Paweł Lisicki: urażona ambicja Grzegorza Schetyny
Brutalna prawda jest taka, że Grzegorz Schetyna do roli obrońcy czystości życia politycznego i jedynego sprawiedliwego w zagrożonym rzekomo przez PiS państwie prawa nie pasuje. Wprawdzie różne rzeczy mogą się zdarzyć. Janusz Palikot umiał być najpierw rzecznikiem pokolenia JPII, potem skrajnym wolnorynkowym liberałem, by największy polityczny sukces odnieść zostając liderem antyklerykalnej, socjalnej lewicy. Podobnie i Schetyna występował w różnych rolach, raz był lewicowcem, raz konserwatystą, raz centrystą. Zawsze był jednak człowiekiem struktury i partii - pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski.
To, na co wszyscy czekali od miesięcy, wreszcie stało się ciałem. Człowiek, który ponad rok temu znajdował się na marginesie życia politycznego i najwyraźniej gotował się do politycznej emerytury, zmartwychwstał. Grzegorz Schetyna wreszcie osiągnął to, na co przez lata czekał. Jednak ten sukces ma smak całkiem gorzki.
Dziś Platforma robi wrażenie partii zmęczonej, wyzutej z woli walki, zgromadzenia tłustych i nasyconych władzą działaczy. Brak jej świeżości, brak idei, brak determinacji. Jeśli wierzyć sondażom, to od ponad miesiąca przestała być też liderem opozycji, systematycznie tracąc w starciu z .Nowoczesną. Czy Schetyna może odwrócić tę tendencję? Czy może tchnąć nowego ducha w stare struktury?
Nowy szef PO ma kilka istotnych zalet. Pierwszą jest urażona ambicja i chęć odegrania się. Od chwili, kiedy Donald Tusk usunął go ze stanowiska wicepremiera i uczynił marszałkiem Sejmu, Schetyna stopniowo tracił poparcie w partii. Systematycznie, krok po kroku, dawne opowieści o jego bezwzględnej woli i skuteczności, przypominać zaczynały bajki o żelaznym wilku. Grzegorz "Zniszczę cię" Schetyna musiał - dość bezradnie - godzić się z utratą wpływów. Z polityka, który rozgrywa i decyduje o losach innych przemieniał się w kogoś, kim się rozgrywa i o kim się decyduje. Gdyby nie powołanie Donalda Tuska na szefa Rady Europejskiej Schetyna wylądowałby ostatecznie na śmietniku platformerskiej historii. Jednak los się do niego uśmiechnął. Ewa Kopacz, polityk bez wyobraźni, charyzmy i własnej pozycji, musiała, konstruując nowy rząd, dogadać się z różnymi frakcjami w PO. Tym samym Schetyna mógł wrócić do wielkiej gry. Jego główny oponent znalazł się daleko. Nie ma wątpliwości, że teraz wreszcie będzie chciał pokazać,
że Tusk odsuwając go, się mylił.
Inną zaletą Schetyny jest doświadczenie i długa praktyka. Inaczej niż Ryszard Petru, nie narodził się z morskiej (raczej bankowej) piany, ale na swoją pozycję pracował długo i systematycznie. Doskonale rozumie, że lider partyjny musi mieć wszędzie swoich ludzi, że żeby wygrywać musi kontrolować aparat partyjny. Jeśli ktoś będzie potrafił zapędzić działaczy do roboty i wymusić na nich dyscyplinę i aktywność, to na pewno będzie to Schetyna.
Jednak czy te zalety wystarczą? Kilka ostatnich miesięcy to czas powolnego dryfowania Platformy. Podzielona wewnętrznie, pozbawiona wyraźnego przywództwa, przybita porażką, oddała pole. A że natura nie lubi próżni, z sytuacji skorzystał Petru ze swoją .Nowoczesną. Szybko stał się nową i rozpoznawalną twarzą ruchu antypisowskiego. Brylował w mediach, mówił i komentował, rzucał bon moty, a czasem strzelał kulą w płot, jednak po prostu był. Co więcej, udało mu się zgromadzić wokół siebie kilka nowych postaci, w szczególności kobiet, które okazały się sprawnymi krytykami rządu. To Petru narzucił całej opozycji język debaty, to przedstawicielki jego partii najgłośniej i najbardziej wyraziście wypowiadały się tak w Sejmie, jak i w studiach telewizyjnych. Doskonale trafił w odczucia elektoratu i wykorzystał rosnącą histerię. Przemawia za nim też coś, co w zupełnie innej debacie i w zupełnie innym miejscu nazwano "przywilejem późnego urodzenia". Mimo towarzyskich i finansowych powiązań z ludźmi PO, Petru władzy nie
sprawował. Dlatego jego antypisowskie szarże są bardziej wiarygodne i bardziej dla PiS dotkliwe niż wystąpienia polityków PO.
Brutalna prawda jest bowiem taka, że Grzegorz Schetyna do roli obrońcy czystości życia politycznego i jedynego sprawiedliwego w zagrożonym rzekomo przez PiS państwie prawa nie pasuje. Wprawdzie różne rzeczy mogą się zdarzyć. Janusz Palikot umiał być najpierw rzecznikiem pokolenia JPII, potem skrajnym wolnorynkowym liberałem, by największy polityczny sukces odnieść zostając liderem antyklerykalnej, socjalnej lewicy. Podobnie i Schetyna występował w różnych rolach, raz był lewicowcem, raz konserwatystą, raz centrystą. Zawsze był jednak człowiekiem struktury i partii. I tak długo, jak polska debata polityczna będzie zdominowana przez emocje i histerię, Schetynie trudno będzie się w niej odnaleźć. Ostra polaryzacja premiuje demagogów i populistów, nowy szef PO do tej pory raczej wykazywał się umiejętnościami gry zakulisowej, a nie skutecznością pozyskiwania głosów przy podniesionej kurtynie. Do tej pory nie potrafił pokazać, że przyciąga tłumy, że rządzi zbiorowymi emocjami, że znajduje klucz do serc, a nie
tylko umiejętnie przemawia do rozumu platformersów. Jedyne powszechnie zapamiętane jego wystąpienie publiczne to chyba deklaracja lojalności złożona wobec Tuska. A potem ostentacyjnie okazywana lojalność w stosunku do Kopacz. Nie jest to wiele, biorąc pod uwagę jak długo występuje już na scenie publicznej.
Wybór Schetyny to wybór z rozsądku, to wybór, z którego większość działaczy PO będzie zadowolona. Jednak czy powstrzyma to odpływ elektoratu do .Nowoczesnej? Brak różnic programowych między obu ugrupowaniami sprawia, że jedynym kryterium oceny staje się albo osobowość lidera, albo dotychczasowe dokonania partii. Ta pierwsza, jeśli chodzi o Schetynę, jest dość niewyraźna, ta druga staje się coraz większym balastem dla PO. Gdybym zatem miał dziś odpowiedzieć na pytanie, kto wygra walkę po stronie opozycji, to jednak wskazałbym na Petru. Schetyna ma naprawdę trudne zadanie.
Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski