wokół tego zbyt wiele szumu. Najbardziej chyba cierpią na tym rodziny tych pielęgniarek. Całe odium spada teraz na Bogu ducha winne pozostałe pielęgniarki. Kiedy dowiedziałam się, że moje dziecko też musi tu przyjść, to aż mnie ścisnęło za serce. Teraz widzę, że źle je osądzałam. Śmierć społeczna

Koleżanki Kariny i Beaty nie mają z nimi kontaktu. – One nie odbierają telefonów. Całkowicie odizolowały się od świata. Pod oknem Beaty non stop są dziennikarze – mówi jedna z pielęgniarek. – Jej dziecko nie może wyjść nawet na podwórko. Beata musiała wywieźć je do innego miasta, by ochronić przed dziennikarzami. Te kobiety skazano już na śmierć społeczną. Myślę, że aż na tak wysoką karę sobie nie zasłużyły.

Ewa z pięcioletnim stażem na oddziale nie wie, co ma o tym wszystkim myśleć. – Staram się to zrozumieć – mówi. – Nie potępiam całkowicie tych kobiet. Oczywiście, nie zrobiły dobrze. Ale przecież każdy może się pomylić. Nikt nie jest ideałem. Po tym, jak sprawę przedstawiły media, u mnie w domu rozdzwonił się telefon. Nawet koleżanka z Włoch dzwoniła, pytając, co się u nas dzieje. Przy jednym z inkubatorów czuwa Kasia z Pszczyny. Jej maleńki synek urodził się jako wcześniak. Był zakażony gronkowcem. Teraz jest już dobrze. Mama z synkiem czekają na wypis ze szpitala. – To już moje drugie dziecko, które jest leczone w Centrum, na oddziale patologii noworodków – mówi Kasia. – Starsza córka trafiła tu z przepukliną oponową i zakażeniem gronkowcem. Teraz córka ma już 5 lat. Życie zawdzięcza lekarzom i pielęgniarkom z Centrum. Nie boję się zostawiać tu dziecka. Widzę, jak dobrą ma opiekę. Nie można wszystkich traktować jednakowo. Tu naprawdę pracują wspaniali ludzie.

Anna Burda-Szostek

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)