Pan na piętrze
Od stycznia oddział terenowy Agencji Rynku Rolnego we Wrocławiu wynajmuje dodatkowe piętro w biurowcu przy ulicy Powstańców Śląskich. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że miesięcznie kosztuje to ponad 20 tysięcy złotych. Tymczasem aż do połowy maja pomieszczenia na piętrze były puste!
11.06.2003 10:33
Takie informacje "Gazeta Wrocławka" otrzymała od osób podających się za pracowników wrocławskiego oddziału ARR. Potwierdził je również były wysoki rangą pracownik tej placówki. Agencja w całości należy do Skarbu Państwa. Jeżeli przekazane nam informacje potwierdziłyby się, znaczyłoby to, że pieniądze podatników są marnotrawione. Śledztwo dyrektora Szef wrocławskiej ARR nie był dla nas uchwytny telefonicznie.
- Dyrektora nie ma - ponownie usłyszeliśmy od sekretarki, kiedy przyjechaliśmy do siedziby agencji.
- Jak to nie ma, przecież siedzi przy biurku - zdziwiliśmy się, widząc Henryka Czekierdę przez uchylone drzwi jego gabinetu.
Po chwili siedzieliśmy już z dyrektorem w jego pokoju. - Nie ma powodu, żeby udzielać wam takich informacji - bronił się szef wrocławskiej ARR, pytany o wynajmowaną przez oddział powierzchnię biurową i wysokość czynszu. - A poza tym, nie wiem tego. Zapytajcie rzecznika w Warszawie. Czekierda potwierdził jedynie, że od 1 stycznia 2003 r. agencja ma dodatkowe piętro (w sumie są trzy). Na każdym piętrze jest 8 pokoi. W oddziale pracuje 37 osób. Średnio wypada więc prawie po jednym pokoju na pracownika!
- Przejdźcie się po agencji, zapytajcie, jaki wcześniej był ścisk - proponuje dyrektor, kiedy pytamy, czy tak duża liczba pomieszczeń jest potrzebna. - Tym bardziej, że od lipca zatrudnimy dodatkowe 15 osób.
- A ile osób pracowało wcześniej?
- Nie pamiętam - mówi. Dyrektor nie pamięta też, ile osób zatrudnił od początku roku. Szef wrocławskiego oddziału nie chce wyjawić, kiedy pracownicy przenieśli się na dodatkowe piętro.
- Nie pamiętam - pada znowu.
- Czy to prawda, że dopiero w połowie maja? - dopytujemy.
- Nie - odpowiada zdecydowanie. - Pomieszczenia trzeba było wyremontować, postawić meble, to zajęło kilka tygodni. A później już przez cały czas byli tam ludzie.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że dyrektor zaczął zaludniać dodatkowe piętro dopiero po tym, jak zaczęliśmy interesować się tą sprawą. Nasi rozmówcy twierdzą też, że prowadzi w agencji śledztwo, żeby ustalić, kto przekazał nam informacje.
Za zgodą dyrektora, postanowiliśmy rozejrzeć się po agencji. Na piątym piętrze rzeczywiście spotkaliśmy pracowników. W przestronnych pomieszczeniach ustawiono po dwa biurka. Jeden pokój był zamknięty, a drugi - sporych rozmiarów - całkiem pusty. Poszliśmy na trzecie piętro - to stamtąd przeniesiono pracowników o dwa piętra wyżej. Człowiek, który otworzył nam drzwi, stwierdził, że nie możemy wejść na korytarz, gdzie są biura. Kiedy powiedzieliśmy, że mamy zgodę dyrektora, szybko ruszył piętro wyżej do gabinetu szefa. Wychodząc stamtąd po kilku minutach, poinformował nas, że trzecie piętro to "strefa bezpieczeństwa" i nie możemy tam wejść.
- Jaka strefa? - spytaliśmy zdziwieni.
- Petenci nie mają tu wstępu - usłyszeliśmy. - Tu jest księgowość, serwery i sekcja rezerw państwowych. Przechowujemy tu tajne dokumenty.
- To bzdura, jest tylko jeden pokój, do którego nie mają wstępu osoby postronne. To kancelaria tajna - powiedziała nam osoba dobrze zorientowana w sposobie funkcjonowania agencji. - Po prostu nie chcieli was tam wpuścić.
O dyrektorze Oddziału Terenowego ARR we Wrocławiu pisaliśmy wielokrotnie. Zanim trafił do agencji, szefował należącemu do Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa kombinatowi rolnemu w Karszowie. Mimo że doprowadził gospodarstwo na skraj bankructwa, dzięki partyjnym układom awansował na dyrektorskie stanowisko. W agencji zatrudnił swoją córkę, bratanka oraz znajomych z dawnego PGR-u. Wprowadzając do agencji swoich ludzi, zwalniał pracowników związanych z poprzednim szefem. Na nasze wątpliwości związane z zatrudnianiem rodziny w państwowej agencji, dyrektor odpowiedział:
- Koszula przecież zawsze bliższa ciału, a moja córka była bezrobotna i ma doświadczenie rolnicze. Pracowała jako specjalistka ds. żywienia w barze "Prosiaczek" w Mikoszowie (bar należał do kombinatu, którego szefem był Henryk Czekierda - przyp. red.).
Zgodnie z propozycją dyrektora Czekierdy, zwróciliśmy się wczoraj do biura prasowego agencji z prośbą o odpowiedź na pytania, na które nie chciał nam udzielić odpowiedzi szef wrocławskiego oddziału. W Warszawie powiedzieli nam jednak, że Czekierda ma wszystkie interesujące nas dane i powinien nam je udostępnić. Zapewniono nas, że tak właśnie się stanie. Czekamy.
Renata Grochal, Tomasz Janoś