Paweł Lisicki: Udana prowokacja opozycji. Rozjuszony prezes Kaczyński
Opozycja osiągnęła wielki sukces. Udało się jej sprowokować prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Jego krótkie wystąpienie nocne w Sejmie będzie teraz wykorzystywane w nieskończoność, żeby udowodnić rzekome szaleństwo tak lidera prawicy, jak i całej jego formacji. Oczywiście, kiedy czyta się tę wypowiedź bez kontekstu, nie sposób jej usprawiedliwić – pisze Paweł Lisicki w felietonie dla WP Opinie.
19.07.2017 | aktual.: 19.07.2017 17:12
Czytaj także: Sławomir Sierakowski: To Jarosław zdradził i poniżył brata
"Ja bez żadnego trybu. Wiem, że boicie się prawdy, ale nie wycierajcie swoich mord zdradzieckich nazwiskiem mojego śp. brata. Niszczyliście go, zamordowaliście, jesteście kanaliami". Tak nie powinien przemawiać najważniejszy zapewne polski polityk, człowiek, którego formacja rządzi Polską niepodzielnie od kilkunastu miesięcy. Nie powinien mówić o mordercach ani o kanaliach i zdradzieckich mordach. To mu zwyczajnie nie przystoi.
Druga strona medalu
Trzeba jednak pamiętać o drugiej stronie medalu. Faktycznie, posłowie opozycji, szczególnie ci młodzi, upodobali sobie wręcz prowokowanie prezesa PiS. Duża część działań opozycyjnych polityków do tego się właśnie sprowadza: do drażnienia, podszczypywania, judzenia. Metody mają różne, od po prostu mało eleganckich złośliwych uwag, po insynuacje i kłamstewka. Nie szanują ani wieku, ani pozycji, ani dokonań szefa PiS.
Ulubioną bronią jego przeciwników jest używanie w walce odniesień do jego zmarłego tragicznie brata. Wiedzą dobrze, że to go najbardziej boli i że katastrofa smoleńska to, w sensie psychologicznym, pięta achillesowa Jarosława Kaczyńskiego. Dlatego dwoją się i troją, żeby prezesa PiS rozjuszyć. Przypomina to drażnienie w klatce dzikiego zwierzęcia, albo wymachiwanie czerwoną płachtą przed bykiem. Metoda obrzydliwa i ohydna.
Szkoda, że Kaczyński nie przeprosił
Jak widać, w końcu ta taktyka przyniosła skutek i rozjuszony do żywego prezes nad sobą nie zapanował. Szkoda, że natychmiast za swój wybuch nie przeprosił. Jednak czy, jak liczy na to opozycja, batalia o Sąd Najwyższy będzie przełomem? Czy reakcja prezesa Kaczyńskiego doprowadzi do spełnienia marzeń opozycji? Zedrzyjmy z Kaczyńskiego maskę, pokażmy, jak jest zły i to wystarczy, zdają się mówić politycy PO i Nowoczesnej. A z pewnością niektórzy z nich.
Myśląc w ten sposób jednak niczego nie osiągają. Cały ich sposób rozumowania opiera się na przyjęciu, że polityczne zwycięstwo PiS było jednym wielkim, przypadkowym wybrykiem, swoistą aberracją. Nie chcą zrozumieć, że przeczy temu trwałość poparcia dla partii rządzącej w sondażach. Działania PiS odpowiadają po prostu ważnym politycznym potrzebom polskiego społeczeństwa.
Jak reformować sądownictwo?
Tak jest też w przypadku sądownictwa. Wady obecnego systemu są oczywiste i, zanim nie okazało się, że reformę wymiaru sprawiedliwości przygotował znienawidzony przez liberalne elity minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, dostrzegali to nawet niezaangażowani eksperci. Wady takie jak przewlekłość, arbitralność, nadmiar przywilejów widzi ogół. Wbrew różnym specjalistom sytuacja, w której sędziowie decydują, wydając wyroki, o wykorzystywaniu aparatu przymusu demokratycznego państwa, jednocześnie nie podlegając praktycznie żadnej, nawet najbardziej pośredniej kontroli ze strony obywateli, ani nie jest zdrowa, ani normalna.
Zobacz także: „Oczekujemy przeprosin za pana haniebne słowa”. Neumann do Kaczyńskiego
Nie oznacza to jeszcze, że przygotowane przez resort sprawiedliwości zmiany były po prostu właściwe. Niektóre, jak wygaszenie mandatów sędziom zasiadającym obecnie w KRS, jak też dane ministrowi sprawiedliwości prawo powoływania i odwoływania prezesów sądów powszechnych, idą zbyt daleko. Podobnie wątpliwe było przyznanie ministrowi prawa do decydowania o tym, który z sędziów Sadu Najwyższego zachowa funkcję po wejściu w życie nowej ustawy. Jednak od tego do twierdzenia, że kończy się demokracja i że upada system wolności, droga jest nieskończenie daleka.
Tym bardziej, że sytuacja prawna, a tym samym ochrona praw obywatela, zmieni się po wprowadzeniu zmian proponowanych przez prezydenta Andrzeja Dudę. Dzięki nowemu przepisowi, na mocy którego 3/5 posłów będzie wybierać członków KRS, zniknie już zarzut, że została ona wybrana przez jedną partię. Kandydaci na sędziów w KRS będą musieli się bardzo starać, aby nie pokazać żadnych sympatii politycznych, i to jest z pewnością słuszne. Dobrym rozwiązaniem jest też danie prezydentowi (a nie jak to było pierwotnie - ministrowi sprawiedliwości), prawa do wskazywania, którzy z sędziów SN zachowają uprawnienia.
Liczą się emocje
Jednak ta dyskusja, nazwijmy ją prawna, ma znaczenie drugorzędne. Liczą się emocje i to, czy uda się wywołać poczucie zagrożenia i niepewności. Zrozumiał to dobrze prezydent, jego propozycja była pierwszą tak znaczącą i realną próbą pokazania, że chce odgrywać rolę podmiotową w polityce. Nic dziwnego, że przez niektórych co bardziej zaciekłych zwolenników PiS jego ruch został uznany za zdradę. Gdyby nie nocna awantura w Sejmie propozycja ta mogła przyczynić się do uspokojenia nastrojów.
Co będzie dalej? Trudno to przewidzieć, tym bardziej, że ostrzejsze stanowisko zaczęła prezentować Komisja Europejska. Jej wiceprzewodniczący Frans Tiemermmans wprost zagroził Polsce przyspieszoną procedurą o naruszenie unijnego prawa. Nie wykluczył nawet wniosku do unijnych krajów o stwierdzenie poważnego ryzyka naruszenia praworządności w Polsce.
Można się zastanowić, jak wyjść z obecnego zapętlenia. Najgorsze, że w sytuacji napięcia najlepiej czują się radykałowie. Wzywają do nowego Majdanu, albo snują plany obalenia rządu siłą, mimo braku jakiegokolwiek demokratycznego mandatu. Druga strona nie stoi z tyłu i każdy kompromis uważa za klęskę. Jednak przeprowadzenie zmian w taki sposób, obawiam się, interesowi publicznemu nie służy.
Paweł Lisicki dla WP Opinie