Państwo błądzące
Przyjrzyjmy się w tej perspektywie naszemu państwu po 1989 r. Mamy konstytucję, mamy podział władzy, mamy samorządy, mamy prawa konstytucyjne i środki ich ochrony: sądy, rzecznika praw obywatelskich i skargę konstytucyjną. I co? I nic. Konstytucja i te instytucje wydają się niewystarczające - pisze Wiktor Osiatyński w "Tygodniku Powszechnym".
24.11.2004 | aktual.: 24.11.2004 08:36
Naturalnym odruchem jest szukanie winnych tych błędów i zaniedbań. Nie sądzę, by zaprowadziło nas to daleko. Nawet jeśli znaleźlibyśmy winnych, to nie wyprowadzi nas to z kryzysu, nie przywróci poczucia bezpieczeństwa ani nie poprawi nastrojów na dłużej. Poza tym znaczna część naszych frustracji i zagubienia to skutki wielkich przemian, których wszystkich konsekwencji nikt naprawdę nie mógł przewidzieć.
Najpoważniejszym z błędów zawinionych była zapewne arogancja władzy. Władza demokratyczna jest podatna na tę chorobę; wszak ma przekonanie, że działa w imieniu ludu. Jedną z form arogancji jest przemawianie do ludzi z góry, z poczuciem wyższości. Paradoks polega na tym, że przywódcy rzeczywiście powinni lepiej wiedzieć, co dla społeczeństwa jest dobre.
Najpoważniejszą wadą państwa było jednak to, że w nadmiernym stopniu zajęło się ono sobą. Interes partyjny niemal natychmiast wziął górę nad interesem państwowym i obywatelskim. Partie zdobywały wpływy głównie poprzez poszerzanie klienteli swoich przywódców. Sojusznicy i zausznicy otrzymywali obietnice stanowisk w aparacie państwowym albo przyrzeczenie lukratywnych synekur w zarządach i radach nadzorczych spółek z udziałem skarbu państwa - analizuje Wiktor Osiatyński.
W efekcie powstaje państwo klientelistyczne, czyli takie, w którym lojalność i serwilizm są ważniejsze od kompetencji, a sieć nieformalnych powiązań zastępuje demokratyczne metody wyłaniania przywódców - w państwie, a także w poszczególnych partiach.