Oświadczenie oficerów zawodowych Wojska Polskiego
Sposób zatrzymania żołnierzy, którzy w
sierpniu ostrzelali w Afganistanie wioskę Nangar Khel oraz
upublicznienie faktu zatrzymania w mediach budzi sprzeciw
środowiska żołnierzy zawodowych. Konwent Dziekanów Korpusu
Oficerów Zawodowych Wojska Polskiego wydał w tej sprawie specjalne
stanowisko, które opublikowano.
23.11.2007 | aktual.: 23.11.2007 11:12
"Mamy prawo wnosić, że działania podjęte wobec zatrzymanych żołnierzy PKW w Afganistanie nie były zgodne z art. 3 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka. Użyte bezwzględne środki przymusu bezpośredniego oraz upublicznienie zatrzymania żołnierzy w mediach rodzą wątpliwości, czy nie były one zbyteczne, czy nie naruszyły praw człowieka - obywatela w mundurze" - głosi stanowisko.
"Z poczuciem wstydu i zażenowaniem obserwowaliśmy przekazy medialne z zatrzymania żołnierzy zawodowych, którzy skierowani zostali do wykonywania zadań poza granicami kraju przez Państwo Polskie" - wskazano w stanowisku.
W ocenie Konwentu, "sposób interwencji formacji specjalnej Żandarmerii Wojskowej w mieszkaniach wobec uprzednio niekaranych oraz wyróżnianych żołnierzy i zastraszenie ich rodzin środowisko żołnierzy zawodowych uznaje za nieadekwatne do sytuacji".
Jak wskazał Konwent, w powszechnym odczuciu kadry zawodowej w wypowiedziach przedstawicieli wymiaru sprawiedliwości zabrakło wykazania potencjalnych zagrożeń, które uzasadniałyby zastosowanie takich procedur.
Konwent - "nie przesądzając o winie żołnierzy" - wyraził zaniepokojenie wypowiedziami przedstawicieli organów ścigania i "zainspirowanych nimi mediów".
"Obawiamy się, czy nie została naruszona zasada domniemania niewinności w sytuacji, kiedy w wypowiedziach osób publicznych pojawia się zarzut popełnienia 'zbrodni wojennych'" - napisano w stanowisku.
Konwent wyraził w nim "nadzieję całego środowiska kadry zawodowej, że zatrzymanym żołnierzom zostaną w możliwie najkrótszym czasie stworzone warunki do godnej obrony swoich praw i rzetelnej oceny tragicznych zdarzeń przez niezależny sąd".
W czwartek w obronie żołnierzy wystąpił m.in. Dowódca Wojsk Lądowych gen. Waldemar Skrzypczak. "Od początku twierdzę, że żołnierze są niewinni i w tym przekonaniu będę tkwił dopóty, dopóki nie będzie wyroku sądu" - powiedział w RMF FM. "Nie jest to na pewno zbrodnia wojenna, bo tutaj na pewno nie było działania z premedytacją" - uważa generał. Jak dodał, "żołnierze mają prawo strzelać wtedy, kiedy w rejonie działania znajduje się przeciwnik, ale oczywiście sposób wykonania działania powinien determinować fakt, że w miejscowości są cywile".
"Ja się czuję współodpowiedzialny za to, co się stało. Ja tych żołnierzy szkoliłem, ja ich tam wysyłałem. (...) Co będzie, jeśli przegramy proces? Trzeba będzie się zastanowić nad sensem dalszej mojej służby w wojsku" - powiedział generał. "Jeżeli ta sprawa skończy się przykrymi konsekwencjami dla wojska, to trzeba pomyśleć o tym, że można stracić wiarę w sens służby wojskowej" - dodał gen. Skrzypczak.
On także ma także wątpliwości co do sposobu zatrzymania żołnierzy. "Zadaję sobie pytanie, dlaczego żołnierz, który przez pół roku narażał życie, walcząc pod białą flagą z terroryzmem, został tak potraktowany. W żadnych kategoriach nie potrafię tego zrozumieć, sobie wytłumaczyć" - powiedział. "W mojej ocenie, jako dowódcy, moi żołnierzy nie zasłużyli sobie na takie traktowanie. Jest to bardzo bolesne i dotyka nas wszystkich. Zbulwersowało bardzo nasze środowisko" - dodał.
W związku z ostrzelaniem wioski i śmiercią cywilów zatrzymano siedmiu żołnierzy. Sześciu prokuratura zarzuciła zabójstwo ludności cywilnej, za co grozi od 12 lat więzienia do dożywocia. Siódmemu postawiono zarzut ataku na niebroniony obiekt cywilny, zagrożony karą 25 lat więzienia.
W wyniku ich działań, sześcioro Afgańczyków zostało zabitych, dwie kolejne osoby zmarły w wyniku odniesionych ran. Wśród poszkodowanych były dzieci i kobiety - trzy z nich zostały trwale okaleczone. Do tragicznego zdarzenia doszło 16 sierpnia, gdy żołnierze otworzyli ogień w kierunku zabudowań, gdzie według nieoficjalnych informacji, trwały uroczystości weselne. Według prokuratury, żołnierze ostrzelali wioskę kilka godzin po ataku na polski patrol, a w osadzie nie było bojowników.
Czwartkowa "Gazeta Wyborcza", powołując się na treść uzasadnienia tymczasowego aresztowania, napisała m.in., że dowódcy kazali otworzyć ogień z moździerzy do trzech afgańskich wiosek, zanim polscy żołnierze w ogóle wyjechali z bazy.