Pielęgniarki, które fotografowały się z wcześniakami, pozywają szpital
Dwie pielęgniarki, które w Górnośląskim
Centrum Zdrowia Dziecka i Matki w Katowicach (GCZDiM)
fotografowały się z wyjętymi z inkubatora wcześniakami, chcą
wrócić do pracy. Przed katowickim sądem rejonowym pozwały szpital,
który po ujawnieniu sprawy zwolnił je dyscyplinarnie. Uważają, że
odbyło się to z naruszeniem prawa.
Jak powiedziano w sądzie, termin najbliższej rozprawy wyznaczono na 21 grudnia.
Reprezentujący jedną z pielęgniarek mec. Bartłomiej Piotrowski uważa, że szpital - który zwolnienie jego klientki motywował ciężkim naruszeniem obowiązków pracowniczych - nie wskazał, na czym ono polegało. Jego zdaniem, GCZDiM naruszyło w ten sposób procedurę. Poza tym, naszym zdaniem, w tym przypadku nie doszło do ciężkiego naruszenia obowiązków pracowniczych - dodał adwokat.
Rzeczniczka GCZDiM Anna Kidawa powiedziała, że szpital nie zamierza wypowiadać się na temat decyzji pielęgniarek o skierowaniu sprawy do sądu.
Opublikowane w połowie października przez prasę zdjęcia, na których pielęgniarki trzymają dwa niespełna kilogramowe wcześniaki, wkładając jedno z dzieci do kieszeni fartucha, zaszokowały opinię publiczną. Pielęgniarki tłumaczyły, że sfotografowały się z dziećmi na pamiątkę, chcąc pokazać rodzinie, jakimi maluchami się opiekują. Prokuratura zarzuciła im narażenie dzieci na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub zdrowia.
Jeden z wcześniaków, który prawdopodobnie został sfotografowany - Mateusz, zmarł w październiku. Kidawa potwierdziła informacje, że jego rodzice za pośrednictwem adwokata zwrócili się do GCZDiM o rekompensatę w wysokości 30 tys. zł za naruszenie dóbr osobistych dziecka. Nie będziemy komentować tej sprawy - powiedziała rzeczniczka szpitala. Zaznaczyła zarazem, że ciągle toczy się postępowanie karne w tej sprawie.
Sekcja zwłok dziecka wykazała, że bezpośrednią przyczyną zgonu było wykrwawienie z rany po drenażu jamy otrzewnej. Jak podkreśla katowicka prokuratura, wyniki sekcji nic nie mówią na temat związku między śmiercią dziecka a zachowaniem pielęgniarek. Mają to dopiero ocenić biegli. Gdyby taki związek został potwierdzony, prokuratura rozważy postawienie kobietom zarzutu nieumyślnego spowodowania śmierci dziecka.
Prokuratorskie śledztwo przeciwko pielęgniarkom powinno się zakończyć w najbliższych tygodniach skierowaniem aktu oskarżenia do sądu. Będzie to możliwe, jeżeli do tego czasu uda się zgromadzić pełny materiał dowodowy, głównie opinie biegłych.
Wkrótce do prokuratury powinna trafić opinia antropologa, który dostał do analizy zdjęcia wykonane przez pielęgniarki i inne fotografie - wykonane przez policyjnego technika i rodziców dziewięciu chłopców.
Jedna z pielęgniarek, 28-letnia Karina T., od początku nie przyznawała się do zarzutu. Tłumaczyła, że sfotografowała się z dziećmi incydentalnie, w czasie ich ważenia, i starała się wówczas maksymalnie uważać.
31-letnia Beata K., która na początku przyznała się do postawionego jej zarzutu, przysłała później do prokuratury pismo, w którym odwołała swoje wcześniejsze stanowisko. Podejrzana wycofała też chęć dobrowolnego poddania się karze. Swe pierwotne przyznanie się do zarzutu tłumaczyła nagonką mediów. Beata K. nie zmieniła treści swoich wcześniejszych wyjaśnień, w których potwierdziła, że incydent, podczas którego pielęgniarka m.in. na chwilę włożyła dziecko do kieszeni fartucha, miał miejsce. Zdjęcia miały być robione "na pamiątkę".