Papież zwykłych ludzi
Papież był jedynym człowiekiem z elit, któremu ufali. Jedynym, którego nie mieli na myśli, kiedy mówili o tych z telewizora "oni".
Papież podróżnych
Ubiegły piątek, 19.15. Sklep spożywczy na Dworcu Centralnym w Warszawie, obok ruchomych schodów zjeżdżających na peron 2. W drzwiach telewizor. Przed nim tłumek podróżnych. W ciszy oglądają relację z Watykanu o chorobie Jana Pawła II. Nie wyglądają jak tacy, co czekają na szybki Inter City. Ani jednego garnituru, ani jednej czarnej walizki. Wypchane plecaki, torby i reklamówki.
Twarze. Ani rozpaczy, ani wymuszonego uśmiechu. Chropowate, często pokryte przedwczesnymi zmarszczkami. Uczucia skrywane, nie demonstrowane. Jeśli coś je zdradza, to oczy. Ani święte, ani natchnione. Ale bardzo przejęte. Takie, które jeśli próbują kłamać, to od razu widać, że brak im wprawy, profesjonalizmu. Twarze znane ze zdjęć z 1980 roku i z pielgrzymek Ojca Świętego do Polski.
Papież pani z mięsnego
Sobota, 12.00. Rynek Jeżycki - słoneczne poznańskie targowisko wypełnione ludzkim mrowiem. Obok rynku kościół Świętego Floriana. Mała kartka informuje, że w południe będzie odprawiona msza w intencji Jana Pawła II. Jedna mała karteczka wystarcza, by wypełnić kościół. Tłok jest na tyłach – tam stoją ci, co weszli troszkę nieśmiało, tylko na chwilkę, ale przeczytali karteczkę i zostali. Siatki pełne zakupów.
Po mszy tłumek idzie na rynek. Przy straganie sprzedawca słucha przez radio wieści z Watykanu. Kilkadziesiąt metrów dalej, róg Kraszewskiego i Szamarzewskiego, sklep mięsny. Sprzedawczyni pociesza starszą kobietę. – Dali w radiu weselszą muzykę, to może z Papieżem lepiej? Przedtem, jak było źle, puszczali poważną.
Papież kibiców
Sobota, kilka minut po 22.00. Ulica Długa na poznańskim Starym Mieście, pełna studenckich pubów. Nagle rozlegają się dzwony w kościele Franciszkanów na pobliskim Placu Bernardyńskim. Wieść o śmierci Papieża w ciągu sekund dociera do wszystkich. Młodzi ludzie stoją znieruchomiali, jedni płaczą, inni nie mogą nawet wydobyć z siebie łez. Ruszają do kościoła.
Tramwaj linii 2. Trzech młodych mężczyzn w dresach. Jeden przez telefon komórkowy dzwoni po znajomych. Dopytuje się o godziny niedzielnych mszy w swojej parafii. – Wiesz co się stało? No właśnie, przerwaliśmy imprezę, jedziemy do kościoła. Zbieraj wszystkich ziomków jutro na mszę w kościele na Nowinie. O 9.30., 17.00 i 18.00 Dwaj pozostali rozmawiają o wczorajszym meczu piłkarskim Lecha Poznań. Jak ich ziomek wbiegł na murawę i kazał sędziemu przerwać mecz na wieść, że podobno Papież nie żyje. 15 tysięcy młodych ludzi w szalikach płakało.
Papież, który ich szukał
Obrazki starsze, które przelatują w głowie jak w kalejdoskopie. Te z papieskich pielgrzymek, z których trzy ostatnie relacjonowałem w „Gazecie Polskiej”.
Młodzież. „Szukałem was, teraz przyszliście do mnie i za to wam dziękuję” – brzmiały jedne z ostatnich słów Papieża przed śmiercią, skierowane do młodych ludzi. Słowo „szukałem” jest kluczowe. Bo to było, po ludzku biorąc, najtrudniejsze zadanie. Dotrzeć do młodzieży, nie tylko tej aktywnej w Kościele. Do tej zbuntowanej. I tej, dla której liczy się kasa. Tej, która nie wyniosła wiary z domu, jak Karol Wojtyła i jego pokolenie.
Nie zawsze było łatwo. 1991 rok. Notowania polskiego Kościoła lecą na łeb na szyję. Media mówią, że czarni zastąpili czerwonych. Ostentacja bogactwa niektórych księży i agresywne wypowiedzi kojarzonych z Kościołem polityków też robią swoje.
Pielgrzymka Papieża z 1991 roku należy do najtrudniejszych. A i sam Papież nie ułatwia zadania. Jego kazania dotyczą tematów niepopularnych. Aborcji, rozumienia wolności. Są oklaski, ale od wąskiej grupy zaangażowanych. Nie jest łatwo.
Papież młodzieży
A jednak Papież wygrywa. Podczas pielgrzymek w 1997, 1999 i 2002 roku z niesamowitym entuzjazmem, kontrastującym ze spokojem starszych, witają go młodzi ludzie. Nie tylko ci z duszpasterstw. Ci zwykli. Staje się cud - Ojciec Święty wygrywa autentycznością, brakiem hipokryzji. Jest duchowo młodszy od tych, którzy głoszą łatwiejsze systemy wartości.
Sięgam do notatek z 1999 roku. Młodzież machająca przed papamobile chorągiewkami Burger Kinga i reklamówkami radia RMF. Chusty Archidiecezji Gdańskiej narzucone na koszulki zespołów heavy metalowych, koszykarskiej ligi NBA, muzycznych i piłkarskich idoli. Koszulki z Ojcem Świętym sąsiadujące z amuletami. Papieskie symbole nałożone na koszulki z liściem marihuany.
Groch z kapustą. I entuzjazm. Nie ma oszustwa. Okrzyku „Pomożemy!”, który rozlega się w 1999 roku w Wadowicach nie wymyślił z pewnością żaden pamiętający czasy PRL dorosły.
„Dajcie mówić” – prosi Papież. Próbuje porządkować ten groch z kapustą. Mówi o urokach miraży, od których będą odwracać się zawiedzeni. Czy to porządkowanie się udaje? Chyba trochę tak. W 2000 roku według sondaży to wśród młodzieży jest więcej przeciwników aborcji, niż wśród starszych.
Papież zakazanych dzielnic
Jeżdżąc za Janem Pawłem II po Polsce dostrzegłem jedną prawidłowość - najpiękniej udekorowane są stare dzielnice, pełne zniszczonych kamienic z odpadającym tynkiem. Niegdyś piękne, teraz mające niezbyt bogatych mieszkańców. I niezbyt bezpieczne.
1999 rok, Kraków. Ulica Smoleńsk, niedaleko papieskiego okna w Kurii wita przechodniów napisem namalowanym na murze napisem „Witamy na Smoleńsku, zapraszamy na klapsa”. Dalej – setki biało-czerwonych flag i zdjęć Ojca Świętego.
Nie tylko w Wadowicach Ojciec Święty wymienia w kazaniach miejscowości, nazwy ulic, kin, numery domów. W czasach zmieniających się co parę miesięcy kolorowych szyldów mówi o świecie z dzieciństwa. „Na tamtych mówili „ogórcorze” – wspomina kolegów.
Stara się powiedzieć: znam świat, jego przywódców, ale ważniejsze jest dla mnie, że jestem stąd, z Wadowic, z Krakowa, z Polski. Wasze przywiązanie do miasta, ulicy, podwórka, drużyny piłkarskiej – to najważniejsza sprawa, to miłość do dzieła Stwórcy, jego wycinka, który powierzył wam. Teraz wiadomo, dlaczego tak płakali na stadionie kibice.
Papież nieświętych
Kolejne obrazki. 1997 rok. „Bilard-Club Ewa” na trasie papieskiego przejazdu we Wrocławiu. - A ty skąd tak święty, aureolę ci zaraz zrobię... Tylko najpierw muszę ci rogi spiłować – mówi barman do jednego ze stałych bywalców, siedzącego ze łzami w oczach przed telewizorem.
1999 rok. Toruń, bar na Dworcu Wschodnim, pielgrzymi czekający na osobowy pociąg piją herbatę z plastikowych kubków. Na ladzie obok papieskich chorągiewek wyłożony tygodnik „Nie” z antypapieskim tytułem. Nikomu to nie przeszkadza.
2002 rok. Osiedle niedaleko Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w krakowskich Łagiewnikach. Starsza pani w bloku przy otwartym balkonie słucha w radiu relacji z klasztoru. Po chwili na trawniku gromadzi się kilkadziesiąt osób.
To scenki nieznane z telewizji, gdzie widać strefę dla vipów i tłumy tych, co dostali w parafii najlepsze wejściówki do najbliższych Papieża sektorów.
A najważniejsze dzieje się w najdalszych sektorach D i E, gdzie czekają ci, którzy przyjechali pociągiem albo pekaesem. Którzy widzą Ojca Świętego tylko na będącym kilometr od ołtarza telebimie. Którzy kupili „papa-peryskopy”, czyli tekturowe rury z wmontowanymi szkłami powiększającymi.
To tam, w ostatnich sektorach, odbywa się piłowanie rogów.
Papież urzędników
Ważni urzędnicy. Z nimi zawsze był kłopot. Stawiali wzdłuż dróg dziesiątki kilometrów metalowych barierek, zakazywali otwierania okien, wychodzenia na balkony, wprowadzali prohibicję i przepisy, czego nie wolno jeść na ulicy. Nie by Papieżowi było łatwiej, ale dlatego, że chce przejechać polityk. Który śpieszy się do Papieża, by usłyszeć, jak w parlamencie w 1999 roku: „Wykonywanie władzy (...) powinno być ofiarną służbą człowiekowi, nie zaś szukaniem własnych czy grupowych korzyści”. I odjechać.
I urzędnicy kościelni. Bliżsi Jego, więc traktowani w tych dniach z większym szacunkiem. Co nie znaczy, że zawsze przekonujący. Jak księża-wodzireje, przez mikrofony dyktujący tłumom, jakie mają skandować okrzyki. Jakby ludzie sami nie wiedzieli.
Papież zwykłych ludzi
Ci z sektorów D i E patrzyli na urzędników z góry, bo to był ich Papież. Był jedynym człowiekiem z elit, którego uznali za swojego. Którego nie mieli na myśli mówiąc o tych z telewizora „oni”. Inni z telewizora to były gwiazdki sezonowe, czasem coś sobą reprezentujące, czasem jedynie produkty reklamy, socjotechniki, ułudy. Gwiazdki, które oddalały się od nich, gdy tylko dostały się na nieboskłon. Tymczasowe jak słupki sondaży.
Czy Ojciec Święty nawrócił tych „zwykłych”? „Niech tajemnica wiary przekształci się teraz w siłę człowieka” – mówił we Wrocławiu w 1997 roku. „Kiedy woda leci na koło młyńskie, też nie od razu powstaje energia. Na owoce trzeba poczekać” – usłyszałem kilka dni później od jednego z górali.
Ale w 2005 roku, gdy ich Papież odszedł, ci zwykli wiedzieli, co zrobić. Do kościołów ruszyli i ci pobożni, i ci w dresach, którzy nie lubią księży, i nie wiedzą, o której jest msza.
I nie potrzebowali niczyjej podpowiedzi. Poszli płacząc, bo odszedł ich ukochany Ojciec Święty. Ich ziomek. Papież zwykłych ludzi.
Piotr Lisiewicz