Palnęli Rolanda
W sprawie Rolandów błąd popełnił rzecznik MON. Dowództwo w Iraku nie doceniło rangi sprawy. Zawiodła współpraca MON i MSZ. Nasi żołnierze są niewinni - stwierdza raport MON o rakietach Roland. "Gazeta Wyborcza" dotarła do wniosków raportu, który ma wyjaśnić przyczyny potężnej międzynarodowej gafy.
Wczoraj z raportem zapoznał się premier Miller, dziś ma go poznać prezydent Kwaśniewski, a w czwartek posłowie komisji obrony i spraw zagranicznych - odnotowuje gazeta.
Według niej, raport opisuje jak doszło do skandalu: pierwsi informację, że rakiety wyprodukowano w 2003 r. podali reporterzy dwóch stacji TV, którzy pokazali znalezisko (na rakiecie widniała data 2003). Żaden z oficerów patrolu nie stwierdził jednoznacznie, że rakiety są z 2003 r. Rakiety nie zostały zbadane na miejscu, bo wydana przez koalicyjne dowództwo instrukcja SOP-81 nakazuje natychmiastowe zniszczenie (miejsce znalezienia broni może się okazać zasadzką). Od procedury można odstąpić, jeśli broń jest nieznanego typu albo masowego rażenia.
W meldunkach dziennych MON nie ma sformułowania o francuskich rakietach z 2003 r., choć są ich zdjęcia. Dowództwo wielonarodowej dywizji nie zdawało sobie sprawy z politycznych konsekwencji, gdyby były to francuskie rakiety z 2003 r. Żołnierze w Iraku nie popełnili większych błędów. Raport wskazał jednak kilku oficerów winnych uchybień. Błąd popełnił rzecznik MON, wydając nieautoryzowany komunikat. Zawiodła współpraca MON z MSZ.
"GW" pisze, że raport proponuje zmiany procedury: Opóźnienie niszczenia broni w przypadkach wątpliwych i konsultację z ambasadami państw producentów danego rodzaju uzbrojenia.
"Raport znają jedynie cztery osoby i premier. Ostrożnie z komentowaniem" - powiedział gazecie wiceminister obrony Janusz Zemke. Dodał, że sam nic nie powie. (uk)