Paweł Lisicki po wyroku Trybunału: to naród jest suwerenem
- Andrzej Duda ogłosił wcześniej, że nie przyjmie ślubowania od trzech sędziów wybranych w październiku, lecz będzie uznawał prawowitość piątki wybranej przez większość PiS. Każdy zatem pozostał przy swoim i nie widać pola do kompromisu. Najgorsze jest widmo dwóch trybunałów - w konsekwencji będziemy mieli niekończący się spór o legalność przyjmowanych przez Sejm ustaw – pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski. Publicysta komentuje dzisiejszy wyrok TK, opisuje cały spór i wyjaśnia, dlaczego jedynym sposobem wyjścia z konfliktu może być zmiana konstytucji.
09.12.2015 | aktual.: 25.07.2016 20:43
- Andrzej Duda ogłosił wcześniej, że nie przyjmie ślubowania od trzech sędziów wybranych w październiku, lecz będzie uznawał prawowitość piątki wybranej przez większość PiS. Każdy zatem pozostał przy swoim i nie widać pola do kompromisu. Platforma już zapowiedziała, że chce postawić Andrzeja Dudę przed sejmową Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej, PiS będzie robił wszystko, by to powstrzymać. Najgorsze jest widmo dwóch trybunałów - w konsekwencji będziemy mieli niekończący się spór o legalność przyjmowanych przez Sejm ustaw – pisze Paweł Lisicki dla Wirtualnej Polski. Publicysta komentuje dzisiejszy wyrok TK, opisuje cały spór i wyjaśnia, dlaczego jedynym sposobem wyjścia z konfliktu może być zmiana konstytucji.
Prezydent Andrzej Duda przyjął dziś ślubowanie od Julii Przyłębskiej, ostatniej sędzi Trybunału Konstytucyjnego wybranej przez większość PiS w nocy z 2 na 3 grudnia. W tym samym niemal czasie Trybunał uznał, że kilka punktów przyjętej w listopadzie przez partię Jarosława Kaczyńskiego noweli jest niekonstytucyjnych. Zmieniała ona m.in. tryb powołania przewodniczącego oraz zakładała, że aby zostać sędzią potrzebne jest odebranie ślubowania przez prezydenta.
Przypomnę też, że nowela pozwalała wygasić w ciągu trzech miesięcy kadencję prezesa i wiceprezesa TK – teraz, zdaniem sędziów, będzie to niemożliwe. Trudno natomiast ustalić, jaki jest zdaniem Trybunału status pięciu sędziów powołanych przez większość PiS na początku grudnia. Z jednej strony Trybunał odrzucił możliwość ponownego wyboru sędziów, z drugiej jednak nie zajmował się uchwałami powołującymi sędziów. Można by zatem uznać, że skoro wcześniej, 3 grudnia TK uznał ważność wyboru trzech sędziów w październiku – przez większość PO, PSL i SLD – to pośrednio zakwestionował ważność późniejszego wyboru zatwierdzonego przez prezydenta.
Wcześniej jednak Andrzej Duda ogłosił, że nie przyjmie ślubowania od trzech sędziów wybranych w październiku, lecz będzie uznawał prawowitość piątki wybranej przez większość PiS. Każdy zatem pozostał przy swoim i nie widać pola do kompromisu. Platforma już zapowiedziała, że chce postawić Andrzeja Dudę przed sejmową Komisją Odpowiedzialności Konstytucyjnej, PiS z kolei z pewnością będzie robił wszystko, by to powstrzymać. Najgorsze jest widmo dwóch trybunałów, jednego dzisiaj dziesięcioosobowego, drugiego obecnie z pięcioma członkami, choć ta liczba będzie rosła. W konsekwencji będziemy mieli niekończący się spór o legalność przyjmowanych przez Sejm ustaw.
Jak to zwykle bywa, gdy dwie strony sporu zupełnie straciły do siebie zaufanie, każdy krok jednej uznawany jest przez drugą za przejaw wrogości. Według zwolenników prawicy Trybunał Konstytucyjny od samego początku miał być w zamyśle opozycji trzecią izbą parlamentu. Platforma wiedziała, że przegrywa wybory, dlatego na gwałt zmieniła ustawę o TK, wybrała pospiesznie pięciu swoich sędziów i na lata okopała się w Trybunale. Tak jak wcześniej pod przywództwem Jerzego Stępnia Trybunał skutecznie zablokował ustawę lustracyjną, tak teraz, można domniemywać, powstrzymałby zmiany w mediach publicznych, połączenie funkcji ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego, co PiS zapowiadał w swoim programie, wreszcie być może także inne ustawy. Łatwo policzyć, że gdyby plan PO został zrealizowany, przez najbliższe kilkanaście miesięcy większość w TK mieliby sędziowie wybrani przez partie antypisowskie. Czy te podejrzenia są bezzasadne? W żadnym razie. I to nie tylko ze względu na doświadczenia przeszłości.
Wchodząc w spór o TK Prawo i Sprawiedliwość miało w ręku kilka bardzo mocnych argumentów. Po pierwsze, przegłosowana przez PO w czerwcu ustawa została napisana przy współudziale trzech sędziów TK. Pojawia się proste pytanie: jak to możliwe, że mogli oni uczestniczyć w pracach nad nowym prawem i nie zauważyć, że w części jego przepisy były niekonstytucyjne? Po drugie, publiczne komentarze prezesa Andrzeja Rzeplińskiego uczyniły z niego stronę konfliktu. Po trzecie wreszcie, postanowienie, a właściwie wezwanie Sejmu, by ten nie wybierał nowych sędziów, łatwo można interpretować jako uzurpację i nadużycie władzy przez TK. W napiętej sytuacji politycznej Trybunał, można było domniemywać, skutecznie blokowałby reformy rządu.
Obrońcy Trybunału wskazują, że to on może być jedyną instancją rozstrzygającą legalność wyborów swoich członków. Owszem, przyznają, PO naruszyła prawo w czerwcu, ale przecież orzeczenie TK z 3 grudnia naprawiło sytuację: wystarczyło wybrać dwóch nowych sędziów i zaakceptować trójkę przegłosowanych w październiku. Prawne argumenty nie są jednoznaczne. Czy Trybunał może badać legalność uchwał Sejmu? Nie bardzo. Czy istnieje tryb odwoławczy w przypadku nieprzyjęcia przez prezydenta ślubowania od sędziego? Nie. Konstytucja po prostu nie przewidziała tak ostrego konfliktu najwyższych władz, nie istnieje zatem prawny sposób dojścia do ustalenia słuszności w tym sporze. Ale nawet jeśli przyjąć czysto formalny punkt widzenia i uznać, że w sporze prawnym racja jest po stronie TK i wspierającej go opozycji, powstaje pytanie, czy w demokracji najwyższą wartością jest forma prawna?
Co zrobić w sytuacji, w której wąska grupa interesu, w tym przypadku większość prawników związanych z przegranym w demokratycznych wyborach ugrupowaniem, nie tylko, że zyskuje swoistą nieusuwalność, ale ma dodatkowo decydować o polityce państwa? Wielu publicystów szydziło ze słów Kornela Morawieckiego, kiedy ten powiedział, że dobro narodu, dobro społeczne, musi być nad prawem, także nad konstytucją. Cóż, akurat co się tyczy tej opinii, Morawiecki stwierdził dość oczywistą prawdę: w systemie demokratycznym ostatecznym suwerenem jest naród. Konstytucja nie przychodzi z nieba, ale zostaje przygotowana i proklamowana za zgodą i w imieniu narodu, który może swą wolę zmienić. Kto będzie się w tym twierdzeniu dopatrywał lekceważenia prawa, niech przeczyta czwarty artykuł obecnej konstytucji. Stwierdza on wyraźnie, że władza zwierzchnia należy do narodu, a ten sprawuje swoją władzę przez przedstawicieli lub bezpośrednio. Otóż jak by na to nie patrzeć, Trybunał Konstytucyjny nie jest ani przedstawicielem narodu –
tymi są prezydent, Sejm i Senat – ani samym narodem.
Czasem się zdarza, że zmiana prawa nie nadąża za zmianą społeczną – to właśnie obecna sytuacja. O ile zatem z punktu widzenia formalnego można mieć wątpliwości co do działania prezydenta, to z punktu widzenia wartości demokratycznych i suwerenności narodu racja zdaje się być po jego stronie. W ostateczności włączenie pięciu nowych członków do TK i tak nie naruszyłoby przewagi strony niepisowskiej. Nie ma bowiem co udawać, że TK, wbrew temu co mówią niektórzy, jest ciałem apolitycznym. Przyjęcie do niego pięciu sędziów, jak mówił sam Andrzej Duda, wprowadziłoby do tego ciała pluralizm i zapewniło równowagę. Tak Andrzej Duda jak Sejm i Senat są realnymi przedstawicielami narodu. Forma prawa ma służyć wolności i suwerenności narodu. W ostateczności wszelkie uprawnienia jakie ma Trybunał, także prawo do orzekania zgodności ustaw z konstytucją, zostały mu przyznane przez prawdziwego suwerena, naród. Ten zaś swobodnie wypowiedział się zarówno w wyborach prezydenckich, jak parlamentarnych. W ostateczności spór o
obsadę Trybunału jest zatem sporem o to, kto jest suwerenem.
Szkoda, że najwyraźniej sędziowie nie przyjęli propozycji prezydenta. Grozi nam sytuacja, w której zaczną obok siebie działać dwa trybunały, wydające równolegle wyroki. Już teraz prezes Andrzej Rzepliński nie chce dopuścić nowo wybranych sędziów do orzekania i nazywa ich pracownikami Trybunału. Można się spodziewać, że spotka się to z ich reakcją i próbą odwołania prezesa. Na razie większość 10 sędziów ma silniejsze umocowanie formalne, jednak ich postanowienia będą ignorowane przez rząd i Sejm; głos mniejszości będzie bojkotowany przez opozycję. Na razie spór jest wciąż abstrakcyjny, jednak w przypadku pierwszej konkretnej ustawy stanie się do bólu praktyczny. Czy stwierdzenie niekonstytucyjności jakiegoś prawa przez część Trybunału uniemożliwi jego stosowanie? To państwo ma monopol na przymus; to państwo może domagać się posłuszeństwa wobec prawa, jednak co zrobić, gdy państwo jest rozdwojone? Obywatel ma prawo domniemywać, że organy państwa działają legalnie – co ma jednak zrobić w sytuacji, kiedy
istnieją uzasadnione wątpliwości co do stanu prawnego?
Być może jedynym sposobem wyjścia z konfliktu będzie zmiana konstytucji. To naród będzie musiał się wypowiedzieć i zadeklarować, jakie powinno być miejsce Trybunału w systemie władzy. Wydaje się, że PiS lub prezydent jak najszybciej powinni przygotować w tej sprawie referendum - byłoby to lepsze rozwiązanie, niż obecny stan niepewności i rozdwojenia. Chyba że, co jednak wydaje się mało prawdopodobne, uda się w obecnym Sejmie i Senacie znaleźć dwie trzecie zwolenników zmiany konstytucji.