Paweł Małaszyński: kiedy słyszę gwiazda, robię się mały
Kiedy słyszę gwiazda, robię się taki mały - skromnie wyznaje "Gazecie Krakowskiej" aktor Paweł Małaszyński. I dodaje: Nie jestem gwiazdą. Popularny - tak. Ale naklejka gwiazda do mnie kompletnie nie pasuje.
20.02.2007 08:28
"Gazeta Krakowska": Jest Pan skromnym człowiekiem, to często dziennikarze po rozmowie z Panem podkreślają...
Paweł Małaszyński: Jestem szczerym człowiekiem, nie skromnym.
Fala popularności szybko Pana dopadła. Radzi Pan sobie z nią?
- Przyzwyczaiłem się do tego. Spotkania z ludźmi nie są uciążliwe. Tylko spotkania z prasą.
Uciążliwe? Bo ciągle są zadawane te same pytania?
- Tak.
A jakie pytanie chciałby Pan usłyszeć, żeby ten stereotyp zmienić?
- Właśnie takie pytanie zadaje mi każdy dziennikarz. I ja nie odpowiadam, bo nie wiem. Teraz muszę udzielać wielu wywiadów. A to w związku z Telekamerami, a to ze "Świadkiem koronnym". Powtarza się to samo i dlatego jest nudne.
Dlaczego dopiero za trzecim razem dostał się Pan na studia?
- Nie ma recepty na to, żeby się dostać do szkoły. Chyba że masz plecy (śmieje się).
Aktor jest z natury odrobinę próżny. Porażka musi boleć.
- Ja się dobrze bawiłem na egzaminach. Jak się nie udawało, mówiłem - trudno. Miałem dzień, dwa goryczy. Apotem brałem się za siebie. I przygotowywałem do następnego egzaminu. Ze swoich porażek wyciągam wnioski. I staram się ich nie powtarzać. Czasem coś nie wyjdzie. Ale nie wolno się załamywać. Trzeba wstać i biec. Robić jeszcze więcej i jeszcze efektowniej. Z drugiej strony, zdaję sobie sprawę, iż może być tak, że dzisiaj przeprowadzamy wywiad, a za rok już nikt nie będzie o mnie pamiętać. Tak jest w tym zawodzie.
Tak może być.
- Pewnie, że tak. Ja jestem młody, dopiero cztery lata po szkole aktorskiej. Ale za chwilę wszystko mogę stracić. Nigdy jednak nie zabiegałem o sukces czy sławę. Ja się chciałem w tym zawodzie znaleźć i robić takie rzeczy, które mnie w nim interesują. Popularność to przyjemny dodatek. Ale trzeba uważać, żeby nie zwariować.
To może recepta na sukces - nie zabiegać, a sam przyjdzie?
- Wcześniej nie zdawałem sobie sprawy, że mogę być popularny. Brałem udział tylko w takich produkcjach, które mnie interesowały. Zawsze mnie pytano: dlaczego nie ma cię w kinie? Dlaczego tak długo czekasz? Odpowiadałem, że nie czekam. Po prostu nie dostawałem dobrych propozycji filmowych. Miałem jakąś przyjąć tylko dlatego, że: o jejku, teraz będę na dużym ekranie? Nie miałem na to "napinki". Pojawił się pierwszy scenariusz, który mnie zaintrygował, czyli "Świadek koronny" i postanowiłem zagrać.
Najpiękniejszy Polak 2005 roku. Ten tytuł to chyba ciężki balast?
- Nie. Dlaczego?
Tak sobie Pan to przyjmuje?
- To jak z Telekamerą. Kolejna nagroda. Przyznają widzowie, czytelnicy - i ja się z tego cieszę. Dzień, dwa...
I spływa jak po kaczce?
- Fajnie jest dostać taką nagrodę. Chociaż niektórzy mówią, że to wiocha, kicha. Ja tak nie uważam. Dla mnie to przyjemna nagroda, ale zaraz wraca codzienność. I trzeba przestać się sobą zachwycać. A dalej ciężko pracować. * Pan często powtarza, że sukces, popularność nie są ważne. Najważniejsze, że ma Pan dla kogo żyć.*
- To też jest ważne. Tylko chodzi o to, żeby nie przekroczyć cienkiej, czerwonej linii. Aby nie oszaleć z tego powodu. Jednak rzeczywiście moim wentylem bezpieczeństwa jest rodzina. To żadna dla mnie filozofia. Jejku, ale to wszyscy przeżywają. Boże, on ma rodzinę. Tak ją kocha. Jeśli mnie o to pytają, to mówię: jestem normalnym facetem, który po pracy idzie do domu, kładzie syna spać. Najpierw go wykąpie. A jeżeli mam wolne, to idziemy na sanki albo na zakupy z żoną. Najnormalniejsze życie, jakie sobie można wyobrazić. Żadnego wielkiego halo.
Ale żyjemy w takich czasach, że słowo gwiazda nabrało wręcz histerycznego wymiaru.
- Ja nie jestem gwiazdą. Popularny - tak. Ale naklejka gwiazda do mnie kompletnie nie pasuje. Zresztą umówmy się, że gwiazda nie pasuje do rynku polskiego.
Dlaczego?
- Bo to za mały rynek.
I ubogi? Gwiazda musi dużo zarabiać?
- To nie jest sprawa zarabiania wielkich pieniędzy, tylko wzbudzania pewnego rodzaju emocji.
A Pan nie wzbudza emocji?
- Kiedy słyszę słowo gwiazda, robię się taki mały.
A wydawałoby się, że Pan, jak na polskie warunki, jest dość majętny.
- Nie. Wszystkim się wydaje, że aktorzy śpią na pieniądzach. To nieprawda, przynajmniej w moim przypadku.
Ciekawa jestem, czego Panu brakuje. Tylko proszę nie mówić, że wolnego czasu. Bo tak wszyscy odpowiadają.
- Ale to prawda, że wolnego czasu. Chciałbym być przez dwa, trzy tygodnie tylko z rodziną. I mieć święty spokój. Wyrzucić telefon komórkowy. Naprawdę. Bardzo mi tego trzeba.
Jak Pan reaguje na stworzoną w mediach rywalizację między Panem a Maciejem Zakościelnym?
- Co? Myślałem, że może chodzić o Borysa Szyca. Ale o Zakościelnego? Nie rozumiem.
Albo porównują Pana do Keanu Reevesa. I gra w filmie, i śpiewa jak Pan.
- Nie..., pierwszy raz słyszę takie rzeczy. To cała prasa. Doklejają jakieś legendy. Tworzą mity.
To chwilowa moda.
- Dla mnie to czysta głupota. Wymyślanie jakichś niestworzonych rzeczy na temat pewnej osoby. Kompletnie tego nie rozumiem. Jednak jeśli chcą się w tym babrać, niech się babrzą. Po mnie to spływa jak woda.
Za co Pan lubi aktorstwo?
- Za możliwość poznawania nowych ludzi i samego siebie. Tak naprawdę, w aktorstwie trzeba lubić grzebanie w sobie. A ja to lubię. Poza tym za możliwość kreowania różnych postaci, którymi nigdy nie będziesz. I za możliwość poznawania różnych miejsc, w których nigdy nie byłem i nie byłbym, gdyby nie aktorstwo.
* Jest Pan odporny na krytykę? Jeśli się taka zdarzy. Bo do tej pory był Pan raczej głaskany.* - Nieprawda. Wiele osób mnie krytykowało. Każdy ma swoich fanów i krytyków, którym nie będzie się podobać jako aktor i człowiek. Ja się do tego przyzwyczaiłem. Nie mogę więc wpadać w histerię po każdej krytycznej wypowiedzi. Ja też oceniam innych aktorów, widząc ich grę w filmie, serialu czy teatrze. Nie oceniam tylko ich życia prywatnego. Z butami w cudze życie nie wchodzę. I uważam, że nikt nie ma prawa wchodzić w moje.
Dziennikarze oszczędnie w Pana życie wchodzą. Bo nic się nie dzieje?
- Dlatego, że są źle poinformowani, wypisują same pierdoły - w stylu, że kupiłem mieszkanie na jakimś osiedlu. Przeczytałem nawet, że mam córkę, a nie syna. Ja mam z tego tylko czysty ubaw. I propozycję dla nich: niech się zajmą swoim życiem.
Lecz to nie jest jeszcze bolesne wchodzenie z butami. Bulwarówki mogłyby napisać, że Pan wyszedł z klubu i się przewrócił.
- No i co z tego? Ja bym nie miał z tym żadnego problemu. Wyszedłem, byłem nawalony, to się przewróciłem. Przecież jestem tylko człowiekiem.
Pozazdrościć takiej konstrukcji psychicznej.
- Tego się nauczyłem. Gdybym miał się wszystkim przejmować, co napiszą, to bym zmarł na zawał serca.
Nie stracił Pan przyjaciół z powodu popularności?
- Dla mnie to rzeczy niepojęte. Może są tacy, którym woda sodowa uderza do głowy i zapominają o rzeczach najważniejszych. W moim przypadku tak się jednak nie dzieje. Ja jestem krawężnikiem z Białegostoku. Tam są moje korzenie, tam się wychowałem. Tam mam przyjaciół i znajomych, do których wracam.
Zobaczymy, jak Pan będzie mówić za pięć lat.
- Tak samo mi mówili po moim debiucie cztery lata temu. I co się zmieniło?
Zdecydowałby się Pan na reklamę?
- Nie mam nic przeciwko. Pojawiają się propozycje. Jednak one mnie nie satysfakcjonują ze względu na produkt.
Cóż to, pasta do zębów?
- Nie będę mówił, o jaki produkt chodzi. Ale zawsze to co robię, musi być wobec mnie fair. Jeżeli coś mi mówi, że to nie dla mnie, to tego nie robię. Nie mogę czegoś wziąć tylko dla pieniędzy. Bo one są ważne, lecz nie najważniejsze. Lubię rano wstać i spojrzeć w lustro.
I powiedzieć sobie - jest dobrze?
- Tak, stwierdzić, że jestem wobec siebie fair. Zagrałem w tym i w tym i jest dobrze. A reszta już nie należy do mnie. I jeżeli się zdarzy fajna reklama za fajne pieniądze, to dlaczego nie?
Rozmawiała: Ryszarda Wojciechowska