Państwo jest bogate bogactwem swoich obywateli - komentarz Internauty
Cóż z tego, że rośnie nam eksport, cóż z tego, że sprzedajemy nasze towary za bezcen (niska wartość złotego), gdy nasi robotnicy nic z tego nie maja, bo zyski z eksportu przejmuje państwo? Nadwyżka eksportu nad importem jest szkodliwa, bo to oznacza tylko tyle, że więcej dajemy niż dostajemy - czyli pracujemy za pół darmo. Mun i siedemnastowieczni merkantyliści wierzyli, że naród nie powinien nigdy kupować więcej od zagranicy, niż sam jej sprzedaje. Jeśli zdarzyłby się taki ujemny bilans, to naród musiałby różnicę zapłacić w złocie, jako ogólnie akceptowanym środku płatniczym. Żeby temu zapobiec, władze powinny być zobowiązane aktywnie promować przewagę eksportu nad importem. Merkantyliści byli tak przekonani, że pieniądz sam w sobie tworzy dobrobyt narodu, że zamknęli swoje granice dla handlu i często prowadzili wojny, by chronić i gromadzić wielkie zasoby złota.
To, że naród powinien starać się o dodatni bilans handlowy (więcej eksportować niż importować) jest ekonomicznym dziedzictwem szesnastego, siedemnastego i osiemnastego stulecia. Frederic Bastiat, dziewiętnastowieczny francuski ekonomista i filozof, który obalał te mity dzięki niezwykle jasnej argumentacji, pewnego razu omówił na przykładzie to zagadnienie. Jego analiza pozostaje po dziś dzień jedną z najlepszych krytyk koncepcji ujemnego bilansu: „M.T. wysłał z Le Havre do Stanów Zjednoczonych statek z ładunkiem francuskich dóbr, głównie tych znanych jako specjalność paryskiej mody, na sumę 200 000 franków. Taka była wartość zadeklarowana w urzędzie celnym. Kiedy ładunek dotarł do Nowego Orleanu, musiał zapłacić koszty przewozu w wysokości 10% i cło w wysokości 30%, co dało w sumie 280 000 franków. Towar został sprzedany z zyskiem 20%, czyli 40 000 franków, za sumę 320 000 franków, za którą jego doradca kupił bawełnę. Bawełna, po uwzględnieniu kosztów transportu, ubezpieczenia, prowizji, itp., kosztowała w
sumie 10% więcej, więc po przybyciu do Le Havre jej koszt wynosił 352 000 franków. Taką też sumę wpisano do rejestrów celnych. Ostatecznie M.T. na transakcji, po powrocie, zarobił 20%, czyli 70 000 franków, innymi słowy sprzedał bawełnę za 422 400 franków. Jeśli pan Lestiboudois (delegat do parlamentu francuskiego - przyp. red.) tego zażąda, mogę przesłać Mu odpowiednie dane z ksiąg M.T. Wtedy zobaczy, że w kolumnie kredytów rachunku strat i zysków, oczywiście jako zysk są dwie sumy: 40 000 franków i 70 400 franków i M.T. jest w pełni zadowolony, że w tym wypadku jego wyliczenia są bezbłędne. A co na temat tej transakcji powiedzą panu Lestiboudois cyfry w księgach urzędu celnego? Powiedzą mu, że Francja wyeksportowała 200 000 franków, a zaimportowała 352 000 franków. Wówczas szanowny delegat wywnioskuje, że ‘oszczędności zostały przejedzone i zmarnowane, że M.T zubożał i jest na dobrej drodze do zrujnowania się, bo oddał obcym 152 000 franków swego kapitału’. Jakiś czas później M.T. wysłał kolejny statek z
podobnym ładunkiem naszych wyrobów przemysłowych wartych 200 000 franków. Niestety, wychodząc z portu, statek zatonął. M.T. nie pozostało nic innego, jak zapisać w księgach, co następuje: ‘Dobra różne należne X’.: 200 000 franków za zakup ładunku przewożonego przez statek N. ‘Zyski i straty’: 200 000 franków strat przez ‘całkowitą i ostateczną utratę’ ładunku.
Tymczasem, urząd celny do swojego rejestru wprowadził 200 000 franków jako eksport, a ponieważ nie będzie miał w tym wypadku nic do wpisania jako import, to wynika z tego, że pan Lestiboudois i urząd uznają katastrofę statku za czysty zysk dla Francji, w wysokości 200 000 franków. Można też, idąc dalej, wyciągnąć z tego wniosek następujący, że zgodnie z teorią bilansu handlowego, Francja ma prostą możliwość podwojenia swojego kapitału dosłownie w każdej chwili. Wystarczy tylko, że przepuści swoje towary przez urząd celny, a następnie wrzuci je do morza. W tym przypadku eksport będzie równy wartości jej kapitału, a importu nie będzie, bo nawet nie byłby możliwy. Będziemy mogli zarobić tyle, ile zdoła połknąć ocean.”
Na koniec Bastiat przedstawia nam argumenty znowu wykorzystując chwyt logiczny „reductio ad absurdum”. „Załóż, jeśli chcesz, że cudzoziemcy zalewają nasz kraj wszelkimi użytecznymi dobrami i niczego nie oczekują w zamian. Nawet, jeśli nasz import będzie nieskończenie wielki, a eksport zerowy, to spróbuj mi dowieść, że przez to zbiedniejemy”. Okazuje się że dobrze będzie tylko wtedy, gdy będzie rósł popyt wewnętrzny, bo to dowód na bogacenie się naszych obywateli. Póki co bogacą się tylko inni - co wykazał Bastiat - bo my ciągle nic z tego nie mamy. Wzrost gospodarczy i tak jest nieunikniony, bo ludzie są zdeterminowani, bo muszą coś jeść, muszą płacić coraz wyższe rachunki spowodowane coraz wyższymi podatkami zawartymi w cenach towarów i usług. Godzą się pracować za minimalne stawki bo nie mają innego wyjścia, bo są niewolnikami systemu, bo większość zysku zabiera im państwo i urzędnicy, bo, bo ,bo …... Gdyby nie Miller i poprzednie socjalistyczne rządy, już dawno moglibyśmy osiągnąć poziom Irlandii czy
choćby Hiszpanii, niestety nasi urzędnicy robią wszystko wy ten rozwój wyhamować - aby nie być gołosłownym wystarczy wskazać na nowe nominacje ministerialne i dyplomatyczne Leszka Millera na dwa tygodnie przed jego dymisją. I jeszcze bezczelnie nam wmawiają, że rozwój gospodarki to ich zasługa. Cóż za hipokryzja.
O wzrost gospodarczy na cały świecie dbają przede wszystkim przedsiębiorcy, czyli ci którzy biorą bezpośredni udział w wytwarzaniu dóbr. Wzrost jest tym większy im mniej państwa i jego interwencji w gospodarkę. Do socjalistycznych rządów mam tę pretensję, że za dużo wtrącają się do cudzych czyli prywatnych interesów, a to owocuje silnym wyhamowaniem rozwoju. Gdyby nie interwencjonizm państwa i etatyzm, Polska po 14 latach transformacji mogłaby być dziś - o czym już wspominałem - drugim Singapurem bo czasu było dosyć. Gospodarki, w których rząd nie interweniuje tak jak w naszą rozwijają się znacznie powyżej 10% rocznie - Nowa Zelandia , USA, Taywan, Singapur a obecnie Słowacja - gdzie obniżka podatków doprowadziła do pierwszej w historii tego kraju nadwyżki budżetowej a niskie podatki ściągając inwestorów czyniąc z niej największego na świecie producenta samochodów na głowę mieszkańca itp. Tak więc rządom socjalistów nie zawdzięczamy rozwoju, tylko hamulec, który ten rozwój ogranicza. To, niby jak mamy być
Millerowi wdzięczni za to, że mniej przeszkadza zamiast pomagać ? – wolne żarty. Bo jak dotąd urzędnicy nie dość że niczego nie wnieśli do gospodarki , to jeszcze ją grabią i opóźniają (vide afery SLD ). Najlepszy rząd to taki , który w sferze gospodarczej nie robi nic lub bardzo mało a najlepsza konstytucja to taka, której można bez problemu nauczyć się na pamięć (USA) - najgorsza to taka, której przeciętny człowiek nie jest nawet wstanie przeczytać, a co dopiero ją zrozumieć np. konstytucja UE.
I jeszcze jedno, dlaczego wzrostu produkcji przemysłowej w Polsce nie mierzy się wg cen netto tak jak to robi cały świat, tylko wg cen brutto czyli obciążonych wzrastającymi podatkami? Czyżby kolejna propaganda sukcesu? W ten sposób rośnie tylko cena a nie wartość, a wzrost cen nie tworzy wzrostu gospodarczego, wzrost gospodarczy tworzy faktyczną wartość wyprodukowanych towarów pomnożona przez ich ilość i to właśnie ilość sprzedanych towarów jest ważna, a nie cena. Bo nie jest wielką sztuką podnieść cenę na towary zalegające w magazynach , bo w ten sposób odnotujemy wzrost gospodarczy bez najmniejszego udziału przedsiębiorstw - tylko pytanie, kto takie drogie towary jest wstanie kupić?
Prawdą jest, że od nowego roku polski podatek korporacyjny CIT został obniżony z 27 do 19%. Jednocześnie z 15 do 19% podniesiono podatek od dywidendy, co wydatnie obniżyło siłę obniżki CIT-u (skumulowana obniżka to zaledwie nieco ponad 3%). Rząd Millera zdecydował się na taki krok, po tym jak znacząco obniżono podatki w Niemczech (skumulowane obciążenie niemieckich przedsiębiorstw to obecnie nieco ponad 30%, czyli porównywalne do polskiego wynoszącego 34,39%). Aby w obecnej sytuacji opłacało się w Polsce prowadzić biznes, należałoby całkowicie zrezygnować z pobierania podatku od dywidendy.
Nasza gospodarka tak naprawdę tkwi w głębokim kryzysie, nie ma spadku bezrobocia jeżeli nie liczyć 0,1 % w marcu i nie ma wzrostu popytu wewnętrznego, a ten który został odnotowany odpowiada wzrostowi cen spowodowanego wzrostem akcyzy - wyliczył to nawet sam premier z sejmowej mównicy, że tytułem samej tylko akcyzy jest to 2,62 miliarda zł. Należy się zatem zastanowić jaki rzeczywisty wpływ miał rząd na poprawę wyników gospodarczych ? Przykro mówić ale udział rządu jest bardzo znikomy by nie powiedzieć negatywny i niszczący gospodarkę. Cały udział rządu to zwiększanie deficytu budżetowego który w jakimś stopniu finansuje właśnie obecny wzrost . Jest to najbardziej chory , zabójczy sposób na przyspieszenie gospodarki (gospodarka na koksie). Zwiększać deficyt i zadłużenie i można do pewnego stopnia, potem jest już tylko wariant argentyński. Obsługa zadłużenia , zwiększające się obciążenia finansów państwa prowadzi do upadku i krachu gospodarczego a cały udział Millera w przyspieszeniu jest bardzo wątpliwy. I
małe porównanie - deficyt budżetowy mamy na poziomie powyżej 4% a wzrost PKB ok. 4 % czyli poniżej wielkości przyrostu zadłużenia - czy to jest sukces? tylko co będzie gdy zaczniemy ograniczać deficyt? stanie się to co na Węgrzech .. „poślizg” w gospodarce . Przyspieszenie gospodarcze odbywa się z przyczyn zupełnie niezależnych od rządu .. np. kurs euro korzystny dla eksporterów i kurs USD korzystny dla naszego importu zaopatrzeniowego.
Innym czynnikiem który spowodował wzrost zwłaszcza w marcu jest zmiana VAT-u w budownictwie, tylko że jest to kolejny chory impuls dla gospodarki albowiem po krótkim wzroście przyjdzie nam "konsumować" kolejną chorą podwyżkę podatku . Dzisiejszy rząd Polski postępuje jak osiemnastowieczni merkantyliści, którzy postrzegali eksport pieniędzy i złota jako zły sam w sobie. Eksport towarów miał być wspomagany ( subwencje eksportowe tak rozbudowane w krajach Unii Europejskiej), a do importu miano zniechęcać przez nakładanie ceł i podatków, by zatrzymać pieniądze w kraju.
Dziś można usłyszeć podobne lamenty. Wielu ekonomistów i urzędników państwowych podnosi alarm na jakikolwiek wypływ pieniędzy za granicę. W kontekście jednostek zaangażowanych w wolny handel, taki alarm jest nie na miejscu, jeśli ma być skierowany do rynku. Wypływ pieniędzy za granicę jest przeważnie symptomem inflacyjnej polityki rządu, która podkopuje społeczne zaufanie do krajowej waluty. Profesor Ludvig von Mises uważa, że zawsze, gdy występuje takie zjawisko, to nie jest ono następstwem nieszczęśliwego zbiegu okoliczności, który przydarza się ludziom z woli Bożej. Jest to rezultat tego, że rządzący państwem chcą zmniejszyć ilość pieniędzy oszczędzanych i w zamian zwiększyć ilość pieniędzy, które wydajemy, a to bardzo łatwo osiągnąć nakładając coraz to wyższe akcyzy.
Przemysław Poloch