Oświadczenie Michała Boniego
Oświadczenie Michała Boniego:
Świadom obowiązków wynikających z procedury złożenia oświadczenia lustracyjnego, odpowiedzialności przed opinią publiczną, gotowy do odważnego zmierzenia się z własną przeszłością,
oświadczam:
Pod koniec sierpnia 1985 roku do mieszkania mojej przyszłej żony wkroczyła Służba Bezpieczeństwa, co było związane z jej udziałem w kolportażu nielegalnych wydawnictw. Po wielogodzinnej rewizji i znalezieniu nielegalnej bibuły zagrożono mi zabraniem trzyletniego dziecka do milicyjnego domu dziecka i rozpowszechnieniem informacji o mojej zdradzie małżeńskiej (byłem wtedy formalnie w związku z inną osobą). Rozwieziono nas w osobne miejsca i wymuszono podpisanie deklaracji współpracy z SB, strasząc, że bez tego żadne z nas nie opuści aresztu i nie będzie mogło objąć opieki nad dzieckiem.
Mimo tego, że zatrzymano mnie właściwie przypadkowo, strach i szantaż okazały się silniejsze. Nie chciałem też narażać działań konspiracyjnych, które wówczas prowadziłem. Od marca 1983 kierowałem podziemnym pismem "WOLA", należałem do podziemnych struktur MKK, przygotowywałem do druku przeprowadzony miesiąc wcześniej wywiad ze Zbigniewem Bujakiem. O moim zaangażowaniu SB nie wiedziała.
Deklarację podpisałem pod presją, z intencją nie wywiązywania się z obowiązku współpracy. Współpracy nie podjąłem, nie było też żadnej próby namawiania mnie do współpracy aż do drugiej połowy 1987 roku. Po wyjściu z aresztu, z lęku przed upokorzeniem i utratą twarzy - nie poinformowałem jednak o podpisaniu deklaracji kolegów ze struktur podziemnych.
Późną jesienią 1987 roku rozpoczęło się nagabywanie. Po telefonicznej odmowie spotkania, pod drzwiami Katedry Kultury Polskiej UW (gdzie wtedy pracowałem) natknąłem się na mężczyznę, który powiedział, żebym uważał, bo podpisałem deklarację współpracy.
W obawie przed ujawnieniem tej prawdy - spotkałem się z funkcjonariuszem w pobliskiej kawiarni. Pytania dotyczyły ogólnego tła wydarzeń, rozwoju działania opozycji w formach jawnych. Unikałem mówienia czegokolwiek konkretnego, odpowiadałem ogólnikami. Zorientowałem się, że SB nie wiedziała o faktycznym zakresie mojej działalności podziemnej.
Podobne nagabywania zdarzały się kilkakrotnie - i dotyczyły mojej jawnej i otwartej działalności, a nie zaangażowania podziemnego. W 1987 roku powstało Duszpasterstwo Ludzi Pracy WOLA i pismo "PRACA", rozwijał się ruch samorządów pracowniczych, ujawniła się Tajna Komisja Zakładowa "Solidarności" na Uniwersytecie Warszawskim, której byłem członkiem, a później przewodniczącym, od jesieni 1988 roku w podziemiach kościoła św. Józefa przy ul. Deotymy, co środę odbywały się otwarte spotkania komisji zakładowych Regionu Mazowsze (gdzie bywałem i zbierałem materiały do "WOLI").
Tak jak pamiętam, kilkanaście razy, w tym też telefonicznie (w okresie od drugiej połowy 1987 oraz w 1988 roku i na początku 1989) usiłowano na mnie wymusić spotkania. Odmawiałem, ale do kilku wymian zdań doszło - pod presją, iż jeśli tego nie zrobię, zostanie ujawniona moja deklaracja współpracy. Bałem się tego. Kontynuowałem i rozwijałem różnorodną działalność podziemną i opozycyjną, aż do odzyskania przez Polskę wolności w 1989 roku. Jestem przekonany, iż mam swoją kartę w podziemnej "Solidarności". Nigdy nikogo na nic złego nie naraziłem.
Nie czytałem swojej teczki. Nie znam wersji SB. Opisane tu fakty istnieją w mojej pamięci i przedstawiam je uczciwie, wstydząc się swojej słabości. Z całą mocą zaznaczam, iż nie przekazywałem żadnych informacji konkretnych - ani o osobach, ani o działaniach.
Przez lata nie umiałem pokonać lęku. Bałem się, iż otwarte wyznanie będzie dla mnie upokorzeniem nie do uniesienia. Od pewnego czasu jednak uważam, iż życie pod presją upokorzenia nie pozwalało mi wyzwolić się z lęku i kazało odrzucać, wypierać słabość. To dlatego nie podjąłem trudu procesu lustracyjnego w odpowiednim momencie. Dzisiaj czuję, że ważniejsza od strachu, błędów i wstydu - jest pokora. Bo tylko pokora pozwala zrozumieć własną słabość, ocenić ją twardo i boleśnie, i odważnie żyć dalej patrząc sobie i innym w oczy.
Przepraszam.
Michał Boni
W 1992 roku, po ujawnieniu listy Macierewicza, poprosiłem mecenasa Jacka Taylora o dotarcie (jako mojego pełnomocnika)
do materiałów na mój temat. Otrzymałem informację, iż istnieją tylko dwie fiszki z odręcznymi adnotacjami pracowników SB z lat 1988-89. Jedna to "Karta czynnej rejestracji SB" z datą rejestracji 15.II.1988 rok i pięcioma zapisami z roku 1988, zawierającymi m.in. adnotacje "sprawdzenie przed rozpracowaniem". Druga, informuje o wyrejestrowaniu z powodu "nieprzydatności operacyjnej".
Daty z roku 1988 wskazywały na fakt inwigilacji mojej osoby i wiążą się z: dużym spotkaniem na temat samorządu pracowniczego w kościele św. Klemensa przy ul. Karolkowej z udziałem Lecha Wałęsy i ok. 200 osób, które to spotkanie prowadziłem; z pielgrzymką KUL do Włoch, w której uczestniczyłem oraz z zakładaniem na UW we wrześniu 1988 roku jawnego Klubu im. Jana Strzeleckiego.
Wedle informacji od mec. Taylora w dokumentach na mój temat znajdował się wpis: ktw (kandydat na tajnego współpracownika) ze skreśleniem ołówkiem literki "k", co miało oznaczać, iż zostałem tajnym współpracownikiem (w "Dzienniku Rejestracyjnym" ten wpis ma datę 6 lutego 1989).