Państwowe przedszkola nie dla wszystkich
Jesteś zwykłym Polakiem. Ciężko pracujesz, uczciwie płacisz państwu podatki. Może z trudem, ale starcza od pierwszego do pierwszego. No to teraz uważaj: skoro masz pracę i pensję, to według rządu jesteś bogaczem, którego stać na to, by posłać dzieci do prywatnego przedszkola! I słono za nie płacić.
02.11.2013 | aktual.: 04.11.2013 11:13
Ministerstwo Edukacji Narodowej forsuje przepisy, które przewidują, że pierwszeństwo w przyjmowaniu do państwowych placówek będą mieć bezrobotni, którzy przecież siedzą w domu i sami mogą zapewnić swoim pociechom opiekę.
Do tej pory to samorządy same decydowały o tym, kto i na jakich zasadach może liczyć na miejsce w państwowym przedszkolu. Np. w Warszawie pierwszeństwo mieli samotni rodzice, a także osoby, które w stolicy płaciły podatki. Takie ograniczenia były konieczne, ponieważ w publicznych placówkach jest zbyt mało miejsc dla dzieci. W Warszawie w tym roku do przedszkoli nie dostało się około 3 tysięcy dzieci, w Krakowie – 2,5 tysiąca, w Gdańsku – niemal tysiąc.
Trybunał Konstytucyjny uznał, że rząd musi ustawowo określić, według jakich zasad dzieci przyjmowane będą do państwowych przedszkoli. I dał czas do końca tego roku.
Zegar więc tyka. A resort kierowany przez Krystynę Szumilas szykuje nowe przepisy w pośpiechu i bez namysłu. To, co jednak „wysmażyli” urzędnicy, niejednego rodzica przyprawi o palpitacje serca. Okazuje się, że miejsce w państwowym przedszkolu ma zostać zagwarantowane rodzinom o najniższych dochodach. Na pozór brzmi to sensownie. Schody zaczynają się dalej.
Najpierw rząd zaproponował, by próg dochodowy – powyżej którego rodzice mogą mieć kłopoty z zapisaniem dziecka do państwowego przedszkola - wynosił 840 zł na osobę w rodzinie. Czyli np. 4–osobowa rodzina, w której oboje rodzice pracują i razem zarabiają średnią krajową, o miejsce w przedszkolu dla swoich dzieci nie musiałaby się martwić.
Urzędnicy jednak zmienili zdanie i postanowili próg obniżyć – do 456 zł na osobę w rodzinie. To oznacza, że nawet matka, która zarabia pensję minimalną i samotnie wychowująca jedno dziecko, może się nie załapać na państwowe przedszkole. Ale jeśli zwolni się z pracy i trafi na zasiłek dla bezrobotnych – to i owszem! Jej dziecko miejsce w przedszkolu ma pewne jak w banku. I gdzie tu logika?
Urzędnicy nie chcą słuchać. Samorządowcy są oburzeni. – Za swoje zadanie uważaliśmy rozwój gospodarczy naszego miasta, żeby jak najwięcej ludzi miało pracę. Wobec tych, którzy już ją mają, naszą powinnością jest zapewnić ich dzieciom opiekę. Jak wytłumaczę wszystkim tym rodzicom, że nie będą mieli pierwszeństwa w przyjęciu do przedszkola? – złości się Bogdan Bieniek, przedstawiciel Związku Miast Polski i jednocześnie wiceprezydent Mielca. – Rodzice tego nie zrozumieją. Co mamy im mówić: że to wina ministerstwa? Nas będą winili! – dodaje.
Urzędnicy nie chcą jednak tego słuchać. – Można obrażać się na wyrok Trybunału Konstytucyjnego, który stwierdził, że podczas rekrutacji powinny być brane pod uwagę grupy szczególnie chronione przez konstytucję, a więc również rodziny o niskim statusie materialnym – zbywa zarzuty samorządowców wiceminister edukacji Przemysław Krzyżanowski. - Rozumiem, że kryterium dochodowe budzi ogromne emocje, ale ministerstwo edukacji musi wyrok Trybunału wykonać – dodaje.
Trybunał kazał tylko ustalić czytelne zasady przyjmowania do przedszkola, a nie rozstrzygał, ile trzeba zarabiać, żeby nasze dziecko miało na przedszkole jakąkolwiek szansę.
Polecamy w wydaniu internetowym Fakt.pl: Groza! Karp zdrożeje na święta