Piąte koło u aliantów
Roosevelt i Churchill podejmowali próby własnej gry ze Stalinem. Ale to właśnie Stalin zrealizował to, co chciał.
21.11.2007 | aktual.: 21.11.2007 12:19
O zwycięskim finale drugiej wojny światowej przesądziło trzech ludzi, którzy ukształtowali świat na następne półwiecze. Churchill i Roosevelt zostali wyniesieni na szczyty władzy w swych krajach przez procedury demokratyczne, droga Stalina do władzy usiana była trupami i zlana krwią.
Ich cele wojenne były diametralnie odmienne. Roosevelt dążył do przebudowy świata, utworzenia międzynarodowej organizacji przekreślającej możliwość nowej wojny. Szczególną odpowiedzialność ponosić mieli czterej policjanci, czyli Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Związek Radziecki i Chiny. W tak urządzonym świecie nie było miejsca dla kolonializmu, ale w tej kwestii poglądy Roosevelta różniły się od poglądów Churchilla, który oświadczył, że nie został mianowany po to, by nadzorować likwidację Imperium Brytyjskiego.
Były oczywiście i inne różnice. Churchill uważał pomysły Roosevelta za mrzonki, samemu czyniąc wszystko, by zapewnić po wojnie równowagę sił na kontynencie, co było od wieków podstawowym kanonem polityki brytyjskiej. Podczas jednej z rozmów ze Stalinem podał mu kartkę z określeniem procentowego podziału wpływów w państwach Europy Wschodniej. Stalinowi propozycja się spodobała i ze zrozumieniem odniósł się do sugestii brytyjskiego premiera, aby nie wspominać o tym amerykańskiemu prezydentowi.
To bardzo charakterystyczne, że ci zachodni mężowie stanu podejmowali próby własnej gry ze Stalinem. Lektura „Aliantów” potwierdza przekonanie, że obaj nie rozumieli radzieckiego przywódcy. Tak naprawdę dopiero tzw. długi telegram, wysłany z Moskwy do Waszyngtonu przez amerykańskiego charge d’affaires George’a F. Kenana 22 lutego 1946 r., a więc kilka miesięcy po zakończeniu wojny, dał podstawy nowej amerykańskiej polityki. W liczącej 8 tys. słów depeszy amerykański dyplomata analizował radziecki sposób widzenia świata. Pisał, że na Kremlu postrzega się świat jako podzielony na dwa obozy – socjalistyczny i kapitalistyczny. Nie jest możliwa pokojowa koegzystencja pomiędzy nimi. Przeciwnie, Moskwa będzie czynić wszystko, co w jej mocy, by wzmocnić obóz socjalistyczny i osłabić obóz kapitalistyczny. Ale to było później.
W czasie wojny zachodni partnerzy niewiele wiedzieli o intencjach Stalina. Stąd przekonanie Churchilla, że gdyby mógł raz w tygodniu spotykać się ze Stalinem na kolacji, „w ogóle nie byłoby problemów”. Roosevelt zaś powiedział brytyjskiemu premierowi: „potrafię poradzić sobie ze Stalinem lepiej niż twoje Ministerstwo Spraw Zagranicznych czy mój Departament Stanu. Stalin... lubi mnie bardziej i mam nadzieję, że tak pozostanie”. Przypomina to rozmowy podlotków.
Stalin musiał się nieźle bawić tymi zalotami, lecz nie wiemy, co tak naprawdę myślał. Nadal historyk dysponuje w tej kwestii jedynie strzępami źródeł. W każdym razie to właśnie Stalin zrealizował wszystko to, co chciał. Uzyskał zgodę na wchłonięcie krajów bałtyckich i części terytorium Polski, na stworzenie strefy bezpieczeństwa z podporządkowanych Moskwie państw Europy Wschodniej z oparciem o linię Łaby. Nie wspominając o Wyspach Kurylskich, Sachalinie, Korei Północnej. O swoich partnerach mawiał: „Churchill jest gotów sięgnąć ci do kieszeni choćby po kopiejkę. Roosevelt taki nie jest. Interesują go tylko większe monety”.
Gdy zawiązywali sojusz, Churchill miał lat 67, Stalin – 62, a Roosevelt – 59. To jednak Roosevelt był schorowany, poruszał się na wózku i zmarł w 1945 r., jeszcze przed zakończeniem wojny. Churchill, który zwykł popijać już od śniadania, palił cygara, unikał wysiłku fizycznego, słowem prowadził wyjątkowo niezdrowy tryb życia, przeżył amerykańskiego prezydenta o 20 lat.
Sporo miejsca poświęca autor sprawom polskim. W czasie pierwszej wizyty Churchilla w Moskwie w sierpniu 1942 r. doszło do ostrego starcia ze Stalinem i obrażony premier postanowił zakończyć wizytę. Uległ jednak ostatecznie naciskom współpracowników i zwrócił się o rozmowę w cztery oczy ze Stalinem. Doszło do niej wieczorem. Zaproszony przez Churchilla na kolację gen. Anders musiał czekać na jego powrót ponad siedem godzin. Gdy nad ranem Churchill w świetnym humorze wrócił z Kremla, oświadczył Andersowi, że spotka się z nim w Kairze. Autor książki skomentował ten epizod: „Zachód zawsze wyżej cenił Stalina niż Polaków”.
W czasie konferencji teherańskiej Roosevelt miał powiedzieć współpracownikom: „Mam w nosie Polskę. Obudźcie mnie, gdy mowa będzie o Niemczech”. W Jałcie Churchill powiedział: „Mnie osobiście Polacy niespecjalnie obchodzą”, co musiało się bardzo Stalinowi spodobać.
Dla zachodnich aliantów byliśmy więc raczej piątym kołem u wozu niż sojusznikiem. W czasie październikowej wizyty Churchilla w Moskwie w 1944 r., a więc już po upadku Powstania Warszawskiego, brytyjski dyplomata Clark Kerr zanotował w diariuszu: „Mik, niech to kurwa szlag trafi”. Chodziło o Mikołajczyka.
„Aliantów” czyta się z niesłabnącym zainteresowaniem. To książka świetnie napisana, ubarwiona anegdotycznymi drobiazgami, dobry przykład, jak należy pisać o historii.
Jonathan Fenby, Alianci: Stalin, Roosevelt, Churchill. Prywatna historia drugiej wojny światowej, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007, s. 644
Andrzej Garlicki