Pasje pani nawigator - kochała sport, została żołnierzem
W męskim świecie czuje się jak ryba w wodzie. Od dzieciństwa gra w piłkę nożną, od półtora roku nosi mundur i nawiguje samolotami bojowymi w Centrum Operacji Powietrznych. - Pomysł na wojsko zrodził się niejako z potrzeby stabilizacji i myślenia o przyszłości - mówi w rozmowie z "Polską Zbrojną" podporucznik Paulina Krawczak.
Jako dęblinianka, przyzwyczajona do hałasu, nie słyszy już startujących i lądujących samolotów. Wychowała się w wojskowym środowisku - mundur nosił tata, a później brat. I wielu mężczyzn wokół. Od kiedy pamięta, razem z kolegami kopała piłkę na osiedlowym boisku. Ta miłość do sportu, zwłaszcza do tej typowo męskiej dyscypliny, pozostała jej do dziś.
Realizm przede wszystkim
Podporucznik Paulina Krawczak na serio zaczęła grać w piłkę nożną pół roku przed maturą. - Mój kolega studiował wtedy w Białej Podlaskiej, gdzie kobiety grały w piłkę w Akademickim Związku Sportowym. Zapytał trenera, czy mogłabym przyjść i spróbować swoich sił. Poszłam tam i już zostałam - wspomina Paulina.
Na treningi i mecze początkowo dojeżdżała z Dęblina. Potem, gdy rozpoczęła studia na bielskiej Akademii Wychowania Fizycznego, mogła poświęcić ulubionej dyscyplinie sportu znacznie więcej czasu. W meczach najczęściej grała na pozycji napastnika lub pomocnika. W 2005 roku, po sześciu miesiącach gry w klubie, została powołana do kadry narodowej, z którą zagrała dwa mecze. - Wiem, że jakiś poziom gry reprezentuję, ale sądzę, że było mi łatwiej o tyle, że wówczas ten sport nie był tak mocno rozpowszechniony i dziewczyn grających w piłkę nie było wiele - mówi.
Kolejne zgrupowania kardy, wyjazdy na mecze, uniwersjady stały się dla niej codziennością. Doskonaliła umiejętności, poznała smak zdrowej rywalizacji. Poczuła, że właśnie z tą dyscypliną chce związać swoje zawodowe życie. Również ze względu na sportową adrenalinę i emocje. Zwłaszcza te najbardziej wzruszające, które towarzyszyły jej, gdy po zwycięskim meczu zabrzmiał "Mazurek Dąbrowskiego".
Czytaj również: Kobiety w wojsku - jak torowały sobie miejsce w żołnierskich szeregach.
Dziś, jako żołnierz, hymnu może słuchać częściej, choćby wtedy, gdy wojsko świętuje. Bo Paulina po ukończeniu studiów zdecydowała się na włożenie munduru. - Piłka to całe moje życie, ale realia są takie, że kobiecej piłce nożnej daleko wciąż do poziomu męskich rozgrywek. Mało jest klubów dla pań, a tych, które są w stanie zapłacić tyle, by z tego wyżyć, może dwa lub trzy. Chcę założyć rodzinę, a grając w piłkę zawodowo, musiałabym tę decyzję wciąż odkładać. Pomysł na wojsko zrodził się więc niejako z mojej potrzeby stabilizacji i myślenia o przyszłości - wyjaśnia.
Po przeszkoleniu wojskowym w Dęblinie, wyróżniona na przysiędze, rozpoczęła zawodową służbę w Poznaniu. Niedługo potem przeniesiono ją do Warszawy, do Centrum Operacji Powietrznych. Przez pierwszy rok jeszcze udawało jej się czasem zagrać w jakimś meczu swojej drużyny. Zrozumiała jednak, że trenowanie tylko od czasu do czasu nie da efektów.
- Profesjonalnej gry w piłkę kompletnie nie da się pogodzić ze służbą wojskową. Grałam w najwyższej klasie rozgrywkowej, czyli w ekstralidze, gdzie codziennie trzeba być na treningu. Fizycznie, owszem, można samodzielnie wyrobić sobie kondycję czy sprawność. Gorzej z taktyką, która w sporcie drużynowym jest niezwykle ważna, a bez udziału całego zespołu nie da się jej wypracować - mówi.
Z profesjonalnej gry musiała więc z wielkim bólem zrezygnować. Cały czas jednak piłka nożna pozostaje największą jej pasją.
Wojsko na sportowo
Paulina mówi o sobie, że jest uzależniona od sportu. Codziennie musi być w ruchu: albo biega, albo pływa, albo jeździ na rowerze. Tym bardziej więc cieszy ją, że również w wojsku może się realizować sportowo. Jest dwukrotną mistrzynią Sił Powietrznych w tenisie ziemnym, a ostatnio zdobyła mistrzostwo w tenisie stołowym. W Holandii, na natowskich zawodach halowej piłki nożnej Allied Component Headquarters, została uhonorowana tytułem sportowego odkrycia turnieju. Bardziej przekonują ją sporty drużynowe: - W dyscyplinach indywidualnych trzeba być dobrym w każdym elemencie i samemu zapracować na sukces. Jeśli się działa w zespole, to poszczególni jego członkowie mogą wzajemnie uzupełniać jakieś braki. Pani podporucznik mogłaby brać udział praktycznie w każdych zawodach, które wojsko organizuje. Jedyną przeszkodą jest brak czasu, bo jak sama mówi, "pracować też trzeba".
Na służbowe dyżury do podwarszawskiego Piaseczna Paulina dojeżdża z Dęblina. Nawigowanie samolotów bojowych, zwłaszcza w trakcie ćwiczeń, wymaga niezwykłej koncentracji, refleksu oraz umiejętności podejmowania szybkich decyzji.
- To praca bardzo odpowiedzialna, ale ciekawa - mówi Paulina. I praktycznie prawie wśród samych panów, bo stanowiska nawigatorów poza panią podporucznik zajmują zaledwie dwie kobiety. - Zupełnie nie przeszkadza mi, że pracuję głównie z mężczyznami. Bez problemów znajduję z nimi wspólny język. Odnoszę też wrażenie, że stereotypowe myślenie o kobietach w wojsku zaczyna być coraz mniej widoczne. Wciąż jednak nie brakuje takich, którym trzeba udowadniać, że kobiety nie znalazły się w wojsku przez przypadek i że potrafią wykonywać tę samą pracę z równym, a często nawet większym niż panowie zaangażowaniem. Niektórym wciąż z trudem przychodzi także przyznanie się, że kobieta jest lepsza - przekonuje.
Mecz zamiast spaceru
Niczego w swoim życiu nie żałuje. Może jedynie tego, że zawodowo z piłką nie związała się wcześniej. Być może wtedy tata, jej najwierniejszy kibic, uzupełniałby kolejny już segregator z wycinkami prasowym i zdjęciami z jej meczów. Jest dumny z Pauliny, podobnie jak jej chłopak.
- Nigdy nie wyobrażałem sobie, że moja dziewczyna będzie piłkarzem czy żołnierzem. Paulę poznałem już jako zawodniczkę bialskiego klubu. Gdy oświadczyła, że zdaje do Wyższej Szkoły Oficerskiej, nieco się zmartwiłem, bo wiedziałem, że zawód ten wiąże się z wieloma wyrzeczeniami. Nigdy jednak nie kwestionowałem jej wyboru, a dziś cieszę się z sukcesów, które odnosi - wyjaśnia Artur Osypiuk, również piłkarz.
Koledzy czasem Arturowi zazdroszczą, że wspólnie ze swoją dziewczyną może w spokoju oglądać wszystkie mecze Pucharu UEFA czy rozgrywki Ligii Mistrzów. A w niedzielę mogą razem zagrać mecz. Paulina śmieje się, że to u nich tak naturalne, jak u innych spacer. Inni zawodnicy traktują ją jak równego sobie. - Włącznie z tym, że mnie faulują, ale częściej to ja jestem bardziej ofensywna - mówi.
Po wpisaniu nazwiska Pauliny w internetową encyklopedię można znaleźć informację, że grała w piłkę w klubie sportowym. Być może kiedyś ktoś uzupełni tę notatkę o kolejne sukcesy. Choć podporucznik Krawczak zawodowo w piłkę już grać nie będzie, to może kiedyś zostanie trenerką następnych pokoleń kobiet piłkarek. Bo co do tego, że piłka już zawsze będzie obecna w jej życiu, Paulina nie ma żadnych wątpliwości. Tak jak jest przekonana o tym, że założy rodzinę, a dzięki wygranej w teleturnieju spełni jedno ze swoich największych marzeń - spędzi wakacje na Hawajach.
Sportowe zacięcie przydało się Paulinie w teleturnieju TVN "Milion w minutę". Do udziału namówiła ją siostra. - Wypełniłam ankietę i po dwóch tygodniach organizatorzy zaprosili mnie na casting. Później uczestniczyłam w czterodniowym obozie przygotowawczym. Jak już wiedziałam, że się dostałam do programu, miałam tydzień na doszlifowanie wszystkich zadań - opowiada. Dwudziestu uczestników, a wśród nich Paulina, wybranych z ponad 60 innych chętnych, mogło się wykazać. Porucznik Paulinie przydały się, oprócz niezwykłej sprawności fizycznej, także opanowanie i pogoda ducha. Szybko pozbyła się tremy i w błyskawicznym tempie wygrała 125 tysięcy złotych. Najtrudniejszym zadaniem było dla niej wrzucenie mentosa do butelki z coca colą. - Tu najważniejsze były precyzja i szczęście. To ostatnie, jak widać, mi sprzyjało - mówi.
Paulina Glińska, "Polska Zbrojna"